2008/12/31

Na 12 godzin przed końcem roku



Tak mnie naszło. Nie potrafiłem inaczej. Następny wpis już w 2009 roku. Oby.

Lepiej klinkąć w okno z filmem i oglądną to z pozycji YT, bo tu ścina dość mocno.

2008/12/30

na 2009 - nie dajcie się zamalować.

Zapewne od ponad 80 lat nad wejściem do oficyny budynku przy Księcia Witolda we Wrocławiu widniał - mający się co raz gorzej od 1945 roku, ale istniał - napis Herren Frisieur. Do listopada 2008 roku. Z tego miejsca ja, na progu 30 roku życia, na progu zmiany mojego przeznaczenia jako osobnika gatunku, na progu codzienności życzę z całego swojego szelmostwa Tobie, żebyś nie dał się zamalować. Rób to co robisz tak, by nigdy nikt Cię nie zamalował.

Ależ to kurwa pompatyczne.

2008/12/29

czasem coś mi odbije


Napis na witrynie nowej knajpy brzmi obiecująco: niebawem otwarcie. Nie ma dnia, w ciągu którego nie zdarzy się coś, czego nie mógłbym interpretować jako psychologicznej wskazówki czegoś, co ma się wydarzyć. Zakończyłem 12 tygodni wglądu we własne życie. Za mniej więcej 4 tygodnie Mikołaj opuści ciasny brzuch Gosi. A ja do tego czasu muszę znaleźć sposób, jak odnaleźć w tej masie zmian, jakie zawirowały przez ostatnie 3 miesiące i najbliższe kilkadziesiąt lat. Wiem na dzień dzisiejszy, że mam dość szukania momentów przejścia z jednego stanu do drugiego. Zamiast przechodzić z etapu do etapu wolę po prostu to robić, niż wysilać wątpliwą bystrość na wyłapanie chwili z ciągu zdarzeń.

Wczoraj wpadłem na pomysł, że chcę od 2009 roku zrobić kilka małych wypraw, takich tygodniowych wypadów. Pierwszy cel: Stromboli. Montuję drużynę.

2008/12/28

Góry Sowie, Zombie, wyro dla Mikiego.

Lokalny dzisiaj wdychał piękno krajobrazu Dolnego Śląska. Woziłem go ja, bo gdyby to Lokalny siedział za kierą, to nawet ESP by nie pomogło. Tym bardziej, że jechaliśmy obaj z Gosią, a jej szybkie manewry samopoczucia nie poprawiają. Tym bardziej, że finisz ciąży bliski. Wcześniej, tzn już od sierpnia, planowaliśmy z Pawłem jakiś spacer po górach, bo moja waga mnie przeraża. Dobijam powoli, ale bardzo skutecznie 90kg. Wiążę to z tym, że rozpocząłem proces scalania Lokalnego ze mną. Oczywiście nie obyło się bez wpadek. Pierwsza to taka, że Lokalny dalej lubi focić landszafty. No może nie to, że lubi, bo i tak nic z tego super nie wyjdzie, ale nie o to mu chyba chodziło. Po prostu chciał to zarejestrować. Jak wyjechał z domu, to było ponuro aż do Rościszowa. Przecierać się zaczęło tuż przed Przełęczą Walimską. I było mniej więcej tak, jak to uchwyciła Gosia. Poniżej.


Wyszła za mną (Lokalnym?) zobaczyć, czy mu łapy do statywu nie przymarzły. To co fociliśmy (ja i LA) to mniej więcej jest wycinkiem tego, co teraz jest poniżej. Dorzucę skany, jak je zrobię. Jutro dam film do wywołania, a teraz we Wrocławiu E-6 nie ma od ręki w 90 minut. Teraz się czeka długo. Ale za to dobrze.


Jak wjechaliśmy na nasze (moje, Gosi i LA) miejsce na skrzyżowaniu dróg na Przełęcz Walimską z drogą na Glinno, to niebo niemal całkowicie przetarło się i mgła ustąpiła całkowicie. Obraz, jaki pozostawiła po sobie chmura w mroźny (jakieś -8 st.C) był intrygujący. Igły szronu jak na Śnieżce, tyle że w skali i nie trzeba się męczyć z buta, tylko można autem wjechać. Stąd zamiłowanie do Gór Sowich. Tak to wyglądało miejscami.


Lokalny i ja dorwaliśmy człowieka, co na szybko łapał te widoki swoim fociakiem, Gosia z brzuchem wielkości blendy operowała światłem, łapiąc promienie Słońca, którego nie widzieliśmy już z tydzień...


...ale światło miało swoje plany. Człowiek się sfocił, ale nie mamy pojęcia, jak to wyjdzie. Film jutro będzie wołany, więc się okaże. Człowiek chętny do współpracy - jak się uda - zasili cykl Autobiografia - Ludzie po drodze. Wracając do światła, to nasza gwiazda zamieniła się chwilowo w białego karła i tak to wyglądało. Zrobiło się minus pierdyliard. Ja i Gosia uciekliśmy. Lokalny tam został. Prawdopodobnie we środę rano wraz z Tomkiem pojedziemy tam i może go zgarniemy. Powyższe zdjęcie z poniższym dzieli kilka minut. Po pewnych 2 elementach widać, że to to samo miejsce.


Zawinięcie było wskazane. Zawinięcie do domu, zahaczając o pstrąga w Rościszowie do Wrocławia, wymienić cholernego Prince of Persia na coś dla zdrowych ludzi. Wybór był jeden:


Wystarczyło zabić kilkudziesięciu żywych trupów, by doznać ataku agresji majsterkowicza. Musiałem zmontować to wyro. Czasem tak bywa. Na przykład idąc ulicą niektórzy wpadają na myśl, że jak nadepną na łączenie płyt chodnikowych, to na przejściu dla pieszych rozjedzie ich auto. Ja tak miałem z wyrem.

Tak niedziela zleciała. Muszę w góry. Połazić. Wrócić do 80 kg wagi, zanim urodzi się Miki. Czyli 4 tygodnie "na oko". Nie chcę wyglądem generować u niego stresu. Nie ja.

2008/12/27

Polecą łby do końca roku.

Pojechałem dzisiaj z Gosią nabyć fanty dla kindera, gdyż zostało już niewiele czasu do przewidywanego przecięcia wstęgi. Kupiliśmy wózek, kosmetyki i masę kaftaników, śpiochów itp. Sam wybrałem niemal wszystkie, bo jak Gosia zacznie przebierać, to im dłużej to robi, to tym bardziej irracjonalne wydają mi się kryteria jej wyborów. Musiałem wziąć się za to sam. Dzięki temu synek będzie mieć śpiochy moro i kaftanik w traktory.

Okres między Świętami a Nowym Rokiem to jedyny moment, kiedy bezkarnie mogę trwonić czas na cięciu głów na PlayStation. W innych dniach szkoda mi życia na wymachiwanie szablami. Ale właśnie ten moment jest dobry. Dzień jest tak krótki, że nie zdążę otworzyć oczu, jak się kończy. Obżarstwo nie pozwala ruszyć się szybciej i dłużej, niż droga do auta i z auta do domu. Idę ćwiczyć.

* * *

Dodano po 3 godzinach: Prince of Persia to ścierwo. Jeśli marnotrawić czas, to na jakiejś dobrej grze, a nie na takim szmatławcu. Chyba nic nie pobije God of War I czy II. Straszna gra.

2008/12/24

Połączenie z przeniesiem

Lokalny jest Normalny. Dzisiaj zakończył się trzymiesięczny proces stawania na nogi czy też odbijania się od dna. Możliwe, że dzisiejsze święto ma ku temu jakieś podłoże. I smutno, i gorzko. Całe szczęście est lepiej. Nie wiem na jak długo. Może do czasu, gdy Wojtek skiluje Loklanego. A może zamiast go zabijać, może lepiej go znowu wcielić do jednej osoby. Może. Niebawem. Skończyłem pakować fanty pod choine. Zaraz spadam wypełniać żołądek przemyśleniami. Może nie utyje. Tylko zawsze po nich kurwa zgaga.

Wesołych Świąt.

2008/12/21

na zimowy czas - letnia nimfa

Lokalny Artysta wkurwił się na zimę. Cały dzień nie miał siły na nic. Na spacer nie dało się iść, bo wiało. Nawet pies Lokalnego, którego ciężko z dworu do domu zaciągnąć, nie chciał wychodzić na dłużej niż 2 minuty. W tiwi trąbią, że zima idzie. Lokalny pyta: gdzie? Jest 21 grudzień. To może by ona ta zima już przyszła? Drugą rzeczą, która wkurwiła Lokalnego to to, że sprawdził na stronie swojego operatora komórkowego, jak wygląda jego stan połączeń. Wyszło, że operator znowu co innego mu oferuje, a co innego realizuje. Dodatkowo wyszło, że ktoś w czasie, gdy był na Becvie, ktoś dzwonił z jego numeru na jakiś czeski numer. Lokalny nie dzwonił na pewno. Nie pił też na tyle dużo, by o tym nie pamiętać. Dziwi go także fakt, że niby dzwonił w niedzielę 14 grudnia o 12.35. A w tym czasie jechał już do domu i nie dzwonił, bo jadąc nie dzwoni.

Dodatkowo jadąc przed 2 godzinami do teściów z prędkością równą 50 km/h przez miasto, strąbił starszego pana, co szedł nie po pasach dla pieszych, tylko kurwa 20 metrów od nich. Facet chyba nie spodziewał się klaksonu, więc się spłoszył i strasznie szybko przemieścił się na chodnik. Zamiast przeprosić Lokalnego za to, że złamał przepisy i naraził na gwałtowne hamowanie, a Lokalny w aucie ma żonę ciężarną w końcu 8 miesiąca, więc jadącą bez pasów, to starszy pan z wykrzywioną twarzą pokazał Lokalnemu FAKA!

Kiedyś Lokalny by to zlał i nosił w sobie. Ale nie po trzech miesiącach wglądu w siebie. I nie po tym, jak rano ogolił łeb. Zawrócił, podjechał, otworzył okno i ryknął:
- Człowieku! Taki ciężar iść po pasach? Zgłupiałeś? I jeszcze palec pokazujesz?
- E ty tam miejsce (sepleniąc, bo on tak sepleni, bo Lokalny zna go z widzenia)...
- Co to ma za znaczenie, nie przechodzi się tak i jeszcze chamsko zachowuje, durniu!
- A masz dziadu, jeszcze raz Ci pokaże (celowo bez "ę")
I dziadek pokazał FAKA po raz drugi. Lokalny nie wytrzymał i wysiadł z auta. Dziadek struchlał (tak po świątecznemu). Lokalny drugi raz wyryczał:
- Jeszcze raz pokaż palec dziadu! Naucz się dobrych manier.
Dziad tylko przyspieszył kroku zmierzając do marketu dla niezamożnych.

Co na plus? Dziad już zapewne w życiu nie pokaże faka komuś na drodze, że nikt nie wie, kiedy ktoś bardziej łysy od Lokalnego nie będzie z nim gadał, tylko mu przypierdoli, jak łysy.

Skąd więc obrazek na dziś? Na dobry humor, bo wspomnienie fajnej chwili uregulowało napięcie. To protest przeciwk ozłej pogodzie. Tak samo skuteczny, jak rozmowa z dziadem.

Kiedy Olej się ustawiał, co Lokalny zarejestrował, zrobił tę fotę. Nowy Gierałtów, 31 maj 2008 r.

2008/12/19

inne


Kolejna fotografia pod wezwaniem, porównanie tego, co miało być z tym co było. Wolę opcję zniszczeniową. Kiedyś, pod koniec 1999 roku albo na początku 2000 w Kwartalniku Fotografia były prezentowane prace pana Leśniaka. Ot, na pierwszy rzut oka spieprzone foty, bo wszędzie cień fotografującego. Jednak istotą tych fotografii było to, że artysta rejestrujący "widok rzeczywistości" wyszedł po za ramy standardowego myślenia o otoczeniu. Nie musi potem krytyk pisać bzdur, że oto pan Leśniak wybrał fragment otoczenia i przez to jego egzystencja została pokazana za pomocą rejestracji widoku rzeczywistości.... bla bla bla... Poszedł krok dalej, bo w obraz rzeczywistości wplótł swój cień. Bo ten krajobraz czy fragment otoczenia po prostu stał się jego i tylko jego niepowtarzalnym widokiem.

Wiecie, ile takich fotek, z takim układem i taką pogodą (lub zbliżoną) powstało od 100 lat na tym moście z taką dokładnie (lub zbliżoną) kompozycją i kolorami? Ja nie wiem, ale z kilka na pewno. Takich, jak ta niespieprzona po lewej. A takich jak ta z prawej? Nie wiem ile, ale ta z prawej to mój kaptur czy tam rękaw i niczyj inny. Za 100 lat w idealnych warunkach ten widok przetrwa nieporuszony. Niezmieniony. Ale nikt go nie zarejestruje tak jak ja. Bo nikt nie będzie mieć mojej części garderoby. Nie będzie mnie. Spieprzone - lub teraz już kreacyjnie poprawnie: moje - zdjęcie jest to i tylko to i jest najlepsze. Choć spieprzone. Ale sentyment większy.

Z ostatniej chwili: Lokalny Artysta nie śpi. Zdecydował się na przeprowadzenie cichej akcji wspomagającej przenikanie informacji o nim jak o o swoim alter-ego - Wojtku Sienkiewiczu - do sieci. Pierwsze akcje dywersyjne dały już oczekiwane efekty w postaci nowych elementów w prawym panelu bloga. Zapraszamy, kurwa mać!

2008/12/18

Czasem jak coś się zjebie, to na dobre wyjdzie - spacer


Był spacer, pisałem o nim mniej więcej na początku grudnia. Taki czysty, wyłącznie dla ducha i ciała. Nie myślałem o niczym konkretnym. Po prostu rozłożony statyw z przypiętym aparatem. Senne miasto w niedzielny poranek i ja. Ograniczony kanałami Odry przenikałem z jednego końca ulicy na drugi łapiąc jakieś maleńkie historie. Łapałem je wszystkim, byle nie więzić na matówce. Dobra, nie będę smucić. Po prostu łaziłem sobie dla sportu nosząc ciężką kamerę i miałem jedną z takich maleńkich cennych dla mnie chwil: chwilę dla siebie. Postanowiłem ją wykorzystać na pomyślenie o tym co wokół mnie i w czym ja. I tak się zamyśliłem, że otworzyłem kasetę zanim zwinąłem film do ostatniej klatki. To co widzicie powyżej to most w trakcie remontu. W sensie widzicie tylko mały jego fragment, który zdążył schować się pod wstęgą czarnego papieru. 

Ale jak można zrobić inaczej, gdy rano (30 listopad 2008) w radiu była audycja o Himilsbahu, co mu w papiery przy urodzeniu wpisali datę 31 listopad? To nie miało prawa skończyć się inaczej. Foty ze spaceru i tak, a na tej odbiło się moje roztargnienie, bo układam sobie w głowie, co wiem i czego nie wiem. I o tym drugim napiszę w końcu felieton do Pięciuklatków. Nie wyróżnię się zatem na tle innych felietonistów. I krytyków.

2008/12/17

Factory


Tama w Horní Bečvie, druga sobota grudnia 2008 r. Spacer na zjeździe. W czasie zjazdu. Między zajęciami. W poszukiwaniu jedzenia innego niż w hotelu.

Na focie od lewa (lewej) Szymon Szcześniak, Staszek Heyda, Ania Matuszna, Rafał Siderski, Paweł Supernak i Magda Sokalska. Focił Wojtek Sienkiewicz.

Na focie od prawa (prawej): Magda Sokalska, Paweł Supernak, Rafał Siderski, Ania Matuszna, Staszek Heyda i Wojtek Sienkiewicz. Focił Szymon Szcześniak.

Ania i Rafał

Ania foci modelki, mieszka w Warszawie, ale w gruncie rzeczy jej nie lubi i woli rejony bliższe Żywca. Rafał jest z Białegostoku, też mieszka w Warszawie, pracuje w Dzienniku jako fotoedytor. Do niedawna byli parą, teraz są przyjaciółmi. I ponoć im tak dobrze. Oboje są moimi serdecznymi przyjaciółmi. Horni Becva 13.12.2008 r.

* * *
Anię świeciło Słońcę, Rafała świeciła Ania.

Michał

Michał to mój poznański kolega z ITF'u, sfotografowany podczas powrotu ze szkoły w niedzielę 14 grudnia 2008 r. koło miejscowości Ponięcice przy drodze nr 45 Opole - Racibórz. Michał przed dwoma tygodniami wrócił z Iraku, gdzie przez pięć miesięcy żył i fotografował społeczność Kurdów. Przywiózł ponad 200 fotografii, którymi zdominował ten zjazd szkoły. Jego tato jest znany ze swoich wielkich rzeźb owadów ze stali.

* * *
Świeciła Katka

2008/12/15

Syndrom becvianski

Set organicznych obrazków komórkowych. Mniej więcej pierwszy odpowiada czwartkowi, drugi piątkowi... itd, itp, itf. Było ciężko, tym bardziej, że trzeba było określić temat pracy dyplomowej (teoretycznej). Niby mam, niby klepnięty, ale w dziwne rzeczy wejść trzeba, bo pierwsza opcja, która dotyczyła Roya Stuarta i Erica Kroll'a została skilowana

Czwartek upłynął na dojazdach i zakupach wstępnych. Alkoholu nie kupiłem po raz pierwszy od początków lotnictwa. Świderek zapewnił kratę Króla, więc było czym zabić efekty spożywania posiłków na terenie ośrodka Pekárny Rališka. Co dziwne, na tej stronie podana jest informacja: W ośrodku serwowane są smaczne posiłki. To ja mam problem z tym, by określić, gdzie na prawdę byłem. Z niedzieli na poniedziałek, czyli na dzisiaj, nie spałem tez zbyt wiele. Za to wiele czasu spędziłem w kiblu.

Z Michałem i Katką uczyniliśmy wstęp do nowej świeckiej tradycji. Przyjazd na Becvę rozpoczynamy od kanonady fajerwerków.


Na przykład w piątek Kaśka (tu w czarnej bluzce) nie spodziewała się, że w sobote 30 polskich gęb zaśpiewa jej Sto Lat z okazji trzydziestu pięciu lat. Winni tej sytuacji w jakiejś części znjadują się poniżej.

Na przykład taki pierwszy z lewej, Rafałek, co asystyje Szymonowi w jego testach. Rafałek wpadł na pomysł, że trza TW Sagatowskiej coś przekombinować. No nie on, a przypominacz z portalu społecznościowego. Na barierce siedzi Najmniejsza Ania Świata, opiera się odpowiedzialny za gruzińską aferę z udziałem polskiego prezydenta Pawka. Prawie niewidoczny jest Stachu, w ogóle nie widać Magdy.

I przez to niedziela łatwą nie była. Tu już w Polsce, objazd tuż za granicą, jeszcze przed Raciborzem. Nie spałem. Prawie nic. do tego kupiliśmy z Katką set fikuśnych chrupek z chin i zaczęła swędzieć mnie twarz, język, gardło. Zapiłem znalezioną przypadkiem tabletkę telfastu i jakoś się udało.

Działo się dużo dobrego, ale zdecydowałem nie brać cyfraka ze sobą, a senność nie pozwala mi wydusić z siebie więcej słów. Było dużo dobrego i fajnego, dużo rozmów, których mi brakowało i chyba już za tym tęsknię. Sukcesywnie będę dodawać materiał, bo kilka rzeczy poszło na slajdach.

2008/12/10

Humorodajnia na czas wyjazdu



Jutro wyjazd do Horní Bečvy, na czas nieobecności przekazuję Wam to, co dzisiaj doprowadziło mnie do łez. Śmiechowych łez.

2008/12/08

Strefa 51

Tak tak, pamiętam jak dziś, gdy Gosia mieściła się w centralnym punkcie pomiarowym mojego starego - już sprzedanego - Canona. Teraz, na początku 34 tygodnia ciąży jej gabaryt zdołał ogarnąć tylko 51 polowy sensor Nikona D700. To prawdziwy triumf nauki i współczesnej myśli technologicznej nad odwieczną materią tajemnicy cudu życia. Chyba hormony w moim mózgu dokonują przygotowań gruntu do przyjęcia nowego, mojego człowieka, że serce zaczyna mi mięknąć i stąd zaczynam lubić - tudzież przekonywać się - do tej cholernej PlayStation 4 z miejscem na obiektyw.

2008/12/04

rano na zachód, wieczorem na wschód. miesiąc do trzydziechy.


Tak. 10 lat ponad Loklany przemierza bezkresny fragment drogi numer 94 na odcinku Oława - Wrocław. średnio 6 razy w tygodniu. Około 27 razy w miesiącu. Około 312 razy w roku. 3120 razy w ciągu 10 lat. Średnio 80 km dziennie. 249 600 km na dekadę. Do emerytury pozostało 35 lat. 873 800 km. Łącznie będzie ponad milion. Grubo ponad. Dziennie średnio 2 godziny w aucie. W tygodniu będzie około 12-15 godzin w aucie. Około 728 godzin rocznie. 7280 godzin na dekadę. To 303.333... dni spędzonych w aucie na dekadę. Blisko rok. Dziewiąta częśc życia. Było już o ósmym dniu tygodnia. Teraz przyszła kolej na dekadówkę. Trzecią skończoną dekadówkę.

2008/12/03

przystań!

Lokalny się dzisiaj ujawnił i powrócił w wielkim stylu, z wielkim hukiem, z wielką pompą przywitany na łamach Obrazowego Terroryzmu. Tym razem ku swojemu zadowoleniu i zadowoleniu swojego właściciela prezentuje co i jak się znalazł w pustym niedzielnym centrum Wrocławia. Ujawnił w cieniu odbicia pół sztucznego futra okalającego kaptur jego przyodzienia. Zafascynowany ciekawą architekturą poznał ją na przestrzał wprost z widokiem na drugą stronę Odry. I tak jednym jedynym strzałem unicestwił formę budynku zaklętego za oknem drugiego w odbiciu trzeciego i siebie samego.

2008/12/02

Kolejne spieprzone zdjęcie


Maciek (z prawej) i jego kolega Paweł. Maciek, z którym pracowaliśmy 2 lata temu w agencji reklamowej, zaprosił mnie kiedyś na plan filmu fabularnego, który kręci wraz z ekipą pasjonatów. Ekipa jest wyposażona w pełen rynsztunek żołnierzy z czasów II Wojny Światowej, odwzorowany z pietyzmem, od mundurów po broń i konserwy czy butelki wódki. Tu na moment przed rozpoczęciem zdjęć na ceglanym forcie obok Muzeum Narodowego, chłopaki pozują na tle jednego z symboli Wrocławia - Panoramy Racławickiej. Paweł gra główną rolę filmu. 30.11.2008 r.

Fota jest absolutnie spieprzona. Po pierwsze chciałem zrobić ją w czerni-bieli, by przełamać strukturę Autobiografii, ale wydaje mi się, że to nie jest dobry pomysł, chociaż światło mi się tu podoba. Po drugie teraz nie widać o co chodzi, a to dlatego, że zapomniałem (a taki był pomysł), że Maciek miał w ręku trzymać kamerę, którą pracuje. Tak czy siak fotka choć mi się podoba, to idzie do poprawki przy okazji kolejnych zdjęć. Ale warto ją wrzucić do linków LPD, żeby nie było, że wszystko się udaje.

W ciągu tygodnia dorzucę kilka fot głównych bohaterów, których fociłem na prośbę Maćka.

2008/12/01

miała być Irlandia, a jest Ameryka

Wrocław, róg Księcia Witolda i Jagiełły. 30.11.2008 r.

Trzymam się z dala. Trzymałem. Od pewnego czasu nastąpił mały przełom w tym co i jak robię. Ja jako Ja. Wczoraj rano zjadłem śniadanie w postaci szybkiej bułki i pojechałem po prostu fotografować. Ale to było inne fotografowanie niż zwykle. Nie zrobiłem tych zdjęć, które chciałem, ale kilka wyszło. Samo z siebie. To nie jest żaden cykl, nic takiego. Po prostu pojechałem robić foty. Odpocząć od uduchowionych scenariuszy, napompowanych opisów i patetycznych form. Pojechałem zrobić kilak fot. Zaparkowałem auto na Księcia Witolda, pod Costą. Puste ulice, a ja łażę z rozłożonym statywem i przypiętą mamiyą i szukam po prostu na małym wycinku miasta swoich miejsc. Lubię je i są dla mnie ważne, co dzień od lat widzę wschodzące nad miastem Słońce i sylwetki starego miasta schowanego za lekką mgłą, cienie platanów nad Odrą i majestatyczny budynek archiwum. Wczoraj nie było Słońca, ale i tak nic z tego, bo było mi po prostu dobrze. Nigdy tak się nie cieszyłem tym, co robiłem. Podchodzili ludzie, porozmawiać ot tak, jeden że ma cyfraka, a inny, że tu plac właśnie miał być sprzedany Arabom, ale nic nie budują, a tam, za Mostami Mieszczańskimi jest 15 hektarów miejsca po wojskowych. Aż po port miejski. Potem światło niby ciekawsze, ale jakoś za bardzo z góry i już mi się nie chciało dalej chodzić. A jak mi się nie chciało, to poszedłem do auta i pojechałem w inne miejsce. Ale o tym jutro.