2013/03/30

kolej rzeczy


Mój syn jest w stanie z każdego przedmiotu zrobić obiekt kolejowy. Dostanie kilka cukierków - ułoży je w skład pociągu, z lokomotywą (jedną lub więcej), wagonami odpowiednimi itp. Znajdzie kamienie - też może być z nich pociąg. Podłużne pęknięcie w chodniku - szyny. Rozchodząca się się wzory rozet kostki brukowej - oczywiście zwrotnice, po których on (jako pociąg) musi przejechać.

Oczywiście nie pisze o tym po to, żeby przedstawić to jako coś, co mnie drażni - ja to strasznie lubię i oczywiście jak tylko jest dobra pogoda to jeździmy pociągami tam i z powrotem. Do kiedy miał 3 lata była to zabawa tańsza niż pół godziny na płatnym placu zabaw, a przynajmniej na świeżym powietrzu.

Dzisiaj pojechałem z nim pierwszy raz od kiedy skończył cztery lata i na łącznie 34 km trasy kolejowej pękła nam niebieska pięćdziesiątka. Przy czym wcześniej było to pięć razy mniej. Ale od początku. Wchodzę na pustą i cichą stację kolejową, podchodzę do czynnej (sobota - cud) kasy. W kasie siedzi najmniej ogarnięta kasjerka świata, która rusza się tak wolno, że tylko wtedy widać jej ruchy, gdy postawi się koło niej kiełkującą fasolę (pamiętam ją dobrze z czasów codziennych dojazdów do Wrocławia, gdy żeby wydać resztę z 10 zł po zakupie biletu za 5 zł, musiała użyć kalkulatora). W każdym razie nieruchoma kasjerka właśnie rozmawiała przez telefon i nie przerywając rozmowy na moją prośbę o bilet do Brzegu dla mnie i czterolatka na pociąg o tej i o tej, wydała bilet, skasowała czternaście peelenów z hakiem i odszedłem od kasy. Syn już kwiczał, żeby wyjść na peron, bo właśnie wjechała na niego jego wersja monolitu z Odysei kosmicznej Kubricka - czerwony Elektryczny Zespół Trakcyjny. Potem na drugi peron, czekamy na kolejny EZT i w tym czasie zerknąłem na bilet - "ja jebie - przez Brochów?" - tak pomyślałem, bo przy dziecku nie klnę. Pociąg właśnie wjeżdża, a ja mam wizję pani kasjerki przyjmującej reklamację i osiemnaste urodziny syna w tym samym czasie. Wsiadamy, w pociągu tłok. Wszystkie miejsca "feministyczne" oczywiście zajęte (bo przecież nie ma w pociągach miejsc "dla ojców z dziećmi"), ale nawet matkom z dziećmi nikt ich nie ustępuje - poza mną :)

W każdym razie konduktor całe 15 minut wykonywał na tyle biletu opis, wg którego w kasie w Brzegu "powinni panu zwrócić za ten bilet, a ja panu wystawię tu bilet bez dodatkowej opłaty. 14 zł 63 gr. Bliżej, drożej? Może kasa w ruchu jedzie na innym podatku? No i całą drogę syn patrzył na konduktora wypisującego kwity. W Brzegu oczywiście kasjerka potraktowała jego wypociny jako żart i odesłała do kasy "macierzystej" biletu. Dobra, to kupuję bilet na pospieszny do domu. Bo tak jeździmy - tam i powrót. Konsternacja - pani kasa nie umie wystawić biletu rodzinnego na swoim turbo systemie kasowym. Ale z pomocą koleżanki i motywacji od pijanego gościa z kolejki za mną - jakoś się udaje. 16 zł 99 gr.

W kasie macierzystej biletu oddaje pani super wolnej kasjerce bilet - "źle pani wystawiła bilet, proszę o zwrot pieniędzy". Pani komentuje "bo wie pan, w takim młynie to zawsze tak".

Wypłaciła.

Ale syn doliczył się siedmiu pociągów, więc jak na godzinę zabawy to statystyki były git.

2013/03/28

zima panie zima








To normalne, że gdy już powinna być wiosna i bardzo zależy mi na tym, żeby z różnych względów "najeździć" się do mniej więcej połowy czerwca, to zima akurat będzie trzymać do połowy wiosny, a moje drogi oddechowe zamieniły się w bakteriologiczny kurwidołek. Broniłem się ile mogłem, dzisiaj niestety już muszę iść do lekarza. Zrobiłem wszystko, co było w mocy hipochondryka i wikipedii, żeby się wyleczyć, ale niestety, choroba nie odpuszcza.

Obiecująco wygląda prognoza na sobotę - pierwszy raz od dawna temperatura odczuwana ma być powyżej zera. Tymczasem pozostają mi podróże via Street View.

Dopisano po chwili: A mam w dupie, nie idę do lekarza. Jadę na lody.

2013/03/25

chory w domu w pracy








Wszystkie zdjęcia: Google Maps / Google Street View

Jak się pracuje w domu, to żeby spokojnie chorować to też się siedzi w domu. Aura za oknem przypomina raczej środek stycznia, chociaż w styczniu wykręciłem więcej godzin na rowerze, niż w marcu. Do tego podczas piątkowego wyjazdu na spotkania w Małopolskę dorwały mnie mikroby i zmasakrowały mi nos i gardło. Staram się nie poddawać i nie idę do lekarza, bo to jest równoznaczne z antybiotykami, a antybiotyki to -3 tygodnie ćwiczeń i trudny powrót do formy. Ciekawe, czy się uda. Od kiedy ćwiczę regularnie niemal nie brałem antybiotyków wobec czasu "przedsportowego", gdy wcinałem je do 6 razy w roku. 

Tak czy siak serdecznie dziękuję Google Street View za to, że moje ulubione ścieżki gdzies między Vinavą, Jesenikiem i Javornikiem są dokładnie obfocone.

2013/03/17

wichura, śnieg, wichura, 2700 kcal i 73 km

 Gdzieś na drodze ze Strzelina do Niemczy. Widok w kierunku wschodnim.

A to pierwszy przystanek (jako obiekt i jako czynność wypoczynkowa) w Wiązowie. Niestety blogger jest mądrzejszy w ustalaniu kolejności zdjęć i tak wyszło. Żeby nie było, że cyfra taka przewidywalna. 

Przystanek drugi - Strzelin, wiadukt kolejowy.

Gdzieś koło Wojsławic. Rzeźnicki zjazd po muldach.  

 A to ta sama aleja co kilka zdjęć wyżej, ale widok w kierunku zachodnim. Nie wiem o co chodzi, ale z 10 lat temu na całej tej pięknej alei pojawiły się tabliczki (niemal na każdym drzewie) "aleja wykupiona. O co chodzi?

Niemcza. 

Oddalony o 15 km cel - Góry Sowie. Marna jakość fot bo miałem telefon owinięty folią. Takie tanie etui. 

A to uzupełnienie na ponad dwa tysiące kalorii. 

A to ja u celu - Lasocin, gm. Pieszyce nieopodal drogi z Dzierżoniowa do Wałbrzycha. Góry Sowie.
Ja i Rychu na lodośniegobłocie.

Generalnie to był kolejny wyjazd, który powinien się nie odbyć, ale tak bardzo już chciałem jechać, że nawet gradobicie by mnie dzisiaj nie trzymało w domu. Rano okazało się, że wiatraki widoczne z sypialni nie kręcą się ospale jak wczoraj, ale wirują dość szybko, by poczuć chęć wymiotów od patrzenia na nie. Jedyne pocieszenie - "będzie wiało w plecy lub lekko z boku". Momentami to "lekko z boku" chciało wyrwać rower spod tyłka, a te marne dwa stopnie powyżej zera przy takim wietrze zamieniły się w minus miliard. Ale udało się. Końcówka po kostce, potem w śniegu. Finał w domu - rower w wannie i płukanie łańcucha. Wczoraj założyłem nowy, aż żal było. Nowa maszyna jeździ doskonale. Owijka - mięsisty Fizik Endurance - działa świetnie, ale brudzi się strasznie szybko i to od samego patrzenia na nią. Czyści się ją źle. Pod tym względem korek jest lepszy. Ale jeśli chodzi o wygodę i jakość tłumienia - jest bezkonkurencyjna (Fizik).

W każdym razie cieszę się, że do domu wracałem już autem :)

A muzycznie było to:

2013/03/13

na południu bez zmian


Przynajmniej od kiedy pamiętam, to jestem zakochany w Czechach. I jako krainie, i jako ludziach. Może nie napiszę o tym książki jak Mariusz Szczygieł, ani nie zrobię zdjęć o tym, jakie mam wyobrażenie o kraju i jego mieszkańcach. Jeśli ktoś zna serial Pat i Mat, to on ma klimat najbardziej czeski i najbardziej taki, jaki mi w wyobrażeniu Czechów jest najbliższy. Nie chodzi o gapowatość tych bohaterów, ale raczej o ich otoczenie - takie połączenie swojskiej przaśności z porządkiem rozumianym trochę jak niemiecki ordnung. Śladowe ilości reklam w mieście to jest to, co uwielbiam i jadąc przez Ostravę widzę wciąż to samo miasto, które mam w albumie z lat 60. XX w. Albo w sobotę dostałem zadanie zorganizowania tabletek na ból głowy. Pojechałem na stację benzynową i poprosiłem o cokolwiek. Pan za ladą zrobił wielkie oczy i z zaplecza przyniósł odcięte z blistra cztery sztuki z własnej szafki. Oni nie są chyba takimi lekomanami, jak my, którzy stawiają sobie diagnozy i medykamenty kupują za rogiem w pierwszym napotkanym sklepie.

I wszystko tam wciąż - przynajmniej w moim wyobrażeniu - jest takie samo. Od czasu, gdy odbierałem czeską telewizję jeszcze za komuny, gdy byłem tam na kolonii w Košeticach w 1989 roku, gdy do nas do domu przyjeżdżała zaprzyjaźniona rodzina z Veselíčka (które leży też niedaleko rzeki Bečvy, a nad tą rzeka przecież od 8 lat studiuję). Tak się moje czeskie życie kręci. Przede mną w końcu kwietnia ostatni szkolny zjazd. Prawdopodobnie. Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.

2013/03/02

Liz Taylor


Jednak jak się nie jeździ rowerem to nie ma o czym pisać. Taka zmiana. A dzisiaj był przejazd rowerem po wiosennym błocie. I kawa w Brzegu z Liz Taylor.