2008/11/28

Niedługo nawet drewniany bocian stąd wyleci.


Nic mi się nie chce. Koniec listopada już za kilka godzin. Choć w szczerości można przyjąć, że listopad skończył się po pierwszym jego dniu, bo od drugiego dnia media wszelkiej maści zasypują mnie i LA ofertami z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. 15 listopada w mojej skrzynce na korespondencję znalazłem ze 3 kartki świąteczne od banków i systemów ratalnych. Każdy wyliczył mi jakąś kwotę kredytu, który mogę wziąć bez zaświadczeń. Każdy wg swoich danych. Finalnie mogę wziąć ze wszystkich trzech kredytodawców, co da mi kwotę trzy razy większą niż teoretycznie mogę wziąć. Koniec końców było by tego tyle, że faktycznie potrzebuje grubo ponad miesiąca, żeby wydać całość pieniędzy. Oczywiście nie jest tego jakoś obrzydliwie dużo, ale dość by było.

Jeśli dojdzie do tego więcej banków, to będę spodziewać się takich ofert w połowie lipca będzie trzeba robić zakupy, bo ofert będzie 6 albo i więcej. Co gorsze, te oferty przyjdą zaraz po tym, jak 4 miesiące wcześniej zaczną banki zachęcać do kredytów na wakacje, na których za taką kasę spędzę z 3 miesiące, co 2 tygodnie przemieszczając się po globie.

Mamy już co święto kościelne lub państwowe informację od właśnie banków, że coś będzie, np nowy rok szkolny - kredyt na knigi. w październiku pożyczka na kwiaty dla nauczycieli na 14 października. zaraz po tym kredyt na zakup flag by czcić 11 listopad, a wcześniej na zakup zniczy na groby. Lawina.

2008/11/21

Zamalowali mu gnoje

"Najłatwiej tak zamalować. Gnojki tagują szarą ścianę już nie tyle nie myśląc, że to ma nic wspólnego z ładnym, ale nie wiedzą, że zamalowują muzealnej wartości dzieło, dzisiaj nazywane muralem. Było ich w każdym mieście kilka, czasem i więcej. Taka propagandowa reklama wielkoformatowa, ale z duszą, robiona ręcznie, a nie plotowana na wielkoformatowych drukarkach na nowoczesnych materiałach odpornych na światło, deszcz, wiatr i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze.


To w końcu znak czasów, który za z górą 10-15 lat całkowicie zniknie z murów naszych miast. Nie będzie wizerunków starych monet przy PKO, złodzieja przy PZU, kłosów zboża przy Spółdzielni GS (Gminna Samopomoc Chłopska). Co by złego chcieć przez to powiedzieć, to kawał i historii, i żmudnej roboty i pewnej karkołomności. Może zachować ich kilka? Może pomóc? Może za kilkanaście, kilkadziesiąt lat ktoś zechce o tym napisać książkę? To nie byłby zły pomysł, tym bardziej, że to przecież kawał naszej historii. I ja jako nostalgiczny romantyk o lewicowych skłonnościach za tym tęsknię. Bardziej, niż za wielkimi vinylami z herbatą lub reklamą sklepu. Tu każdy był inny i indywidualny.

Od z górą 15 lat moje i inne mu podobne miejsca w Polsce zakrywają na chwilę takie wstydliwe rusztowania oklejone siatkami. Spod nich ze wstydem spoglądają odrapane mury i tynki. Nagie cegły zdają się zasłaniać łopoczącymi na wietrze kotarami w rumieńcami. Albo może ze wstydem, że je stare - cegły i fragmenty wielkiej płyty - odrapują i zmieniają w cuda architektury z XXI w. Okleją standardowo styropianem i wrzucą białe okna z PCV. Super. I tak ani one młode, ani stare, ani do wyburzenia, ale też nie postawione ledwie co. Jak starzec, co dostał z okazji transplantacji serce dwudziestolatka..." - Lokalny Artysta zaciągnął się kolejny raz ulubionym L&M niebieskim, zaklął i zniknął za węgłem. Nie minęły dwie sekundy, gdy pojawił się z powrotem odpalając kolejnego papierosa i trąc silnie podeszwą buta o chodnik: "Cholera, nie da rady przejść, nie wiem, czy tak trudno wychodząc na spacer w psem zabrać jakiś worek foliowy i pozbierać po nim grzyby?

Czytał Tomasz Knapik


2008/11/20

Grzegorz

Grzegorz z Sosnowca, wujek mojej żony. Pracuje w oddalonej o 17 km kopalni. Kiedy pierwszy raz odzwiedziłem jego dom w 1999 r., w Sosnowcu czynnych było 5 kopalń. Na osiedlu fińskich domków z drewna mieszka wraz żoną Ewą, córką Kamilą i nadpobudliwym psem Fuksem. 9.11.2008 r.

* * *
Świeciła Gosia.

2008/11/19

Aleksander i skutki bycia ojcem córki

Olek od lipca jest szczęśliwym ojcem Amelii.
Do sierpnia był posiadaczem wielkiego terenowego Jeep'a do taplania się w błocie i lesie. Od września jeździ na motorze. Na co dzień zajmuje się szkoleniami motywacyjnymi itp. Wrzesień 2008 r.

* * *
Świeciła Gosia

Jurek - mój tato

Jurek - mój ojciec.
Od 4 lat jest wdowcem, od 20 lat prowadzi sklep ogrodniczy. Za 5 lat osiągnie wiek emerytalny. Za rok będzie dwa razy starszy ode mnie. Jego pies Bolek ma jedno jądro. W końcu kupił normalny samochód. Listopad 2008.

* * *
Świeciła Gosia

2008/11/18

Lokalnych obraz Staszka

fot. Staszek Heyda

Tak oto Staszek Heyda widzi dom/rodzinę Lokalnego Artysty. Żona, ciąża, anioł ze Świętej Lipki, Pies-Sunia-foxterrier.  Wszystko na jednym wyrku z naturalnego drewna wyposażonymw materac Sultan® IKEA® made in China.

2008/11/16

Stach wpadł do domu Lokalnych.

Znany w kręgach sztuki przed duże eSZ Staszek Heyda (dla mieszkańców Stolicy: w pozostałej części kraju innej niż Mazowsze Staszek to zdrobnienie imienia Stanisław - odpowiednich stołecznego imienia Stach). Staszek przyjechał rano tuż po godzinie dziesiątej. Powód: fota. To jeden z pierwszych na świecie twórców, który włączył obraz powierzchowności Lokalnego, jego Małżonki i ich psa do części swojej pracy, co oczywiście jest dość istotnie nobilitujące. Dla obu twórców. Po foceniu była tradycyjna runda pokazowa prezentująca możliwości powiatu oławskiego i okolic. W czasie kilkugodzinnego pobytu głównym tematem rozmów podczas spacerów, obiadu i focenia były bulwersujące wyniki wczorajszego odcinka programu "Mam Talent" emitowanego przez stację TVN. Otóż wg wielu z nas zwycięstwo we wczorajszym odcinku śpiewaczki operowej Ewy L. jest głębokim nieporozumieniem. 

O godzinie 19.30 Staszek ruszył do domu. Dzień dzisiejszy kończy wiatr i przerwy w dostawie sygnału telewizji kablowej.

Plusy dodatnie i ujemne:
1. Staszek zapomniał kabla do zasilania lamp.
2. Staszek obiecał dostarczyć foty z dzisiejszego dnia, które niebawem wylądują tu bez wątpienia szybko
3. Jutro można spodziewać się dołożenia około 4 kolejnych postaci do serii Autobiografia.
4. Proszę zwrócić uwagę na powyższą fotografię. Nawiązuje ona emocjonalnie do wielkich dzieł Pieta Mondriana i Kazimierza Malewicza. Urocze.

2008/11/12

Przeworno - mała mekka Lokalnego Artysty



Lokalny Artysta kocha ideały. Jak był mały jego ideałem była Linda Evangelista. Była takim ideałem, że nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś tak boski jak ona oddaje się tak prozaicznym czynnościom, jak choćby defekacja. Lokalny Artysta w swoich ideałach próbuje znaleźć sens swojego życia. Żyje myślą, że sięgnięcie do kolejnego wytworzonego w jego głowie ideału da mu coś, lecz sam nie wie co. Wiedział, że to co mu to da, będzie przełomem i kiedy go sięgnie, nic już nie będzie takim samym, jak było do tego momentu.

Tak miało być z osiemnastymi urodzinami, otrzymaniem Prawa Jazdy, pierwszym seksem (kolejność oczywiście niechronologiczna). Ideałem stała się też mała miejscowość ok 15 km na południowy wschód od Strzelina, czyli Przeworno. Lokalnego ciągnie tam coś, co nie daje mu żyć i coś, co jest gwarantem na zrealizowanie doskonałej fotografii. Był tam wczoraj, ale fotki nie zrobił. Jak wiele razy zresztą. Ciągnie go tam czasem zalany wodą mikro zbiornik retencyjny, pałac Czirnów, wszystko go tam ciągnie, bo jest tam tak egzotycznie, jak mało gdzie. Cała ziemia wokół Wzgórz Strzelińskich to taka mała mekka.

Powyżej jedna z fotografii wykonanych przed dwoma laty, którą przed kilkoma tygodniami odnalazł i tak sobie ją zrobił z pliku RAW w celach pomyślenia, jak rozpocznie zajęcia z kolejnym pierwszym rokiem słuchaczostudentów. Wczoraj zrobił inne foty, i przed wczoraj, ale na negatywie i poczekać muszą, aż się wywołają i się poskanują. Same się. Choć jak widać cyfrowe foty nie są gwarancją na szybką publikację, skoro ta powyżej czekała dwa lata.

Lokalny szukał, szukał, szukał i wynalazł:

Kiedyś Lokalny i Katka poszli szukać inspiracji i jakiejś wystawy do opisania na zaliczenie zajęć u Birgusa i Kunesza, i poszli do BWA Awangarda we Wrocławiu. Akurat (pech) wielka wystawa Katarzyny Kozyry. Oboje postanowili podnieść rangę jej wideo-artu i przez 4 minuty rzucali cień na jedną z jej prac. Dramatyczny efekt spotęgowany. Jeśli w Waszym mieście jest wystawa, którą należy podrasować, wzywajcie tych oto dwoje.

Inną rzeczą w przepastnym archiwum L.A. jest wspólna praca powstała z nudy kilku przyjaciół ze szkoły. Pomysł Marcin Podgórny, realizacja L.A.:


Od lewej: Kamil Nawrot, Patrycja Dołowy (już chyba inaczej się nazywa, bo się pożeniła), Mariusz Bieniek, Bożena Dzierwa, Tomek Wiśniewski, Marcin Podgórny, Kryśka Sobiecka (teraz już z Sobiecka - Nawrot, bo wieszak ich połączył). Za kamerą i obróbką stał L.A.

2008/11/10

33 sceny z życia - właśnie wróciłem z kina



Nie mam kompletnie ani nawet pół zielonego pojęcia, jak napisać o tym filmie. Jedno co mi się ciśnie na myśl to to, że są tylko dwie opcje. Obie dotyczą tego, że Małgorzata Szumowska zrobi kolejny film. W pierwszej opcji będzie to film dużo słabszy, który będę chciał zobaczyć i wyjdę z kina z uczuciem co najmniej niedosytu. W opcji drugiej może być tylko to, że lepszy film mnie kompletnie powali. Ten, czyli 33 sceny z życia mnie powalił. Nie wiem jak to napisać, by nie zabrzmiało jakoś okropnie patetycznie, ale po prostu nie da się inaczej.

W jednej z licznych zapowiedzi w różnych mediach usłyszałem sformułowanie, że ten film dotyka jedynego w tych czasach tematu tabu: śmierci.

Może to zabrzmi nieco infantylnie, ale w końcu o śmierci jest na przykład sławne Commando z Arnoldem Schwarzenegger'em, gdzie trup ściele się chyba bardziej niż we Władcy Pierścieni w scenach bitewnych. O śmieci powstało całe mnóstwo filmów, które traktują ją jednak w formie rozrywkowej. Traktują śmierć jako efektowne rozwalenie kogoś (najczęściej złego) ku uciesze wspierających lub utożsamiających się z bohaterem filmu widzów.

W trzydziestu trzech scenach na próżno szukać jednak superbohatera na miarę Johna Matrixa. To nie ten rodzaj śmierci. To dla mnie film o problemie, który dotknął całkiem niedawno mnie. My, w dużej większości nie potrafimy przeżywać śmierci. Nie umiemy jej dostrzec ani umieścić tego zjawiska w kulturze. Gorzej, bo nawet nie zdajemy sobie sprawy z jego istnienia. Skoro coś pomijamy, to po co szukać w nim problemu? Nie wiem, ale nie tylko ja nie wiem. Mam wrażenie, że Szumowska też nie wie (nie czytałem o autorce jakoś dużo, słyszałem kilka wywiadów na antenie Trójki). Filmem tym autorka zadaje widzowi pytanie, czy wie, że śmierć kiedyś w jakiejś formie go dotknie, czy to formie pośredniej odbierając bliskiego, czy w formie ostatecznej, dotykając jego samego. To nie jest nawet problem gotowości. To jest problem świadomości. Taką mam fantazję.

Pierwszy raz od dawna wtuliłem się w fotel komercyjnego kina i miałem oczy pomarszczone od suchego powietrza, a ruch powiek sprawiał ból. Usta rozdziawione w grymasie ni to zachwytu, ni to smutku, choć obecne było i jedno i drugie. Realizm doprowadzony do perfekcji. Nie byłem na filmie, byłem w czyjejś głowie i widziałem, jak wygląda świat. Pełen skrajności, maskujących przeżywanie zachowań. Ból - potrzeba rozrywki i odreagowania. Nie by się pocieszyć czy zrobić sobie dobrze. By nie myśleć, by utwierdzać się w przekonaniu, że przecież nic się nie stało. Łzy maskowane orgazmem, egzystencjalizm przeciwko konsumpcjonizmowi. W lewo i prawo, w prawo i w lewo.

A sam film jako film - wyborny. Nigdy w moim trzydziestoletnim życiu nie widziałem czegoś tak doskonałego. W każdym calu, w każdym detalu, w każdym słowie i obrazie. Ten film jest zbyt doskonały. I właśnie z tego powodu nie mogę go polecić z czystym sumieniem. Ci nieliczni, którzy potrafią emocjonalnie przeżyć śmierć, nie uwierzą w taki punkt widzenia. Większość, która tej - niby instynktownej cechy - nie posiada, ma jedną z niewielu szans, by znaleźć bodziec, który może spowodować szereg zmian.

W tym filmie nie znajdzie się odpowiedzi. Nie dowie się nikt, jaki jest cudowny środek. Nikt nikomu nie obieca, że będzie dobrze. Ten film daje możliwość, by móc zadać sobie pytanie. Jest narzędziem.

Z całego serca mam żal do świata, że nie widziałem tego filmu pięć lat temu.


2008/11/08

REAL FOTO - ŻEGNAJ TOYOTO!

Dzisiejszy wpis to nieco słów o nawykach ludzi z Krakowa i okolic. Na popularnym serwisie aukcyjnym wystawiłem na sprzedaż dobrze wielu moim znajomym znaną Toyotę Carinę E. Wielu z tychże nzajomych dobrze wie, jak bardzo lubiłem to auto, a taki Oleyneetschack wie nawet lepiej niż ja. Aukcja wisiała około 10 godzin do momentu sprzedaży poprzez opcję KUP TERAZ. Opis był ot taki:

Witam, Toyota na wydaniu! Jak ktoś chce się pobawić w jej remont, to nie będzie zawiedziony, a ten, kto chce ją na części, to zdrowo na niej zarobi. Do odbiory jej będzie potrzebna laweta, bo:
1. Padła pompa wspomagania (koszt od 150 do 300 zł u zdzierców)
2. Padła bateria, ale na kablu auto odpali z palca, jak każdy stary dobry wolnossący diesel z Japonii Poza tym inne uszkodzenia:
3. ogniska korozji wokół szyby czołowej, bo jakiś idiota kiedyś źle wyciął szybę czołową i poranił lakier
4. na tylnym prawym nadkolu ognisko kiedyś zaprawione, ślad po parkingowym przetarciu
5. Przedni prawy kierunek skoszony przez nieuprzejmego kierowcę Mercedesa CLS, jak już naprawiłem to po tygodniu sarenka samobójczyni postanowiła zakończyć życie poprzez zderzenie z tymże kierunkiem. Jej się udało, a mi się już go nie chciało robić, ale działa, tylko mały plastik pękł.
6. Jak kupowałem auto (w październiku 2004) to oczywiście było bezwypadkowe (wg sprzedawcy), ale widać, że kiedyś lekko dostało na przód, ale nie ma śladów na newralgicznych elementach
7. w 2007 roku na parkingu przy centrum handlowym komuś do rąk przykleiły się halogeny i tylna wycieraczka.
8. Co i tak nie ma znaczenia, bo padł klakson i długie (siadła taśma co łączy przełącznik z resztą elektryki, koszt 200zł)

A teraz coś dobrego:
1. W 4 lata zrobiłem nią ponad 150 tyś km i nigdy mnie nie zawiodła, a była ze mną w różnych miejscach, gdzie wymiękały inne auta.
2. Jak cena będzie spoko, to dorzucam komplet (4) zimówek na felgach 14", kupione w grudniu 2007 r. Daytony WD 520, przejechały 8 tyś km, więc są nowe
3. Na kołach teraz są założone Fulda Carat Progresso na 15", 3 sezony za nimi, wyprodukowane w 2006 roku, doskonałe gumy, spokojnie jeszcze 2 sezony przed nimi.
4. Wszelkie naprawy robiłem na super dobrych częściach (rozrząd przy 280 tyś km wraz z pompą wodną - części tylko japońskie, żadnych tanich z Korei)
5. Olej zawsze jeden: Castrol 15W-40 wymieniany co 8000 km, bo bardzo lubiłem ten samochód i o silnik dbałem, resztę olewałem lub po prostu nie przykładałem uwagi.
6. w 2007 roku wymieniłem egzotyczną do znalezienia część, która pada co 300 tyś km: pompę podciśnienia. Po prostu to jedyny element silnika który czasem pada.
7. Silnik jest zdrowy, w zimie doceni ten, co odpali go z palca na mrozie -20 st C, a inni swoje TDI będą podgrzewać i modlić się do nich.
8. W tym roku na wiosnę wymieniłem sprzęgło, docisk i łożysko, skrzynia biegów jest zdrowiutka
9. W tyle amortyzatory wymienione 2 lata temu na Kayaby
10. Z przodu amory by trzeba było wymienić i łączniki stabilizatorów z tyłu. Kontakt na mejla (24h) lub telefonicznie w godzinach 14.00 - 20.00 od poniedziałku do soboty.

No i przyjechali młodzi panowie w liczbie dwóch i uparli się, że pojadą te ponad ćwierć tysiąca kilometrów bez wspomagania. Nie doczekałem się nagatywa, więc chyba się udało, ale jak trzeba być oszczędnym, by ryzykować życie zamiast wynająć lawetę za 200 zł? Nie wiem. Ja bym nie ryzykował. Co innego, gdy auto jest produkowane bez wspomagania, ale co innego, gdy ma wspomaganie, które padło. To nic łatwego. Wolno się nie da jechać, a szybko jest jeszcze bardziej źle.

Konkluzja jest taka, że jeśli na drogach Małopolski zobaczycie białą Toyotę Carinę E z jabłkiem na środku tylnej szyby, to to już nie Wojtek Sienkiewicz, tylko trzeba spierdalać.

2008/11/04

Autobiografia - pierwsza krew

Jak niedawno podano na tym blogu w tym wpisie, Lokalny Artysta cyklem Autobiografia - Ludzie po drodze zaczął w końcu coś zdobywać. Raz, że Vaclav Podestat klepnął temat na pracę roczną, ale wybranymi portretami (bo w pracy rocznej ma być maks 8 fotek) - żeby trzymało fason. Fasonu w pewnym momencie zabrakło tu i ówdzie, jednak nie ma co się napinać i nadymać, bo nagrody zacne. Wyższe niż stypendia w tym kraju dla fotografów. W skład nagród za pierwsze miejsce konkursu pod patronatem Konsula Republiki Federalnej Niemiec weszły:
1. Książka jak na zdjęciu - to dla L.A.
2. USB Data Traveler Pendrive marki Kingston - to dla żony, bo jej pendraka zawirusowano na amen
3. Portable DVD Player - to do nowego auta dla nowego i pierwszego dziecka od L.A. I to dobrze, chociaż on by wolał, żeby chłopak oglądał widoki za oknem auta, ale co tam. Jak L.A. był mały to słowo korki było znane z dwóch spraw, mianowicie to było imię postaci z serialu TV i nieosiągalne buty do gry w piłę.
4. Dyplom.

Na tym koniec. Jedna podstawowa pozytywna cecha takich konkursów i wniosek, dlaczego warto brać w nich udział: niezależnie od nagród i rankingów to najlepszy sposób, by nieco wartościowsza fotografia trafiała do zwykłych ludzi, którzy będą odwiedzać np urzędy, w których będzie prezentowana wystawa pokonkursowa. To może mieć duży wpływ na to, jak będzie postrzegana fotografia czy każde inne dzieło jakiejkolwiek twórczości. To ważne ponad wszystko, bo w ten sposób może da się przygotować lepszy grunt dla dalszych działań.

Ta nagroda jest wspólna dla tych, którzy także mieli swój udział w powstawaniu tych zdjęć, czyli Gosia i Oleyneetschack

2008/11/02

Mark Jenkins



Mark Jenkins to kolejny przykład artysty, którego mógłbym określić mianem "artysty środowiskowego". Jak na mój sposób widzenia sztuki jest on geniuszem na równi z Andym Goldsworthym. I działa w bardzo podobnej do niego sferze mentalnej, z tym że nie pracuje na materiałach dostarczanych przez samą czystą naturę, lecz działa w naturalnym środowisku człowieka XXI wieku i pracuje materiałami będącymi efektem rozwoju cywilizacyjnego. Porusza natomiast dość proste, ale ważne kwestie. Mógłbym je nazwać nawet "oświeceniem XXI w." Dlaczego? Nie wiem, ale wydaje się być osobą wyjątkową. Wielu było artystów, którzy negowali postęp cywilizacyjny, konsumpcyjny styl życia itd. Wielu było, którzy wchodzili w łaski różnych grup obrony różnych praw. Wielu zaprzeczało osiągnięciom cywilizacji używając archaicznych metod - jak się okazywało w większości przypadków - dość mylnie i na pokaz. Jenkins wchodzi w obecny świat wyjątkowo realnie, na teraźniejszych zasadach i z poczuciem misji i wielkiej odpowiedzialności...

Resztę dopiszę w miarę czasu. Przepraszam za tak duże dziury w blogu, ale nie mam chwilowo czasu.

Jak można wyczytać w sieci, do czego zachęcam, Mark Jenkins na zaproszenie Galerii 2b wizytował Polskę w sierpniu 2007 roku, a Warszawa stała się chwilowym warsztatem jego działań.