2013/07/29

Gdy skwierczą świerszcze.


To już miesiąc od czasu, gdy było przesilenie letnie. Słońce wschodzi już znacznie później. Trochę mnie to zmyliło w planach. Żeby być dobrym ojcem, który ma jobla i żeby ów "jobel" nie zniszczył domowych relacji, to trzeba wstawać ultra wcześnie, jeść owsiankę, odczekać kilka kwadransów i jechać. Niestety ja dopiero aspiruję do takiego modelu i wstaję nieco później, owsiankę wcinam na stojąco i zanim ostatni płatek owsa zejdzie z zęba już siedzę na szosie i robię rozgrzewkę. Ale rano. Dość wcześnie, że Słońce jeszcze nie powoduje oparzeń.


W Łukowicach Brzeskich robię mi nową drogę. W końcu, bo latając tam od pobocza do pobocza ryzykuję życiem starając się nie wpaść w krater w jezdni. Jest szansa, że w końcu ludzie zaczną się zatrzymywać przy ruinach wiatraka holenderskiego, a może nawet go zauważą, choć stoi jakieś 50 m od drogi, ale kto spróbuje się na niego popatrzeć, to na mur-beton urwie coś w aucie wpadając w krater. A to śmieszne, bo 400 m dalej droga jest cud miód - inne województwo.





Olszanka i Pogorzela - dwie "zrośnięte" ze sobą wsie na południe od Łosiowa (cca 10 km od Brzegu) pełne są niezwykłości. Nie fociłem ich należycie, więc wrócę tu z aparatem i turystycznie to opiszę dokładniej. Póki co musi wystarczyć link.





Po przejechaniu około 50 km dojechałem do Brzegu. Ładna trasa byłą za mną, temperatura jeszcze była ok. Ale nie byłem zadowolony z wydajności. Jakoś nie udało mi się wkręcić bez problemu na wysokie tętno i dobrą prędkość przelotową (33-35 km/h). I nie to, że jestem podpiętym pod elektrody maniakiem - po prostu jestem cyklistą, ale staram się rozwijać. W każdym razie brzeski rynek, wymyty na mokro i niemal pusty, z budzącymi się do życia kafejkami zapraszał do suplementacji. A powyżej po lewej stronie to budynek po synagodze, jeszcze przed wojną przebudowany na mieszkalny.

Suplementacja 

I od razu lepiej. Kawa podana przez przemiłą obsługę Bombonierki :) Bardzo dobra zresztą. Jestem ciekaw, gdzie w Oławie (15 km na zachód) o 8.30 mógłbym napić się kawy. Pomijając stacje benzynowe. Dramat, że taka mała odległość, a mentalnie to różne państwa i narody. Tylko wyjechałem z brzeskiego rynku, tętno 155-160, prędkość 37 km/h i tak Drogą Wzorcową DK39 dotarłem pod Namysłów.


Po drodze przejazd kolejowy w Rogalicach, nierówny, więc trzeba było zwolnić. Jak zwolniłem, to dopiero poczułem żar i taki rasowy dźwięk upału. Tak, upał ma dźwięk - podałem go w tytule, bo takie mam skojarzenia. A przy torach ten dźwięk jest znacznie silniejszy, w połączeniu w zapachem torowiska.


Przecinając lasy i łąki przez Minkowskie (piękny pałac) i Ligotę Książęcą dotarłem do Biskupic Oławskich. I tam zaczął się dramat. Za mną 100 km, temperatura powyżej temperatury ciała. Powietrze, które wydycham parzy w usta. Jakaś rzeźnia. A muzycznie było tak:

2013/07/26

Jak zostać kolarzem


Wygląda to tak - jesteś po trzydziestce, orientujesz się, że - upraszczając - młodość minęła, a stojąc na wadze widzisz liczby, o których w szkole średniej uczono tuż przed maturą. Gorzej - przed maturą miałeś plan, że mając trzydziechę już nie pójdziesz do pracy, tylko będziesz odcinać kupony z wypracowanego przez dekadę majątku i pławiąc się w luksusach będziesz zaczynać dzień od wyboru kabrioletu na przejażdżkę i towarzyski tejże przejażdżki. Nie ma co. Liczby, które miały być na koncie, pojawiają się na wadze, a zamiast amanta masz pantoflarza. Takie życie. No schodzisz z wagi, dostajesz zadyszki w czasie tej czynności i myślisz, co teraz. No i skoro od zawsze lubiłeś rower, to czas to rozwinąć, przecież to tańsze od byle kabrioletu. Do starego roweru kupujesz pedały SPD, buty z blokami i w tanim sieciowym polskim sklepie sportowym kupujesz gacie z pampersem i nawet kask. Jeździsz i widzisz, że może wyglądasz lepiej, może masz lepszy komfort, ale pomimo starego roweru i wyprostowanej pozycji jest ci źle, a chudzi na szosach i mtb, którzy pozdrawiają się na wzajem, nawet ci nie machnął na odpierdziel. Ale kręcisz po 500 km miesięcznie czy deszcz, śnieg, upał. Potem wywracasz swoje życie zawodowe do góry nogami i jednocześnie inwestujesz cały hajc w stary, ale dobry rower mtb i troszkę ciuchów i od razu ludzie machają ci na trasie. Kręcisz watty, ale waga - stoi jak wryta. W czasie roku tej przygody rower mtb próbuje cię zabić kilka razy, ale dalej ciśniesz. Kolarstwo to nie piłka nożna, tu trzeba być twardzielem. Więc jesteś starszy, słabszy, cięższy i masz pomysł, że trzeba jeździć na szosie. Wypruwasz flaki i myślisz, że będzie fajnie, bo złożysz ją na ameliniowej ramie. Przecież nie karbon na początek. Stylówy nie ma, ale masz szosę. Robisz kilometry co miesiąc zmieniając łańcuch. Śnieg, deszcz, upał - obojętnie. Do tego dodajesz siłkę 3-4 razy w tygodniu przez rok i amelinium zamieniasz na piękny karbon. Rower podpicowany, o ciuchach już wiesz, że to nie chodzi o metki, ale wrażliwe części ciała więc też nie oszczędzasz. Opony - to samo, bo mają 23 mm szerokości, ciśnienie 8 barów, więc powierzchnia styku z asfalten jest na pół atomu. Nie ma co oszczędzać na oponach, jak ciśniesz w dół szosą 70 km/h. No i cały jesteś nagle taki fajny, ze sam się do siebie uśmiechasz, że dałeś radę, że jest tak, jak chciałeś. Waga idealna, sylwetka lepsza niż w średniej szkole. Hajcu nie masz, ale żyjesz i jakoś dajesz radę. I na porannej rundzie jedziesz przez Stary Wiązów i tam kurwa mać tak chujowy asfalt, ze smołą, kamykami i innym gównem, którego nie było 2 dni temu, ale ktoś dziury załatał tym gównem robiąc placki. I tak jakiś cymbał, wynajdując agregat do szybkiego i powierzchownego "naprawiania" jezdni spierdoli ci zajawkę.


Całe szczęście te Micheliny są zajebiste. Ale tył już wytarty, zrobił 6000 km i idzie do uśpienia. W poniedziałek będzie nowsza wersja. Czekam za to na upgrade drogi przez Stary Wiązów.
\

2013/07/21

artyści szos

 Od 31 lat (od kiedy pamiętam) stoi tu grzyb. Tuż przed Nysą, DK 46.


 Takie domki w Głuchołazach z takimi wykuszami. Całość jak niżej.


I Czechy.



Powyżej - megafabryka na przełęczy. Poniżej - widok spod fabryki na Jesionki.


Zazdrość nr 8628745

Adam i Pradziad (w tle).

Suplementy.

Meta z suplami. Žulová

Suple #1.

Zazdrość nr 00897. Szosa między Vapenną a Javornikiem

Meta z suplami, Bernartice przy granicy.


Zazdrość nr 87351. Tak wygląda mały szybki szatan.

Zazdrość nr 222584a

Ciężko tego nie zauważyć.


Dzisiaj epicki wypad na czeskie szosy z Adamem, co jest muzykiem od dżezu. Start w Nysie, potem trochę wspinania w Głuchołazach, Dalej lekki podjazd do Jesenika i potem nieco mniej lekki do Jaskyne na Pomezi. Potem długi zjazd gdzie zerwałem z koła kolegę, gdy on jechał 60 km/h. Dyspozycja była dobra, na płaskich odcinkach lecieliśmy 40 km/h, na podjazdach 30, gdzie na tej trasie w listopadzie ubiegłego roku kręciłem na młynku. Była też suplementacja w malutkich czeskich sklepobarach. Zasada chyba powinna być taka, że jak jesteś szosowcem i mieszkasz około 1h drogzi autem od Czech, to nie powinieneś jeździć gdzie indziej, tylko tam.

Miałem cały piękny tekst w głowie, miałem masę intencji na ten tekst, ale padam na twarz. Mało snu, małe dziecko mało śpi, a ja za małym dzieckiem.

Skoro jeździłem z muzykiem dżezowym, a ja jestem fotografem (bądź co bądź), to wspólny mianownik jest jeden:



A gdyby ktoś chciał się przejechać - włala:


Wyświetl większą mapę

2013/07/19






Sarny nie dają mi spokoju. Czają się wszędzie.

2013/07/15

Tak sobie siedzę przy komputerze i myślę, że mam tak dużo pracy na dzisiaj, że aż boję się ją ruszyć. A nic nie działa tak dobrze na demotywację, jak wejść na własny blog i zobaczyć, jak miło było uskuteczniać przyjemności w niedzielę. Dzięki temu mam jeszcze mniej energii na pracę w taki poniedziałek, jak dzisiaj. Wczoraj jeszcze posiedziałem chwilę na blogu, który - o czym nie myślałem od jakieś czasu - prowadzę od 6 lat. Trochę się zmienia. Kiedyś wydawało mi się, że jakieś poważne zmiany w życiu to jest kwestia tak długiego czasu, że dwie dekady to najmniejsza podziałka na skali zmian. Coś jak milimetr na szkolnej, dwudziesto-centymetrowej linijce. A tu proszę - zmian bez liku. Lubię te pierwsze wpisy pełne patosu i bez pomysłu. Potem był pomysł i pojawiła się postać Lokalnego Artysty i trochę zgrywy. Ale postać poszła do uśpienia i to w porę, gdy mogła by stać się już naciąganą. Potem zaczęły się portrety i pierwszy po latach poważny cykl fotograficzny. I nasilenie choroby nerwowej, co też bardzo dobrze widać. Przynajmniej z mojej perspektywy. Potem okres po terapii i stan trochę jakby zawieszenia, albo próby odcięcia od "wcześniej". Nawet chyba myślałem, żeby tak "zacierać ślady", by wywalić z bloga pierwszą część. Dobrze, że tego nie zrobiłem. Nie chodzi już o to, że mam jakieś wielkie ambicje, by inni to czytali, choć "gdy byłem młodszy i głupszy" to takie intencje mi przyświecały - miałem dość silną potrzebę bycia zauważonym i poklepanym po plecach. Teraz, na "zdrowy rozum" blog dla mnie jest jednak pamiętnikiem udostępnionym dla innych. Cel? Lekki ekshibicjonizm, ale wiecznie mam nadzieję, że jakiś inny pochłonięty nerwicą człowiek wejdzie to i sam rozpozna, co mu jest i będzie w stanie sobie pomóc. Ja w trudnym czasie bardzo bym chciał trafić na taki blog i móc sobie po nim pokopać i wyjąć coś dla siebie. Druga rzecz to to, że mam mało czasu takiego tylko dla siebie, więc jak już go mam to robi to, co lubię i daje mi to masę frajdy i o tym lubię opowiadać. Ma to swoje zmienne formy - kiedyś najbardziej ze wszystkiego lubiłem po prostu fotografować, ale lubiłem fotografię taka z brudem i chemią. To, co fotograficznie lubię teraz jest poza moim zasięgiem finansowym, a to, co lubiłem stało się poza zasięgiem czasowym. A rower natomiast spaja jedno i drugie. Kiedyś w rozmowie z przyjaciółką - Anią Matuszną - powstał termin "człowiek-videoclip". Pękaliśmy ze śmiechu, ale to prawda. Mam ciśnienie na sprawność fizyczną, ale to jest tylko środkiem, a nie celem samym w sobie. Celem jest droga i to, co wokół niej, a żeby w ograniczonym czasie, jaki mi pozostaje na bycie ze sobą sam na sam, chcę zobaczyć i przejechać jak najwięcej, stąd ciśnienie na kondycję. Rano jem owsiankę, chwilę poczekam, rozpuszczam izotoniki, pakuję kieszenie koszulek, ustawiam rejestrator trasy i zeruję pulsometr. Wychodzę z domu, pokonuję kilkadziesiąt metrów do asfaltu, ściągam ochraniacze z bloków w butach. Wsiadam na rower, wpinam but w pedał. Ruszam i włączam stoper w pulsometrze. Wirtualnie wraz z nim startuje muzyka i leci ze mną (w myślach) non stop. Nawet jak nie leci nic konkretnego, to w domu, gdy zrzucam foty z komórki, ona zawsze się znajdzie. Tak jak wczoraj - ciężki (ale dałem radę) podjazd, serce wchodzi na 180 uderzeń i nie zwalnia, zasysam powietrze jak turbina od passata tdi, ale w gruncie rzeczy słyszę tylko Curtains od Apex Twin i widzę migoczące na asfalcie cienie drzew i czuję lekki chłód wiatru. Tak wygląda moment, który jak sobie przypomnę na blogu dzień później, to sam sobie zazdroszczę i generalnie chce mi się nic.

Gdybym teraz miał podać zatem medium, w którym pracuję jak twórca, to chyba miałbym problem :)

2013/07/14

pięknie pięknie pięknie 14.7.2013


Dzisiaj rano, trzy tygodnie po Mistrzostwach Polski, pojechałem zobaczyć, jak się mają osławione na forach asfalty wokół góry Ślęży. Nie ma źle, ale trudno to nazwać "wypasem". Akurat jechałem w kierunku odwrotnym, niż zawodnicy, co nie jest głupie, bo podjazd na Przełęcz Tąpadła jest lepszy jadąc z kierunku zachodniego - nawierzchnia jest przeciętnej jakości, a zjazd do Sulistrowic jest super gładki, więc się leciało pod osiem dych. Ale po zeszłorocznej akcji z sarną mam pietra lecąc z taką prędkością. Jazda samemu w takim miejscu to trochę trudne - non stop gubiłem się, non stop sprawdzanie mapy, bo oznakowanie żadne.

+50° 51' 47.93", +16° 39' 57.87" 

+50° 51' 4.86", +16° 40' 58.54" 



Tyniec nad Ślęzą. Tu kończy się cywilizacja w temacie dróg. Dalej jest skuteczna mechaniczna męska antykoncepcja. Brawo gminy i powiaty. 

Borów. Trzeba tu wrócić. 

+50° 55' 59.52", +17° 6' 36.76"

Muzycznie: