2011/04/28

niebawem znowu wyjazd do szkoły






Na nieobecność polecam Andrew Liles. Kompletny odpał.

2011/04/25

nudnodzień





Dzisiaj miałem zacząć dzień o 5.00, ale alarm budzika i skomplikowany mechanizm jego wyłączania nie powstrzymał mnie od myśli, że jeszcze godzina snu i wstaję. O 6.00 było tak samo lekko pochmurnie, ale zdałem sobie sprawę, że to nie jest dobry pomysł, aby jechać z pełnym rynsztunkiem na ul. Oławską do Jelcza-Laskowic - dużego (jak na te warunki) blokowiska, w oblewany poniedziałek. O 6.15 zbudził się mój synek i w wszelkich machinacjach pojechaliśmy do mojego ojca, a jego dziadka. W domu rodzinnym ważną funkcję spełniało kuchenne okno. W dużej kuchni była domowa pracownia mamy - czyli kuchnia. W kuchni stał stół i w kuchni można było palić, więc palący goście naszego domu wchodzili do naszego mieszkania i siadali przy stole i palili. W rogu kuchni przy oknie stało stare dębowe krzesło, w którym na chwilę siadała mama i patrzyła przez okno. Za oknem była brzoza, drewniany płot, trawnik, kubły na śmieci i budynek ZBC (Zakładów Bieli Cynkowej). No i ulica. Ulica służyła za parking. Czasem zatrzymywał się tam auto rejestracjach z Hamburga, co przez wiele lat oznaczało, że mój brat przyjechał. To też znaczyło, że jest Wielkanoc lub Boże Narodzenie. W większości przypadków. Czasem zatrzymywała się łada na mińskich numerach i to oznaczało, że przyjechał kuzyn mojego taty z towarami na handel i że będzie wietrzenie mieszkania jak wyjedzie. Ale zawsze było fajnie, że coś w tym oknie było widać, taka mała przepowiednia tego, kto wejdzie do domu. Czasem byli to wojskowi, bo szukali tych, co do wojska iść nie chcieli. W domu też były lustra - ewenement, którego teraz nie mam. Po kilku latach fotografowania się w lustrach wiem, że mniej więcej wyglądam tak samo z twarzą zasłoniętą aparatem. To dobrze. Pamiętam też jak tato i któryś z jego braci robili razem boazerię w domu (super modną w 1988 roku, taką z klepek) i jak kuli, wiercili itp. A ja wtedy oglądałem Sąsiadów w czarno-białym telewizorze. Teraz mój syn ogląda tych samych Sąsiadów (Pata i Mata) w kolorze. Ale ja nie robię boazerii.

Jakiś czas temu wymyśliłem, że tak staram się dążyć do tego, co było i próbuję odtworzyć jakieś zamazane emocje, że nie potrafię myślami wybiec w przód, a do tego nie mogę skupić się na "teraz". Terapeutycznie zatem postaram się zebrać w klamrę kilka rzeczy i zobaczę, co z tego wyjdzie. Chciałem to spiąć Holgą, ale w sumie i tak to zrobię na blogu, a uskuteczniając Spierdolismus, mogę to wykonać telefonem. Albo niczym nawet, na to samo wyjdzie.

To okno było dla mnie symbolem, który w pół śnie, pół jawie na skraju snu nastolatka zostawiałem za sobą, wsiadałem w swojego Pontiaca Trans Sport (kiedyś mi się taki marzył) i jadę w siną dal. Wszędzie, ale nie tu i za Chiny nie w jednym miejscu. Nie znałem wtedy Bartka Pogody, ale o takie życie mi chodziło. Mniej więcej. Bunt, luz, jakoś-to-będzie, żywioł.











Byłem też z moim psem Sunią na spacerze po najbliższej okolicy. Proces badań i marzeń nastoletnich przeniosłem z poszukiwań dalekich, na te kompletnie bliskie. Już nie chodzi o przestrzeń otoczenia, ale wnętrze. Im bliżej, tym trudniej.

2011/04/24

70 kilometrowielkanocnych














Blizanowice. Stary folwark i koniec świata, biszkoptowy labrador na sznurku. Autostrada będzie za domem.












Nie lubię radykalizmu, ale uważam, że powinno się zabronić budowania (i nie tylko) w stylu innym, niż modernizm. Cz. I






Nie lubię radykalizmu, ale uważam, że powinno się zabronić budowania (i nie tylko) w stylu innym, niż modernizm. Cz. II. Stacja trafo.





Jazda na rowerze to doskonały czas na przemyślenia. Egzystencjonalne, filozoficzne, filozoficzno-egzystencjonalne itp. Pomyślałem, że tak na dobrą sprawę wiem strasznie mało, a moja wiedza jest oparta na doświadczeniach innych. O tym, co jest dobre, a co złe też wiem od innych. W szkole uczono mnie o martyrologii naszego narodu. Jak widać na ostatniej ilustracji - nasza martyrologia przeplata się z inną, nie zawsze chętnie widoczną. Nie lubimy martyrologii innych, niż nasza. To pomnik ku pamięci ofiar Pierwszej Wojny Światowej. odkuta tablica pewnie jest na cmentarzu epitafium proboszcza, wmurowanym w pomnik z lastryko. Nawet trudno mieć do kogoś o to pretensje. Mieszkasz sobie gdzieś za koło Lwowa, koniec wojny i wsadzają w pociąg, wiozą przez długi czas (taki czas zawsze jest za długi) i każą mieszkać tam, gdzie fotele i ściany są jeszcze ciepłe od poprzednich mieszkańców, na drzwiach i cmentarzach jeszcze podmalowane: Gott mit uns. Wysiadasz z pociągu pierwsza myśl jest jaka? Że to przejściowe? Że zaraz wracamy? Że oni zaraz wrócą? Oni? Przez nich tu jesteśmy, bo gdyby nie wojna, to byśmy dalej byli na Wschodzie. Na chuj nam te tablice i piękne sklepy. Na chuj nam o to dbać. To nie nasze. Wszystko jest względne. Skoro mówi się nie o niemieckich, lecz o nazistowskich obozach zagłady, to nie powinno się mówić o Niemcach, jako o tych, przez których wojna doszła do skutku, tylko o nazistach, a co rolnik na wsi temu winien? Stąd chyba to nic złego, że ci, którzy jeszcze żyją organizują się i chcą o tym rozmawiać? Tym bardziej, że mogli tu przecież egzystować. Jak to jest, że nasze media kilkanaście lat temu grzmiały na temat Cmentarza Orląt na Ukrainie, a my nie potrafimy uszanować pamięci Niemców czy Żydów? To jest kwestia bycia filosemitą czy germanofilem, ale po prostu jakiejś uczciwości czy braku hipokryzji... Nie musimy wszystkich kochać, ale chyba życie trwa zbyt krótko, by trwonić je na przewracanie macew czy odbijanie marmurowych płyt z grobowców? Lepiej, jeden ksiądz z jakiejś wiejskiej parafii, kilka kilometrów ode mnie, wpadł na pomysł, żeby zrobić ze starych, poniemieckich nagrobków chodnik do prowadzonej przez niego świątyni (wybudowanej również przez Niemców - link), przed którą stał obelisk poświęcony ofiarom I Wojny. Obelisk zamieniono na kapliczkę, pruski krzyż na gipsową Matkę Boską. Tyle słyszę o potrzebie pojednania i o paranoicznych wizjach sprawowania władzy nad światem przez jedną nację. Zakonspirowaną. To śmieszne, bo wobec wielkości świata takie spory przypominają w karykaturze dwie muchy próbujące podzielić słonia na swoje i twoje.

To wszystko przez pedały i buty SPD. Rower napędza się sam, więc jest czas na myślenie.

2011/04/19

ziemia nie kłamie.



Dieter wybiegł z domu potykając się o próg. Ma pięć lat, a wiecznie tak robi. Niedzielny obiad nie jest w stanie zatrzymać go w domu i pędzi na dwór kiedy tylko może, jedząc w biegu i gubiąc w pędzie kolejne kluski. Upalny maj, rolnicy z rodzinami przechadzają się po wsi idąc spod świeżo wymurowanego pomnika ku pamięci ofiar minionej właśnie wojny. Jeszcze nikt nie wie, że ta wojna w przyszłości będzie nazywać się Pierwszą. Nikt nie myślał o drugiej. Matka Dietera nie zwróciła uwagi na wybiegającego z domu malucha, choć ten mało nie wywrócił jej z rąk stosu naczyń. Ona patrzy wciąż przez okno w kierunku stacji i czeka. Dieter bawi się na dworze, lata między starymi jabłoniami. Matkę z zamyślenia wybudza tępy chrzęst rozdeptanego porcelanowego talerza. Dieter stoi i mamie prosto w oczy. Nie widzi jej zza firany, ale wie, że widzi jego smutną minę i nowe sandały ubabrane sosem. Ale wie, że ona nie będzie krzyczeć.

Nie jestem mistrzem tego rodzaju historii. Może lepiej, że tego nie uskuteczniam. Każdy dzień tutaj udowadnia mi, że akt własności kawałka ziemi nie daje mi spokojnego myślenia o jego posiadaniu, o szczególnym z nim związku. To tylko umowa. Ogólnie posiadanie fragmentu tak "wiecznego" obiekty przez tak nietrwałą istotę, jak człowiek - brzmi śmiesznie. Jednak tu jest jeszcze inaczej. Wystarczy iść na ogród i szykować grunt pod trawnik by wykopać fragment historii. Kiedyś pod domem rodziców wykopałem stary dzwonek rowerowy, bo w Oławie była fabryka takich akcesoriów. Gdzieś mamy wieszak na ubrania z wypalonym logo i Ohlau w nazwie. Powyższy fragment to jeden z trzech dzisiaj wykopanych. Jedyny z sygnaturą. Altwasser to obecnie dzielnica Wałbrzycha (Aqua Antiqua w średniowieczu, po naszemu Stary Zdrój). W sieci jest komplet informacji o porcelanowej manufakturze Tielschera, łącznie z sygnaturami. Ta powyższa jest z lat 1934 - 1945. Ponoć to słaby okres fabryki, choć biel tego fragmentu jest niezwykła. To bardzo trudne myśleć wciąż o tym, że jest się przypadkowym emigrantem. Ludzie tak bardzo chcieli zapomnieć o tym, że ta ziemia nie jest ich, że stracili swoją historię i nie utrzymali tej, która tu wyrosła przez lata. Finalnie nie mamy żadnej. Nie ma dolnośląskiej kuchni, tradycji, świąt, rytuałów. Nic rdzennego.

2011/04/17

jeszcze trwa niedziela









Teraz mogę iść spać.

pobudka 4.45


5:55 - ul. Oławska, Namysłów


5:58 - ul. Oławska, Namysłów


6:03 - ul. Oławska, Namysłów


6:56 - ul. Oławska, Brzeg


7:03 - ul. Oławska, Brzeg

Dzisiaj zdecydowanie najszybsze wstawanie. Przygotowany kilka godzin wcześniej termos i kanapki uwolniły od porannego, spożywczego mozołu. Księżyc generował taki blask w sypialni, że sen wydawał się pół jawą. A ja z każdym przebudzeniem bylem pewny, że nie pojadę jednak tak wcześnie i poczekam na "inny raz". Ale wiem, że innego razu nie będzie. Czasu mało, odkładanie jest bez sensu. Gdy już budzik w telefonie wydzwonił 4:45, dalej nie miałem pewności, czy wstawać. Rozważałem plusy dodatnie i plusy ujemne. W sumie zawsze senność mija, gdy już wsiądę do auta. Stąd trzeba dzień wcześniej przygotować wałówkę i konsumować po pierwszych fotach. To nie tyle, że mnie napędza, ale świadomość szykowania śniadania i gotowania herbaty działa na mnie demotywująco. Albo może jednak poleżę, wyśpię się?? Nie, poczekam na szwagra, który spał akurat u nas i miał mi pomagać przy zdjęciach. Jak szwagier nie wstanie, to trudno. Jak wstanie, to głupio będzie powiedzieć, że chcę iść spać i że nie jedziemy. Na korytarzu zapaliło się światło. Kurwa mać. Nie pośpię. Mycie zębów, ubieranie i pod kobaltowym niebem, pełnym chmur na szóstym biegu jedziemy. Jeszcze kilka chwil i będziemy w Namysłowie. Po drodze objazd przez Ligotę Książęcą i Minkowskie. Pierwszy raz tędy jadę, choć to od domu moment, ale nigdy nie lubiłem jeździć rowerem w tamtą stronę. Ale jest tam pięknie. I taki pałac (link). Aż żal, że nikt go nie remontuje (jak i innych). W Namysłowie na Oławskiej piękne, płaskie rondo. Można bezpiecznie ze środka drogi robić foty. Ale jest niedziela i ludzie idą już do kościoła. A druga część to imprezowicze. Właśnie wyszli ze swojego kościoła. Ale daliśmy radę. Pierwsza fota moja, następne zrobił mój szwagier, Marcin Kanus.

Niedawno dość przypadkowo trafiłem na piękną i dość już starą rzecz (jak na ten rodzaj muzyki). To jest dzisiaj muzyczny podkład mojego dnia. Oczy mi się zamykają i ledwo już mogę pisać.



2011/04/15

tydzień zleciał
















Nic dodać, nic ująć. Rozpocząłem wczoraj sezon rowerowy. Zima nie dokonała na mojej kondycji takich spustoszeń, jakich się bałem.

2011/04/10

second hand








Dzisiaj byłem w Opolu u Sławoja wywołać negatywy naświetlone w czasie kilku ostatnich wyjazdów. Jutro może złamię dane samemu sobie słowo i wrzucę coś dla przykładu. Raz po raz myślę, żeby odpuścić sobie niemiecką część.

Finalnie jest 13 miejscowości z Ohauer Strasse lub Ohlauer Weg:

Ohlauer Straße lub Ohlauer Weg: 10999 Berlin (Kreuzberg), 80997 München, 40627 Düsseldorf (Vennhausen), 31848 Bad Münder am Deister, 30453 Hannover (Ahlem), 58638 Iserlohn (Nussberg), 31832 Springe (Völksen), 90522 Oberasbach, 40880 Ratingen, 90473 Nürnberg, 27578 Bremerhaven (Lehe), 30853 Langenhagen, 92648 Vohenstrauss.

Wszystko się waży. Ze Sławojem rozmawialiśmy dzisiaj m. in. o tym, że fajnie jest mieć używany sprzęt, bo ma już jakąś historię. Czasem nie do zrozumienia.