2011/04/25
nudnodzień
Dzisiaj miałem zacząć dzień o 5.00, ale alarm budzika i skomplikowany mechanizm jego wyłączania nie powstrzymał mnie od myśli, że jeszcze godzina snu i wstaję. O 6.00 było tak samo lekko pochmurnie, ale zdałem sobie sprawę, że to nie jest dobry pomysł, aby jechać z pełnym rynsztunkiem na ul. Oławską do Jelcza-Laskowic - dużego (jak na te warunki) blokowiska, w oblewany poniedziałek. O 6.15 zbudził się mój synek i w wszelkich machinacjach pojechaliśmy do mojego ojca, a jego dziadka. W domu rodzinnym ważną funkcję spełniało kuchenne okno. W dużej kuchni była domowa pracownia mamy - czyli kuchnia. W kuchni stał stół i w kuchni można było palić, więc palący goście naszego domu wchodzili do naszego mieszkania i siadali przy stole i palili. W rogu kuchni przy oknie stało stare dębowe krzesło, w którym na chwilę siadała mama i patrzyła przez okno. Za oknem była brzoza, drewniany płot, trawnik, kubły na śmieci i budynek ZBC (Zakładów Bieli Cynkowej). No i ulica. Ulica służyła za parking. Czasem zatrzymywał się tam auto rejestracjach z Hamburga, co przez wiele lat oznaczało, że mój brat przyjechał. To też znaczyło, że jest Wielkanoc lub Boże Narodzenie. W większości przypadków. Czasem zatrzymywała się łada na mińskich numerach i to oznaczało, że przyjechał kuzyn mojego taty z towarami na handel i że będzie wietrzenie mieszkania jak wyjedzie. Ale zawsze było fajnie, że coś w tym oknie było widać, taka mała przepowiednia tego, kto wejdzie do domu. Czasem byli to wojskowi, bo szukali tych, co do wojska iść nie chcieli. W domu też były lustra - ewenement, którego teraz nie mam. Po kilku latach fotografowania się w lustrach wiem, że mniej więcej wyglądam tak samo z twarzą zasłoniętą aparatem. To dobrze. Pamiętam też jak tato i któryś z jego braci robili razem boazerię w domu (super modną w 1988 roku, taką z klepek) i jak kuli, wiercili itp. A ja wtedy oglądałem Sąsiadów w czarno-białym telewizorze. Teraz mój syn ogląda tych samych Sąsiadów (Pata i Mata) w kolorze. Ale ja nie robię boazerii.
Jakiś czas temu wymyśliłem, że tak staram się dążyć do tego, co było i próbuję odtworzyć jakieś zamazane emocje, że nie potrafię myślami wybiec w przód, a do tego nie mogę skupić się na "teraz". Terapeutycznie zatem postaram się zebrać w klamrę kilka rzeczy i zobaczę, co z tego wyjdzie. Chciałem to spiąć Holgą, ale w sumie i tak to zrobię na blogu, a uskuteczniając Spierdolismus, mogę to wykonać telefonem. Albo niczym nawet, na to samo wyjdzie.
To okno było dla mnie symbolem, który w pół śnie, pół jawie na skraju snu nastolatka zostawiałem za sobą, wsiadałem w swojego Pontiaca Trans Sport (kiedyś mi się taki marzył) i jadę w siną dal. Wszędzie, ale nie tu i za Chiny nie w jednym miejscu. Nie znałem wtedy Bartka Pogody, ale o takie życie mi chodziło. Mniej więcej. Bunt, luz, jakoś-to-będzie, żywioł.
Byłem też z moim psem Sunią na spacerze po najbliższej okolicy. Proces badań i marzeń nastoletnich przeniosłem z poszukiwań dalekich, na te kompletnie bliskie. Już nie chodzi o przestrzeń otoczenia, ale wnętrze. Im bliżej, tym trudniej.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
4 comments:
ładne okolice (:
pół-pokoleniowa różnica polega na tym, że z mojego okna widać tylko makatkę i daszek domu sąsiada, producenta serialowego - a zamiast pontiaca jest Bedford Blitz. cel mniej więcej ten sam.
czy ten wycinek to Pana ingerencja? Bo że TRAF to aż się wierzyć nie chce
traf traf
Post a Comment