2013/04/26

czas się naprawić




Odwiedziłem dzisiaj człowieka od naprawiania kręgosłupa. 34 lata siedzenia na tyłku, albo siedzenia na tyłku na rowerze trochę mi zmasakrowało szkielet. Czas się naprawić. Ostatnie dwa dni to była walka z bólem, ale już jest poprawa. Znaczna. 

Dzisiaj też wsiadłem na chwilę na szosę i wieczorem przejechałem się po wsiach. Lubię to strasznie - szum opływającego powietrza, owady w otworach kasku, słodki zapach kwitnących przy drodze krzewów i lekko duszny zapach pieczonych na ruszcie kiełbas. Ale najlepszy jest taki jeden zapach, który jest nośnikiem fajnych wspomnień. Otóż niektóre środki chemiczne ochrony roślin pachnął tak samo, jak środki do konserwacji drewna, a ja jak byłem dzieckiem to bywaliśmy rodzinnie w Muzeum Wsi Opolskiej i ten zapach był tam znakiem rozpoznawczym. Jakoś zawsze mi się błogo robi przez ten zapach. Ten i benzyny - jako dziecko uwielbiałem procedurę tankowania. 

Muzyka:

2013/04/21

niedziela na szosie w rocznicę potrącenia sarny.

Wiązów. Górnolotnie i bez przesady - to perełka regionu.

DK 39 na odcinku Wiązów - Strzelin. 2 km wyremontowano chyba na potrzeby katalogu reklamowego.

Jegłowa.

Wieś Samborowiczki na tle Gromnika

W drodze na Gromnik, postój aż WIELKIRUDYPIESPÓJDZIEWCHOLERĘ



Widok z Gromnika na południowy-wschód



Dokładnie 52 tygodnie temu powracając ze zbliżonej trasy trafiłem rowerem sarnę. W tym roku bez ekscesów. Podjazd pod Gromnik spoko na szosie, ale zjazd mnie przerósł. Na fullu tnę tu ponad 60 km/h, teraz musiałem zejść - asfalt jest - pardon - superchujowy. Jak samorząd może dopuścić do tego, że od 2 lat jest co raz gorzej, w miejscu, gdzie jest szlak rowerowy, który autentycznie ściąga turystów, cykloturystów. Nie byłem sam na szlaku. Wzgórza Strzelińskie to teraz raj dla wielu hobbystów, nie tylko od cykloturystyki, ale od jazdy XC, szlakowej sakwiarzy, ale gdyby były tu lepsze asfalty, to rojem by tu jeździli szosowcy, bo są tu sztywne podjazdy i szybkie długie zjazdy. Tu mógłby być raj, którego nie ma w promieniu 60 minut jazdy rowerem od Wrocławia. A dojazd jest możliwy i pociągiem, i autem. Jeny. Ja nie rozumiem tego. Kasa leży na ulicy. Dosłownie. Jakoś mieszkający tu przed wojną Niemcy widzieli sens budowania schronisk na tych niskich wzgórzach. Potencjał jest ogromny. 

Trasa mnie skatowała. Ponad 35 km do domu pod porywisty wiatr. Zjazd z Gromnika w kierunku na Romanów i dalej do Gębczyc - fatalny. Rudy zły pies co mnie chciał zabić, bo przejechałem koło jego sadu. Ale było cudownie pięknie. 

Tylko gdyby asfalt był ładny, to by tam dzisiaj było miliard szosowców. A jeśli by nie było, to nie moja wina.



Podkład:

2013/04/17

dwa dni, dwie pętle i Murakami




Dwa dni - jedna pętla, różne kierunki. Ważne, że przez ładne tereny. W końcu krótkie gatki, nawet wieczorem. Jedyna wada - owady wlatujące pod kask, ale lepsze to niż drętwiejące z zimna palce. W Oleśnicy Małej w parku czuć już czosnek niedźwiedzi. Warto się tam przejechać, niekoniecznie szosą. Ale trzeba uważać, bo apetyt rośnie momentalnie, a najbliżej jest tylko żółtołukowy fastfood przy A4. 

Zacząłem czytać (czemu dopiero teraz?) Murakamiego - O czym mówię, gdy mówię o bieganiu. Fajne jest to, że nic konkretnego, ale zwerbalizował to, co w głowie faktycznie siedzi wtedy, gdy absolutnie poświęcam się czemuś - akurat tu chodzi o jakąkolwiek aktywność fizyczną, ale pewnie ma to swoje przełożenie na pozostałe aktywności. To mega kontemplacyjny stan. Bądźmy szczerzy - kto szuka komfortu nie wybiera szosówki. Ale rower w ogóle, jako urządzenie, daje mega silny związek z otoczeniem, wydaje mi się, że znacznie silniejszy niż samo chodzenie - wciąż ilość i jakość przemieszczania zależy ode mnie samego, a mogę to robić znacznie szybciej. Tak jak dzisiaj - mam wolną godzinę z hakiem - to walnę 35 km. Do tego ból w czasie jazdy jest normą - tak jak u biegaczy i innych - ból po prostu jest. Tak więc wydałem trochę kasy na urządzenie do sprawiania kontrolowanego bólu i kontemplacji - ból jest, ale jednocześnie czuję zapach rozgrzanej gleby zawieszony w podnoszącej się mgle na koniec dnia. Do tego śpiew ptaków i szum opon i szum powietrza owiewającego uszy. Co chwilę mówi do mnie telefon, że właśnie przejechałem tyle i tyle kilometrów i że to oznacza, że kilometr zrobiłem w jakieś jedną minutę i pięćdziesiąt sekund. Pulsometr sobie pika i czasem komuś się machnie, kto też sobie wybrał los bolesnych kontemplacji. No i muzyka. Jako człowiek-videoclip jest u mnie ciągle. W głowie oczywiście. No i fotografie - za Bruszewskim - do mózgu. Bezustannie.

Póki co przerwa z siłownią. Przynajmniej do września.

2013/04/14

3439 kcal, 103 km, urwane koło, trochę skoków i martwej reklamy






W telegraficznym skrócie.
7.00 - pobudka, śniadanie - płatki owsiane na wodzie z dodatkami, sok z pomarańczy i trawienie. D0 9.15 mam masę czasu, bo o 9.15 ustawiłem się z Jarkiem na stacji benzynowej, że ciśniemy razem na trening do Jelcza.
9.12 - żyję przekonaniem, że jest 8.12 i zdaję sobie sprawę, że za 3 minuty mam być na miejscu, które jest oddalone ode mnie o 3 minuty sprintu. W kołach nie ma powietrza, a ja mam na sobie bokserki.
9.30 - jestem na stacji, Jarek nie odbiera telefonu, więc pewnie ciśnie do Jelcza.
9.50 - jestem w Jelczu.
10.15 - ruszam na pierwszy trening w grupie. Ma być 100 km, a ja na dojazd w niecałe 40 minut pochłonąłem blisko 900 kcal (wg pulsometru, nie endomondo)

Potem godziny nie mają znaczenia, bo po 20 km wspólnej jazdy na kole zagapiłem się na brzęcząco-wkurzający koszyk od bidonu i się urywam. Próbuję dogonić, ale nie dałem rady po 5 km pościgu. Tak więc ze sportowca znów zmieniam się w szybkiego cyklo-turystę i jadę swoim tempem - 31 km/h i tak przez pozostałe 70 km. A było co oglądać. Do tego kawka na rynku w Namysłowie i potem same dobre rzeczy (z wyjątkiem idioty w VW Polo, który celowo udawał utratę kontroli nad pojazdem, żeby mnie wkurwić, gratuluję VW użytkowników - powinno się robić jakie psychotesty, nawet na rynku wtórnym). Dobre skończyło się w Rogalicach, gdy zjechałem z DK39 w kierunku na Biskupice Oławskie - 9 km - 40 minut. Niesamowite, jak można pięknie położoną szosę, wijącą się między strumieniami, torami, lasami i łąkami - olać i pozostawić na pastwę losu. Takie miejsca powinny być pełne cykloturystów, nawet niedzielnych. A tak pozostał tylko dla cyklosadystów.

Potem urodziny córy szwagra, skoki na trampolinie, wycieczka na tramwaje i zabawa pociągami w domu.

Zasłużona bomba na niedzielę.

Muza - prosto, ale szła mi w głowie cały dzień:


2013/04/07

2874 kcal




Dzisiaj kolarskie święto, które mnie po części ominęło - całe szczęście teściowa nagrała mi cały wyścig Paris Roubaix (czyli "Piekło Północy) i może uda mi się znaleźć czas żeby go obejrzeć. Mnie przyroda zafundowała dzisiaj "Piekło Południowego Zachodu". Z Oławy niemal do Opola wiatru nie było (pierwsza rzecz, jaką robię rano po przebudzeniu to zerkam na elektrownię wiatrową na pobliskim wzniesieniu - wszystkie turbiny miały wolne). Bałem się wcześniej jechać DK 94, ale ruch był żaden, a asfalt super. Po zawróceniu, koło Lewina Brzeskiego zaczęło wiać. A potem było tylko gorzej. Pod wiatr, a wiatr zawiewał śnieg, grad i czasem tyko deszcz. Teraz siedzę lekko na bombie ze zmęczenia i myślę, czy jestem w stanie przelać moje szosowe filozofie na klawiaturę, ale chyba nie dam rady. Padam na twarz. 

Ale mam świetny podkład na dzisiejszą wyprawę. Moim zdaniem - co ważne - jeśli ktoś nawet nie lubi tego rodzaju muzyki, to niech jej nie skreśla i posłucha. 

2013/04/06

Dzierżoniów, krioterium*.











Pojechałem dzisiaj do Dzierżoniowa, bo chciałem zobaczyć kryterium. Niestety było tak zimno, że jak wkładałem dłonie do kieszeni spodni (w kieszeniach kurtki nie chciały się zagrzać), to zwichnąłem sobie mały palec, bo nie czułem, że się odwinął :). Znalazłem punkt z kawą i to mnie cieszyło. Nie chodziło o kawę, że byłą lura, ale o to, ze kubek ciepły. Akumulatory w lampie wyparowały w mig. Oba komplety. Lampa waliła zresztą najczęściej pełną mocą. Jak robiłem foty w tym "stylu" na canonie podczas Castle Party, to jakoś w canonie mądrzej to działało, że na dwóch kompletach aku udało się pracować cały dzień. Aż takie miałem pomysły na te foty. 

Sam wyścig - było ładnie. Na koniec przy wyjściu z zakrętu był dość poważny dzwon. Nie widziałem dokładnie, ale dość długo się chłopaki zbierali. Wcześniej na metę wpadła piątka pomarańczowych z Bartkiem Matysiakiem na czele. Jak przyjechałem, to akurat startowali mastersi. Po czym poznać mastersów? Po krótszych spodniach i ciekawszych rowerach. Prosów - po dwa razy szybszych rundach ;)

Tymczasem - w niedzielę rano może w końcu jakaś dłuższa trasa, a po niej - Paris-Roubaix. 

2013/04/02

sezon klasyków


Dzisiaj spieszyłem się z pracą, żeby zobaczyć końcówkę drugiego etapu Touru Kraju Basków, ale na 20 km przed metą nie wytrzymałem - kaszląc i bulgocząc nosem przebrałem się w lajkry, wyciągnąłem "rower do brudnej roboty" i pojechałem choć na chwilę. Wypaliłem 900 kalorii i po 70 minutach już piłem w domu herbatę z miodem i cytryną. Wiosna to sezon klasyków. W niedzielę Paris-Roubaix, ale niestety bez Toma Boonena.