2011/01/29

Hala Ludowa, Hala Stulecia, Jahrhunderthalle...



















W poniedziałek Łukasz Biederman wysłał mi link do informacji o przebudowie Hali. Tydzień załatwiania i dzisiaj byliśmy. Ledwo dycham, w płucach mam cementownię. Foty wywołają się koło środy zapewne. Warunki pod kopułą bardzo ciężkie. Nie było mowy o pracy dużą kamerą - pył, pył i pył. Do tego koparki, które co chwilę wystawiały pod gęstą chmurę (tu znowu) pyłu swoje połyskujące ramiona. Scena jak z filmu science - fiction. Ludzi nie widać, nic nie widać. Mieliśmy wrażenie, że to roboty. O Hali warto poczytać (link). To przez wiele lat największa tego typu konstrukcja na świecie, a i pierwsza tego typu, jaką ludzie stworzyli.

Kuluary były jednak w pełni zadowalające. Znalazłem tam wszystko to, co było mi potrzebne. Cieszę się, że ta przebudowa ruszyła, że zniszczone zostanie wszystko to, czego nie przewidział Max Berg. Mam nadzieję, że kiedyś wszystkie auta spotka to samo i powstanie akcja ściągania brewek z reflektorów, odklejania szpachli i kompozytów, diodowych pseudo lamp i innego syfu. Albo chociaż znikną koszmarne elementy elewacji.

Muzyka na dzisiaj, która cały czas mi tam towarzyszyła gdzieś w głowie:

2011/01/26

fanty z życia






Dzisiaj byłem u mojego taty w mieszkaniu i znalazłem rzeczy, które w momencie ich powstawania darzyłem pewny zaufaniem, że przywołają ważne wspomnienia. Nie wiedziałem, że aż tak, i nie chodzi o ich zawartość merytoryczną, ale to, co potrafią przywołać jako tło wydarzeń. Powyżej mój notes, który zauważyłem pewnej przedwiosennej niedzieli 2003 roku w kiosku, który akurat był otwarty, a ja przechodziłem koło niego wracając z mamą ze spaceru a cmentarz. Akurat tego dnia musiałem zrobić testy filmu o uczuleniu rozszerzonym w kierunku podczerwieni (w celach szkolnych). Teraz przypomniałem sobie każdą myśl, każdy moment, jaki wtedy nastąpił, od samego rana, do wieczora. Zapach lasu nad Odrą, pąki krzewów, wszystko. Jakieś 14 miesięcy później popełniłem w czasie pleneru poniższą fotografię. Mam ją skopiowaną, jak zwykle w jednym egzemplarzu, na pięknym papierze i jest po prostu piękna. Szkoda, że od tego momentu (tej fotografii) wszystko szło już ku gorszemu. Ale plener w maju 2004 był doskonały.



Już chyba tą fotografię publikowałem, ale cóż - nowy kontekst.
Maciejowiec, na północ od Jeleniej Góry, maj 2004 r. Taka szkolna fota.

2011/01/25

paczka przyszła



Pierwszy album Wojtka Wilczyka w mojej wsi.

2011/01/23

śnieg zapadł



Wczoraj w Wiązowie znalazłem jeszcze jeden budynek, który bardzo mi zagrał gdzieś w tyle głowy. Kiedyś czytałem - ale nie pamiętam gdzie i przy jakiej okazji - o ciele migdałowym. Jak coś się podoba i na coś się reaguje w sposób trudny do zwerbalizowania, ale jest to pozytywna emocja, to właśnie takie rzeczy odczuwa się ciałem migdałowym i tak jest przyjemnie gdzieś poniżej potylicy. Temu budynkowi ktoś zdjął fasadę. Mam oczywiście lekkie obawy, jak będzie wyglądać nowa, ale poczekam i zobaczę. Póki co te kolory mi zagrały. Światło dzisiaj doskonałe, ale za to zaczął sypać śnieg. Toyo się suszy.



A że nie lubię sam na foty jeździć, to dzisiaj pojechał ze mną szwagier. W trudnej aurze ktoś z parasolem to wielka pomoc.

Znowu też byłem na tej samej co wczoraj niedokończonej budowie. Jest bardzo dziwna, dom leży na lekkim wzniesieniu, przed domem dół i w dole dołu jeszcze jeden, głębszy dół. Stan pustaków sugeruje, że były postawione jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie udało mi się jednak zrobić foty, bo śnieg tłukł prosto w obiektyw i muszę jeszcze zaczekać na spokojniejszą aurę. żal tego miejsca, bo anturaż piękny.


na dom


na lewo i prawo


na wprost

2011/01/22

relikwia socrealu





Byliśmy dzisiaj ze Zbyszkiem w Wiązowie. Wiązów to takie małe miasteczko, w którym nie tyle czas się zatrzymał, ale jakoś dziwnie tam płynie. W rynku jeden z budynków nie ma ściany frontowej, to wygląda interesująco. Jak się uda to jutro tam pojedziemy. Przez zmasowane chorowanie mam problem z wyjałowieniem głowy. Nie mogę zebrać myśli, nie mam czasu na myśli. Wczoraj coś się zaczęło zmieniać, może w końcu jakoś uda mi się zastartować w tym roku. Może tą fotą. W Wiązowie jest piękny, niedokończony budynek, chyba miał być biurowcem. Fasada to wielka epopeja. Tu kilka pustaków innych, bo jedne pewnie pożyczył ktoś na swoją budowę, tu niespodziewany rząd cegieł. A całość lekko siada w rożnych miejscach, na matówce linie proste nie pojawiały się.



Powyżej pałac z Jakubowicach. Pewnie już o nim pisałem, że do niedawna była w nim szkoła rolnicza, a potem szkolę zlikwidowano wbrew woli rodziców uczęszczających tam dzieci. Szkoła zamknięta od kilku lat, bo nie było na nią kasy (??) a pałac miał być sprzedany. Pałac stoi i niszczeje. Jak była szkoła, to byli w nim ludzi. Domy bez ludzi - umierają.

Niemcy mieli łeb do takich inwestycji i do organizacji takich miejsc. Co raz mnie zaskakują swoją pomysłowością. Przywiozłem tu już parę osób, a dzisiaj znowu zauważyłem coś interesującego. Oni tak organizowali ogrody, układ drzew i stawów, by gdzieś miał swój początek i koniec. W górach nie było problemu - tam ogród kończył się na skarpie. Tu, na równinie było inaczej. Albo była to ścina lasu, albo - o ile ogród był w stylu angielskim, czyli starodrzew z dużą przestrzenią - na końcu przecinki stał obelisk. Dzisiaj go dopiero zauważyłem (byłem tam pierwszy raz w zimie - bez liści). En-face od wejścia do pałacu było podwyższenie, za nim trawnik (pewnie były też bukszpanowe labirynty), dalej staw i podłużny staw, w którym odbijał się ów obelisk, pięknie oświetlony promieniami zachodzącego Słońca.



My, obecni mieszkańcy tej ziemi, potrafimy wszystko spieprzyć. Doszczętnie. Rozmawiałem ze Zbyszkiem i podzielał moje domysły - my cały czas jesteśmy nie stąd. Obaj urodziliśmy się tu, już jako trzecie pokolenie, a wciąż nie mamy poczucie przynależności do tej ziemi. Może to da nam jakiś dystans?

2011/01/17

twarzą do parkietu







Pisałem już o obfitującym w ciekawe zdarzenia minionym weekendzie. Nie jest tajemnicą, że był u mnie Rafał. Tajemnicą też już nie jest, od już długiego czasu zajmuje się polskim wrestlingiem. Jeszcze mniejszą tajemnicą jest to, że robi to na tyle świetnie, że takie jury, które to doceniają. W ogóle teraz bez cienia tajemnicy powiem, że w sobotę pojechaliśmy razem na temat na galę tego widowiska do Kątów Wrocławskich. A ja sobie pomyślałem, że zrobię ten materiał po swojemu. Mam nadzieję, że to zjawisko się rozwinie, bo mi się podobało.

PS. Pierwsza fota nawiązuje (łagodnie mówiąc) do jednej z fot Rafała, ale po prostu nie sposób czymś innym zacząć. No nie da się.

To mi jakoś pasuje:


2011/01/16

Gott schütze unsere Kinder


Uploaded with ImageShack.us

To był ciekawy weekend. Zaczął się od choroby, spadku formy i przyjazdu serdecznego przyjaciela. Dostałem w spadku trochę filmów, pochwaliłem się swoim miastem i widziałem "czy to jest sport? czy to jest teatr czy to jest show? - tak". Robiłem pierwsze nocne zakupy w nowym markecie w Oławie i pierwszy raz wypiłem piwo pszeniczne 0.0% alkoholu. Szkoda, że goście nie odwiedzają mnie częściej. Właśnie wróciłem z gór, gdyż moją żona już nie jest dwudziestolatką. Aha, nie jedźcie autem po drogach bo na wielu nie ma asfaltu.


2011/01/12

oldskul



Nie od dzisiaj wiadomo, że najlepszym toaletowym kompanem faceta jest dobra prasa. Najlepiej dobra, techniczna prasa. Stąd zamiennie zamiast gorzkiego "idę do kibla" niektórzy stosują zamiennik pełen finezji: "idę na prasówkę". Tym samym chcę zapoczątkować pewne działania przypominające legendarne tytuły prasowe. Dzisiejszy nie będzie najbardziej hardkorowy, ale ma do tego prawo, bo jest pierwszy. To jeden z tych postów, które są pisane dla czytelnika. Dzisiaj (na tapetę? na poczytankę?) idzie jeden z moich starych numerów Practical Photography z lipca 1998 roku. To ważna data, bo wtedy z kuzynem Olkiem pojechaliśmy (po mojej maturze) nad Bałtyk do Lubiatowa, pisałem o tym kiedyś. Wydaje się mi to być całkiem niedawno, a to już ponad 12 lat.



Pierwsza rzecz to piękne reklamy. O tym napiszę więcej na końcu, ale te mają polot, w większości były robione z dobrego pomysłu i na dobrych materiałach (czyli nie stock za grosze), ale zrealizowane na dobrych materiałach, starą, dobrą sztuką. Reklama nie przegadana, logo nie za wielkie, hasło nie za wrzeszczące. Cicho i spokojnie, a sens piękny i przekaz czysty. Pan William Cheung zaprasza do numeru, będzie nieco o sztuce, jakiś konkurs i recenzja dwóch nowości: Minolty Dynax 505 si (ja wtedy miałem chyba 500 si albo już 700 si), a także Pentaxa 645n AF - chyba był pierwszą średnioformatową kamerą z automatyką ostrości, potem był wysyp - Contax, Rolleiflex, Mamiya, Hassel itd. Co ciekawe, fotoamatorzy na Wyspach często kupowali takie aparaty, o czym świadczą choćby bogato w tym numerze ilustrowane działy ze zdjęciami czytelników. Mało tam aparatów małoobrazkowych (a jak są, to Nikon F4, Canony F1, EOS 1, 5, optyka, o której u nas można było pomarzyć), a potem można je było (i do teraz można) kupować za dość małe pieniądze, i są albo nowe, albo prawie nowe. Co jeszcze ważniejsze, czego wtedy nie było u nas - w każdym numerze były przemycane wartości inne, niż tyko sprzęt (vide Foto-Kurier), były super reprodukcje Ansela Adamsa, było masę fot z FSA, moda Guya Bourdina... masa dobrych rzeczy, które jakoś ratowały niedostatki wiedzy młodego fotografa, co nigdy nie robił ładnych zdjęć.



Wtedy nikt nie myślał o cyfrze jako głównej technologii. Przy Olympusie opis: Aparat posiada nawet ekran na tylnej ścianie, więc możesz ciągle kontrolować swoje zdjęcia. Co by bez tego robili teraz fotografowie ślubni ogłaszający się na portalach aukcyjnych po 400 zł za imprezę? Aha! Ten Olympus przy tamtym kursie kosztował 5712 zł. Teraz za te pieniądze można kupić dużo, dużo więcej. Wtedy to był koszt Canona EOSa 5 (nie, nie 5D), który teraz na aukcji w ładnym stanie stoi za 20 paczek papierosów. Wtedy dobre fajki kosztowały 3 zł.



Wtedy nikt mi nie wierzył, że tak można. Oława była zbyt daleko od Poznania.



Pytania od czytelników - moje ulubione: Jaki kompakt z trybem manualnym kupić: Albo Rolleia za 1500 funtów, albo Contaxa za 1050. W cenie tego pierwsze można było kupić Leicę M6 z obiektywem. Nową. Zawsze mi imponowało to, że gdy u nas wydawało się jeszcze książki Adama Słodowego, gdzie z listewek, gumek i starej biurkowej lampki oraz aparatu Synchro-Druch można było zbudować powiększalnik. A w sklepach za pancerną szybą stał jeden EOS 1n. A we Wrocławiu jeszcze niektóre rodziny pod krawatem wychodziły w niedzielne popołudnie z kościołów prosto do makdonalda.



Błysk intelektu. Inna wspaniała reklama. To był czas globalnej walki z łupieżem i reklamy porównującej działanie jednego produktu wobec drugiego. Dentysta malował markerem linię na jajku, po czym szczotkował jedną połówkę jedną pastą, a drugą - drugą. Jedną połowę swetra prano w proszku X, drugą w Y, połowę auta polerowano ręcznie, drugą automatycznie... Masa tego była. Agencja obsługująca Nikona miała wyzwanie, jak pokazać, że te maleńkie matryce też coś mogą. Na lewej połowie tekst: Na jednej stronie sfotografowanej klasyczną kamerą widać łupież. Na prawej: Na drugiej stronie sfotografowanej naszą nową cyfrową kamerą widać łupież. Na dole kilka zdań o tym, jaka to zajebista kamera. Kilka lat później pracując nad większością projektów kierowanych przez rodzimych marketingowców musiałem walić wielkie logo, wielkie hasła, a kroje pisma zawsze musiały być nowoczesne i inspirujące. I wybierali takie z początku XIX w. Bo przecież odbiorca to idiota.

2011/01/09

prorok



Dzisiaj zdarzyło się. Mama wychowała mnie tak, żebym nie był egoistą, ale ja wciąż wiedziałem, że jestem bardziej nieco szurnięty od reszty świata. To egoistyczne, albo nawet egocentryczne doświadczenie doprowadziło mnie onegdaj na skraj szaleństwa. Ale to było dawno. Wczoraj zasnąłem lekko podziębiony. Zażyłem jakiś bezreceptowy lek na grypo-podobne dolegliwości. W nocy miałem sny o wysokim realizmie (a teraz, po Incepcji - każdy jest specem od snów, tak jak każdy jest specem od tańca po dwóch znanych programach rozrywkowych). W jednym z tych snów dwie najbliższe mi osoby ucierpiały w wypadku auta, jakim był furgon znanej marki. Rano opowiedziałem o tym żonie, gdy odwoziłem ją na spotkanie z jej koleżanką. W czasie przejazdu minęły nas dwa wozy bojowe straży pożarnej, pogotowia i policji. Żonę zostawiłem i pojechałem za nimi (ale powoli, kierunku się domyśliłem). W drodze z Oławy na Jelcz (jedna z bardzo wypadkowych) nie widziałem nic szczególnego. Wypadku nie było. Była jakiś wóz w rowie, wóz marki tej samej, co furgon ze snu. Ale przypadek? Nie wiem, zakręciłem w drugą stronę i przejechałem przez las. Za lasem migały koguty. Włoski samochód roku początku lat osiemdziesiątych pognieciony jak pusta paczka po papierosach i ledwo zniekształcony - co? Biały, osobowy wóz tej samej marki, co ów we śnie i w rowie.

2011/01/07

leniwy





Dzisiaj leniwość dotarła u mnie do niespotykanego wcześniej poziomu. Spowodowana przez globalną niesprawiedliwość, przez słabe łokcie, którymi nie chce mi się rozpychać przez gąszcz idiotów. Jestem głupi. Nawet nie myślałem o tym, żeby się kiedykolwiek się rozpychać. Nawet w dobrej wierze jednych chroniłem przed łokciami innych, albo chroniłem łokcie innych przed tymi, co ich trzeba rozepchać. Już zaczyna mi się odbijać moim wrodzonym altruizmem. Blog niby daje wielką swobodę, ale z drugiej strony nie mogę napisać o tym wszystkim, co mnie już dobija do dna. O nieuczciwych zleceniodawcach, o oczekiwaniu na przelewy, o całej masie skurwysyństwa. Jest też masa dobrych rzeczy. O nich też nie zawsze piszę, albo nawet w ogóle nie piszę o nich, bo są tylko moje. To właściwie o czym piszę? O jakiejś masie bez stanów skrajnych. O ułomnej codzienności, bez pod-podłości i nad-radości.

Dzisiaj Filip i Lewy opublikowali to. Pasuje. Bart dał okładkę.

2011/01/03

LED's kill the City



do tego dwa utwory muzyczne jako wspólny mianownik: This is not America Davida Bowie i Belive Gug Gus.

2011/01/02

Miś w empeku.



Biały miś w środku komunikacji miejskiej. Kolejny dzień z poczuciem potrzeby napisania czegoś znaczącego kończy się brakiem chęci pisania czegokolwiek. Dzisiaj w sensie. Bo horyzont chęci jest bardzo szeroki, zasadniczo.

2011/01/01

2011









Poczułem jakiś obowiązek napisania czegoś, ale mi nie wyszło.