2009/06/30

załamanie pogody wieszczem kryzysu






- Pada jeszcze?
- Nieeee, nie pada... w ogóle świeci już Słońce i nie wieje.
- O, internet już jest, a mówiliście, że nie ma.
- No jest właśnie jest. Już działa.
- Kurwa się korki już robią. Popada tylko chwilę i ludzie kociokwiku dostają.
- Tomek, włącz jakąś muzykę jeszcze, jeszcze mamy chwilę siedzenia.
- A co to leci co włączyłeś?
- Tortut... ut... utut... tut... usy... y.
- Co?
- Tort-i-ise... tak jakoś
- A to nie Polsku, w sensie nie jest angielski?
- To Roberta jest?
- Nie, to z Soma.fm, Groove Salaad. A tego Coila to ja mam od Ciebie? I Antonego?
- Tak, ode mnie masz. Dobry co?
- No no, ale te Coil to mi zrył łeb. Masakra.
- No ryje po głowie.

16.33 - biuro w centrum Wrocławia, ostatni dzień czerwca. Ostatnia burza w pierwszej połowie roku. O północy ktoś odwróci roczną klepsydrę i piach poleci znowu do drugiej bańki. Do 31 grudnia pół roku.

atak



Wczoraj seria niezwykłych wypadków. Znalazłem ładną płytkę na drugim peronie dworca kolejowego Wrocław Główny, na granicy sektora B i C. Miałem czas na ich analizę, gdyż z powodu burzy pociągi były opóźnione. Wszystkie. Potem pod domem wypadek. Na koniec zamiast zabawy był szpital.

2009/06/29

koniec epoki



Potopy Odry na drodze z Opavy do Příboru (gdzie urodził się Zygmunt Freud) spowodowały objazd i zakup małej mapy Republiki Czeskiej. Aktywność na zjeździe doprowadziła do tego, że ten wpis robią moje ręce samotnie, a nie jako przedłużenie mojego mózgu. Mózg wraca piechotą z Beskidów i właśnie wg mnie powinien być już na obrzeżach Ostravy. Jeśli nie zwolni tempa, to od czwartku będę się cieszyć lepszym czasem reakcji i wyższym komfortem życia (ogólnym).




Ciężka impreza i trudne decyzje. Co zrobić po 3 roku studiów? Zmiana imidżu? Może, dla mnie to znaczy tyle, że mam rocznik 3b, czyli czas na napisanie pracy. O pornografii nie napiszę, bo temat okazał się wyjątkowo mało wdzięczny. Za to polubiłem kilka osób, które podejrzewałem o to, że niem rady ich polubić.




To była ostatnia bakalarska beczwa Katki. Wracając do domu zahaczyliśmy o kilka miejsc, w których chcieliśmy zatrzymać się od jakichś 3 lat. Jedno to pałac w Krzyżanowicach, drugi w Polskiej Cerekwi. Pewnie za dwa lata znowu będziemy razem jeździć na magisterskie studia. Ale przez rok nie.

W piątek rano w szkole dowiedziałem się, że nie żyje król popu lat 80-tych. Wizyta w Tesco we Frydku potwierdziła, że król nie żyje.


Pozostaje pytanie, czy on kiedykolwiek żył.

2009/06/22

hibernacja na nadaktywność



Straszny rozgardiasz. Ostry wir pracy przed sesją na ITF. Ostrzejszy, bo w piątek uświadomiłem sobie, że wyjazd do szkoły za 3 dni, a nie za 10. To znaczy, że ktoś ukradł mi jedną niedzielę.

Na załączonym obrazku bakstejdż z niedzielnej sesji. Więcej informacji dopiszę jutro. Dziękuję Katce, Dominice i Zuzi za pomoc.

Strój konkursowy OMC EUROPE CUP 2009

projekt i wykonanie: Dominika Gembiak;
fotograf: Wojtek Sienkiewicz;
asystent fotografa: Katka Szmorąg;
fryzura: Marta Robak

2009/06/19

w snopie światła, a nie glorii chwały

Portale plotkarskie zakipiały, gdy wyszło na jaw, że biznesmen z Oławy (mieszkający w Warszawie) ma syna, który w przedszkolu ociera się z synem piosenkarki mieszkającej w Warszawie. Zawrzało tym bardziej, że piosenkarski synek pochodzi w połowie genomu od aktualnego męża artystki, ale przez te dzieci aktualność związku piosenkarki stała się nieaktualna, choć wciąż istniejąca w świetle prawa. Najwspanialsze były wywody w prasie o synach. Obaj mają tak samo brzmiące imię. Różnica w ilości literek "L". Znając bohatera tych wieści, pewnie w wersji z pojedynczym "L", właśnie owe "L" miało się zamienić z "N". Mamy z tego wielki ubaw, bo wiemy, jak biznesmen z Oławy parł na szkło. Widać, morda się cieszy. Tak rodzi się Jola Rutowicz na sezon 2009/2010.

Myślałem, że moje zwolnienie się z firmy prowadzonej przez bohatera plotek, pozwoli mi odpocząć od jego kolorowego świata. Przypomniał mi jednak o sobie rok temu przez kontrolę z urzędu. Minęła i znowu miałem nadzieję na spokój. Rok minął i atakują mnie wyskakujące bannery w każdym niemal portalu. Pierwszy raz w życiu zainstalowałem blokera tych śmieci. A od wczoraj gapi się na mnie z sitilajtów z okładki Wprostu. Na to nie mam co uczynić. Ale dobrze, że nie lubię Wprostu. I dobrze, że nie w każdy czwartek.

2009/06/17

znak czasu


Co za czasy. Kompletne znieczulenie. Jak można dziwić się reakcjom ludzi lub ich brakiem wobec takich symboli. Kiedyś nikt by nie przeszedł obojętnie obok bezwładnie leżącego na chodniku roweru. Widać przecież po nim, że nie jest najmłodszy, nie jest najsilniejszy, a przecież ciężko pracujący. Ten przeciążony bagażnik, nowy, pojemny koszyk. To wszystko przecież trzeba oprzeć na tej skromnej ramie, która nie wytrzyma tyle, co nowe aluminiowe czy kompozytowe ramy. I tak pewnie zostanie, trącany przez przechodniów, zakurzony przez autobusy, sam na środku Placu Orląt Lwowskich. Jakże wymowna jest ta symbolika leżącego starego roweru, ciężkich betonowych płyt i nazwy miejsca.

* * *

Zaaresztowali Maleńczuka za to, że - jak powiedział - dorożkarskim językiem opierdolił stróżów prawa za brak reakcji na leżącego nieprzytomnego człowieka. A że był po imprezie (wypił wg dziennikarzy 250ml wódki), to go stróże prawa wrzucili na dołek.

2009/06/12

dobra strona kryzysu

...a przynajmniej tak to można sobie wytłumaczyć. Dzisiejszy dzień w całości spędziłem w domu walcząc z panoszącym się we mnie zapaleniem górnych dróg oddechowych. Pogadałem z Bartem, trochę z Rzepką, trochę z Tomkiem Liboską. Koledzy z pracy zadzwonili... Ot, same plusy ze Skypa płyną. Każdy daleko, a ja go widzieć mogę i usłyszeć. Czad. Aż się śmiać chce, gdy przypomnę sobie drugą część trylogii Powrót do przyszłości, w której była symulacja naszych czasów (miej więcej). Podsumowując nikt nie wpadł wtedy na to, że będzie internet, ale za to w każdym pokoju były faxy. Małe, maleńkie, wszędzie. Czyli w końcu lat osiemdziesiątych fax był czad. Teraz nie jest czad. Teraz czadem były by deskorolki bez kółek, takie antygrawitacyjne, a miniaturowymi silnikami odrzutowymi. Co też trąciło technologicznym mezaliansem, bo jak łączyć antygrawitację z prymitywnym odrzutem? To jak do pięknego bolidu dajmy na to Bugatti EB 110 wsadzić kocioł parowy... 

Pieprzyć Powrót do przyszłości. Chodzi z tymi dzisiejszymi rozmowami, że zadzwonił do mnie Marek - kolega z pracy - ale już na normalny telefon. To człowiek, który prawdopodobnie ma każdą wydaną na świecie płytę CD z muzyką. Marek od kilku tygodni buszuje po Media Markt w Dominikańskiej, bo co rusz przeceniają tam płyty. I dzwoni do mnie, że właśnie dzisiaj przecenili te na literę E. I powiedział, że jest dużo Einstuerzenden Neubauten. Czad. Ale ja jestem chory. W domu sam. Wszędzie sam. I co? Co mi po wideo rozmowach? Nic. Ale mam sposób. Telefon, tym razem ja dzwonię łamiąc się co chwilę w secie kaszlu.
- Halo, cześć Kotku, buehe, buehe, buehe, buehe... hmmmhmmm! No to ja, co robisz?
- Jestem na budowie, a co?
- Słuchaj, nie chcesz pojechać sobie po te buty do Dominikańskiej?
- Nie mam jak, bo mama nie może, a nie mam z kim zostawić Mikołaja...
- buehe, buehe, buehe, buehe, buehe, buehe! HmhmmmmmmgfffgghhhmmM! Ja! Ja z nim zostanę!
- Daj spokój, zacznie Ci płakać, nic nie poradzisz...
- Dam sobie radę, pojedź, ruch mały, obrócisz raz dwa i będziesz w domu, a przynajmniej na spokojnie sobie pochodzisz po sklepach. 
- No skoro tak, to dobrze. Zaraz przyjadę z Małym i pojadę, ok?
- Ok, tylko kup mi po drodze jakąś osłonę do antybiotyków. 
- Dobra, pa...
- Czekaj, jak będziesz w Dominikańskiej, to wejdź na chwilę do MM, jest megaprzecena na płyty, kupisz mi Neubauten?
- Dobra, pa!
- Pa!

No i tak. Za cenę jednego albumu mam trzy, z czego jeden to wybitny rodzynek:
1. Total eclipse of the Sun 54.99 => 19.99
2. Alles wieder offen 59.99 => 24.99
3. Haus der Luege 59.99 => 19.99

total: 174.97 => 64.97 pln. To daje 2.7 raza taniej. Może nie jestem mat-orłem, ale w końcu Polak.

2009/06/11

Polska Gościnność

Plener szykowałem od początku kwietnia. To miała być kontynuacja zeszłorocznej imprezy, w czasie której przemierzyliśmy z Pawłem masę nieprzejezdnych dróg w Kotlinie Kłodzkiej i od tamtej pory to miejsce stało się naszą obsesją. Ale w granicach rozsądku. Nie nacinamy sobie skóry na plecach trzcinką i nie nacieramy się solonym chrzanem powtarzając: Kłodzko - Glatz - Kłodzko - Glatz.... itd. 

Agata z Pawłem i ich psiakiem przyjechali po mnie w czwartkowe południe. Spóźnione śniadanie, całus dla Gosi i Mikiego i mkniemy na Strzelin, potem Łagiewniki, Ząbkowice Śląskie, Bardo, Kłodzko, Bystrzyca Kłodzka, Nowy Waliszów. Godzina z małym nakładem i już chodzimy po kuchni u Sypka, przez którą płyną sobie dwa strumienie. Musiał zerwać podłogę do żywej gleby. Kilka kroków dalej i jest agroturystyka - nasza baza. Szybki zrzucenie klamotów i lecimy na spacer. W pokoju mamy drzewo. Nie jakieś małe, tylko normalna okorowana wielka korona dużego drzewa. I jest polakierowana, pełno na niej bibelotów, gniazd z drewnianymi ptakami. I kominek, moje wyro, wyro psa i Olejniczaków

Idąc w głąb wsi, czyli w kierunku na Lądek Zdr. podziwiamy wymyślność budowniczych ogrodów. I tych, co ozdabiają elewacje budynków. Tego nie da się opisać. To trzeba zobaczyć. Bez żadnego szydzenia. Jakoś udało mi się rozpoznać, że rok wcześniej byliśmy tu z Pawłem, jadąc już na resztkach sił po udarze słonecznym, jakiego doznaliśmy focąc to. Jadąc z Nowego Waliszowa w kierunku na Idzików było to. Ale wcześniej jakoś miałem dziurę w pamięci i nie potrafiłem dokładnie tego określić. Zresztą tu jest mała relacja z zeszłego roku (fotka właśnie 2km od Nowego Waliszowa w kierunku na Idzików przy drogowskazie na Marcinków). Problem tylko w tym, że co chwilę dostawałem kolejne smsy, które oznajmiały, że coś się wydarzyło i kolejni planowani uczestnicy nie mogli przyjechać. 

Obeszliśmy kościół wraz z cmentarzem, na którym znalazłem rodzinę Syposzów. Potem szliśmy po prostu przed siebie, by w pewnym momencie skręcić w górę w polną dróżkę. I tak doszliśmy do starego, wielkiego pieca wapiennego. Na stercie starego popiołu mała przerwa na papierosa i przegląd zebranych kleszczy. Fota i wspinamy się dalej. Wspinamy to dla nas dobre określenie, ale my z naszą kondycją wejście na więcej niż 6 schodów nazywamy wspinaczką. Im wyżej tym większe zdumienie, bo okazało się, że piec to tylko mała atrakcja w porównaniu do reszty, a reszta to dość duży nieczynny kamieniołom, rozebrana góra, której fotę kilka dni później zrobił Paweł. Weszliśmy na jedną z wielu śnieżno białych ścieżek wysypanych marmurowym tłuczniem, na niej znaki, że prowadzi do kamieniołomu. Na pewno czynnego - pomyśleliśmy, ale już nie mieliśmy siły iść sprawdzać, a ja nie miałem siły naciągać Olejniczaków na dalsze penetracje, bo byli w drodze od 6.00 rano, a już zbliżała się 20.00, więc wracaliśmy na kolację. Po drodze jakoś przeszliśmy górą nieczynnego, starego kamieniołomu, który wcześniej widzieliśmy z daleka. Ja lubię takie widoki, ale źle się czuję nad przepaściami. Chyba nawet jednej fotografii nie zrobiliśmy. Droga powrotna przechodziła przez prywatne podwórko, ale ludzie tam życzliwi, więc nie było problemów. Powrót do agroturystyki, kolacja, zupa smaczna jak mało kiedy, tak się zmęczyliśmy i tak zmarzliśmy. Kilka piw, ramka papierosów i spać. Przyszedł w porywie zasięgu sms od Efy, że będzie na drugi dzień wieczorem.

Rano po śniadaniu wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy wyfocić kamieniołom i znaleźć ten czynny. Nie było ciężko, tylko pogoda jakaś marna. Wiatr, zimno, deszcz. Czynny kamieniołom okazał się nieczynnym, bo w wyrobisku znaleźli jaskinię i musieli przerwać wydobycie. I trzy moje ulubione kadry poniżej.




Jeszcze w tym samym kamieniołomie dwie zabawy. Dla lepszej współpracy używaliśmy z Pawłem jednego statywu, żeby się nie przedźwigać. Ponieważ każde jego ustawianie się trwało dość długo, to ja ganiałem z eRBetą i fleszem, ale nie wyszło to tak, jak sobie wyobraziłem. 


Na koniec pobytu w nowowaliszowskim kamieniołomie wyszło na kilka milisekund Słońce. Akurat statyw okupowała Vista 45, ale trafiłem taki ładny widok.  


Jeszcze przypadkiem pierwsza fota do Autobiografii sama się znalazła w postaci byłego sołtysa. Długa przerwa, rozmowy. Na prawdę świetne przeżycie.

I w tym miejscu skończyła się sielanka i proste zachwyty. Zaczęło się kurwowanie, rzucanie chujami na lewo i praco, bo wszystko, absolutnie wszystko się zmieniło, gdy w tych pięknych chwilach zamiast odnaleźć Chrystusa - otarliśmy się o śmierć. Zaczęło się dość niewinnie. Super obiad w Bikers Choice. Set pstrągów, super obsługa, pies dostał michę wody, wszystko pięknie. Mało nam było kamieniołomów, więc pojechaliśmy do Stronia Śląskiego. Czynny kamieniołom, pozwolenie na wejście od strażnika, strumyk, co płynął pod górę nie zdawał się ostrzegać przed czymkolwiek. Idziemy sam dół na przodek wyrobiska, które akurat już nie jest eksploatowane.

Paweł wyrzucił z siebie: "o kurwa". Ale to nie chodziło o zwykły zachwyt, ani o zachwyt w ogóle.

Chodziło o to, że nie mieliśmy przy sobie żadnych środków obronnych przed jakąkolwiek agresją z wyjątkiem ciętych dowcipów i zaskakującej riposty. Jednak na nic się mają takie środki wobec wielkiej, rudej Akity Inu, którą zobaczyłem pierwszą. Zza gabarytu Pawła udało mi się dojrzeć wielkie - wtedy powiedziałbym, że zielone w cętki - cielsko Fila Brasileiro. Najgorsze było to, że nie widziałem gdziekolwiek ich przewodnika. Tłumaczyłem sobie, że dobrze, że to nie dwie File, bo Akita to pewnie taki pociągowy pies. Ale skoro tak, to może pierwszy wpaść na pomysł paniki i Fili włączy się tryb mordercy i po nas. Szybka kalkulacja możliwości. Statywem mogę pierdolnąć raz, ale jak chybię, to po mnie. Nie, przyciągnę go do szyi i przycisnę najmocniej jak mogę, to nie rozerwą mi krtani. O kurwa, a w domu Gosia, Mikołaj nie zobaczy już taty. O Boże. Z potoku myśli wybudziło mnie cholerne: woooffff!!! - Fila coś powiedziała, ale nie zakminiłem. Nie mamy dokąd uciekać, nie mamy czym się bronić. Paweł udawał brzozę, ja chyba też, nie wiem. Sytuacja była patowa. W teorii, bo my wiedzieliśmy, że jakby co to możemy zrobić nic. Psy miały mniejszy wybór: napierdolić im albo ich olać. Ale jak olać, skoro są na naszym terenie (teraz obaj wiedzieliśmy, skąd te ślady wielkich łap w mule na dnie kałuż, kurwa, że się nie domyśliliśmy). Ślady za to na pewno za chwilę będą na bieliźnie. Rany, masakra. Nie było nawet czasu na retrospekcję. Tylko czekanie na atak. 

Słychać gwizd. To nie moja astma ani Pawła kondycja. Ani nawet tracące siłę zwieracze. Cmokanie. Zza winkla wychodzi młoda kobieta w czerwonej kurtce, woła psy. Oba zwierzaki mają miny jak wioskowi zadymiarze, którzy od poniedziałku układali plan sobotniej zadymy na dyskotece w remizie, a tu zielone świątki i dyskoteki nie ma. 

- Przestraszyły was?? - pani pyta krzycząc z jakichś 20 metrów.  
- Nie (forte) - Nie!!! - Nie luz... spoko, ładne psy (forte) - kurwa mało się nie osraliśmy kurwa (piano).
Teraz nie wiem nawet, choć to jeszcze nie minął tydzień, o czym rozmawialiśmy. Wiem, że było dużo słów kurwa, chuj, coś o defekacji, trzęsących się rękach, papierosach, sensie życia i o tym, jak bardzo się szanujemy i że co by było. Było to, że nie chciało nam się robić fot, choć ta poniżej jest właśnie z tego miejsca, ale montowaliśmy ze trzy minuty aparat na statywie, bo nie mogliśmy trafić płytką w szybkozłącze głowicy. 

Na koniec zauważyliśmy, że nad wyrobiskiem krążył orzeł. Choć spokojnie mogliśmy sobie wmówić, że to sęp. Jak Agata - która została z Geetem na dole w aucie - spytała w konkluzji opowiadania, co to za orzeł, Paweł pokazał jej, że taki sam jak na rewersie jednozłotowego bilonu. 

Szybka była decyzja, że wracamy do Waliszowa, że pofocimy coś jeszcze i że Agata idzie spać, bo się czuje źle nieco. Jakoś nam przeszły już nerwy, wzięliśmy moje sprzęty i poszliśmy upolować kilka portretów do Autobiografii. Ponieważ na Słońce nie można było liczyć, to pierwszy raz w plenerze postanowiłem użyć błysku. Jak o tym gadałem z Pawłem, to ustaliliśmy, że sztuka sztuką, ale przecież to nie problem, że w ramach jednego projektu zmieniam technikę, bo to też coś wnosi. Projekt może być spójny, ale monotonny. Ma rację. Wieczorem czytaliśmy o tym na głos w publikowanej polemice między Adamem Mazurem a Krzysztofem Jureckim. Ale mieliśmy z nich śmiechu. Na prawdę. Jeśli to są główne głowy reprezentujące jako znani kuratorzy osiągnięcia polskiej fotografii, to mogą np Birgusowi umyć stopy. O ile łatwiej zbijać sobie kolejne pionki, zamiast starać się dobrze dbać o porządek na szachownicy. Bardzo to polskie.


W nocy przyjechali Czesi w składzie: Eva Malusova, Eva Pandulova (Słowaczka mieszkająca w Pradze) i Petr Mentberger. Błądzili ale na 22.00 dojechali. Pogadaliśmy i z programem na następny dzień poszliśmy spać. W programie głównym była replika zdjęć Terezy Vlckovej z bliźniakami, ale u nas z trojaczkami. Tło kamieniołomu było do tego idealne, więc poszliśmy do znajomego bliskiego kamieniołomu. Pusto, czysto, a zamiast wielkich psów biegały tylko zające. Ale zające nie podgryzają gardeł. Foty zeszły miło i wesoło.

Rzeźnia dopiero nadchodziła. Pojechaliśmy do Bikers Choice, gdzie dzień wcześniej obsługa w postaci drobnej kelnerki w turbanie uwijała się jak z ogniem i była na prawdę świetna (daliśmy duży napiwek) o tyle teraz była inna. Samo zło. Pies nie dostał wody, Agata dostała zimne ciastko przed golonką, a po daniach nikt nie sprzątał talerzy ze stołu wielkości paletki do pingponga. Jak ktoś wstał i spytał małej sepleniącej kelnerki, co mamy zrobić z talerzami, to ona nie wpadła na to, żeby je sprzątnąć, tylko skinęła, że na bar. Efa i Petr zamówili kawę, a dostali rozwodniona inkę. Masakra. Problem był nawet z liczeniem rachunku. Miałem napisać maila do właściciela, którego rok wcześniej z Pawłem poznaliśmy, ale nie mogłem na sieci znaleźć. 

Dobra, tu nie było słodko, to chodźmy na mamuty obok do muzeum Ziemi. Celowo nie piszę z wielkiej litery. Wchodzimy, robimy fotki małpami, otwierają się drzwi, a z nich pani krzyczy, że musimy już wejść zwiedzać, że płacimy itp. Ale my nie chcemy, bo chcieliśmy tylko zobaczyć co to jest. O nie, musimy płacić. Dyskusja, pani się drze na nas, my na nią, ona na Czechów. Wychodzimy. 

Paweł mówi Petrowi: Widzisz, to jest ta sławna polska gościnność; a jak pójdziemy wieczorem na balety, to dostaniemy w mordę.

Jeszcze wizyta w monopolowym w Stroniu Śl. i spadamy do hotelu. Tak, trzeba się wyciszyć. Oburzeni jesteśmy. Czesi robią akty w pokoju. Albo modę. My mamy dość. Piejmy piwo i luzujemy się. Jak jeden mąż wpadają do nas i wezwanie do wyjścia na dyskotekę, której niskie rytmiczne tony już słychać. Piski kół, brzęk szkła też. O rany.
- Efa - mówię, przemawiam - nie chcecie tam iść.
- Chcemy - chyba nie zrozumiała sarkazmu - Bardzo chcemy.
- Efa, widziałaś, co było w Kletnie? Chcecie jeszcze gorzej?
- Chcemy - Petr z uśmiechem już tańczy. 
Z dobrą godzinę oni nas namawiali, my ich odwlekaliśmy od pomysłu. 
- O Boże - mówię - piwo się skończyło, muszę i tak tam iść po Żubra. 
Poszliśmy o 22.00. I tak jako główny złorzeczący wyszedłem ostatni z tej imprezy. Cicho, spokojnie. Przegrałem trzy piwa w bilarda w jakichś ośmiu rundach. Zdobyłem dużo znajomości, wiem, dlaczego woda Cyranka z Gorzanowa jest lepsza od innych. Towarzysze zabawy okazali się mili i dla nas i dla Czechów, którzy byli dla nich atrakcją do tego stopnia, że spokojnie już rozmawiali w trzech językach, włącznie z węgierskim.

Rano śniadanie i zagięcie z płaceniem za pobyt. Pani liczyła dzienne jedzenie drożej o 4 zł, a Czechom policzyła za każdą kawę po 10 zł. Cóż...

* * *
Set pamiątkowy. Nie miałem innego aparatu, więc poszło z łapy eRBetą. Ktoś mi kiedyś mówił, że nie da się nią zrobić ostrego zdjęcia z ręki. Nie da się włożyć kasku na lewą stronę. 

Nowy Waliszów, Kamieniołom

Nowy Waliszów, Kamieniołom - Paweł foci Masyw Śnieżnika.

Nowy Waliszów, Kamieniołom

Efa w agroturyźmie.

Petr w agroturyźmie.

Paweł w agroturyźmie.

2009/06/10

Petr, Eva(Efa) i Eva

Petr Mentberger, Efa Malúšová i Eva Pandulová. 50% składu pleneru w Nowym Waliszowie, który odbył się w dniach 4 do 7 czerwca 2009 roku. O tym, jak doświadczali osławionej polskiej gościnnosci, napisze później, bo zawijam do domu. I opis jakiś mądrzejszy tu będzie, bo nic nie zanotowałem.

Kazimerz Smutek

Pana Kazimierza spotkaliśmy z Pawłem podczas spaceru usiłując znaleźć kogokolwiek, komu można by zrobić zdjęcie, by rozładować stres związany z otarciem się o śmierć kilka godzin wcześniej (wskutek pogryzienia przez dwa wielkie psy). Pan Kazimierz właśnie kosił trawę i bardzo nam się spodobał anturaż, w jakim się znalazł. Długa rozmowa, którą odbyliśmy, ukazała fakt, że niemal cała wieś Nowy Waliszów to ludzie przesiedleni z Tarnowicy. Ale nie wszyscy. Matka pana Kazimierze pochodzi Rzeszowa, a ojciec z Limanowej. Mieszka z córką, która docenia uroki mieszkania w górach, ale wolała by w mieście.

* * *
oświetlenie: Paweł Olejniczak

Sołodowczuk Józef

Pochodzi z Tarnowicy na terenie dzisiejszej Ukrainy. Ma 58 lat. Jest wdowcem, ojcem dwóch synów, jeden mieszka "na swoim", drugi właśnie kończy służbę wojskową. Przez kilka lat pracował w pobliskim kamieniołomie. Od 1999 roku przez 8 lat był sołtysem i bardzo dbał o rozwój kulturalny wsi i promował kulturę kresową. Jest rzeźbiarzem, ale jego prac nie można kupić. We wsi w kapliczce znaleźliśmy rzeźby jego autorstwa. Zaprosił nas na herbatę,Nowy Waliszów, 05.06.2009 r.

* * *
Pomoc w realizacji pracy: Agata Kamieńska i Paweł Olejniczak

Tomasz naprawia motor

Tomasz remontuje motor, który dostał od swojego ojca. Tomek to jeden z niewielu młodych ludzi mieszkających w Nowym Waliszowie, podobnie jak w wielu innych miejscowościach Kotliny Kłodzkiej. Nowy Waliszów, 05.06.2009 r.

* * *
Świecił debiutującym światłem błyskowym: Paweł Olejniczak.

2009/06/08

po plenerze

fot. kolektywna: Eva Malúšová, Eva Pandulová, Petr Mentberger, Paweł Olejniczak i Wojtek Sienkiewicz

wróciłem lekko chory i nieprzytomny, ale było bardzo dobrze. obszerniejszy wpis za kilkanaście godzin. teraz martwi mnie to, że dzwoniła Gosia i powiedziała, że iMac nie chce odpalić. zrobiliśmy kilka wspólnych polsko-czeskich akcji, szkic jednej z nich powyżej. taki mały "tribute to..."

2009/06/03

autopromocja - 5klatek

Za ciosem - dopiero jak zobaczyłem u Rafała, że to zrobił, to wpadłem, że ja też mogę:>. W nowych Pięciu Klatkach (007) można zobaczyć fragment mojego setu z Castle Party z 2007 roku. DO tego rozmowa. I kilka moim rozmów z innymi autorami zdjęć prezentowanych w aktualnym numerze tej publikacji: wspomnianym Rafałem Siderskim, Jerzym Wierzbickim, Kaśką Sagatowską, Adamem Lachem, Robertem Kowalewskim... zapraszam do ściągania i czytania. Z tego miejsca podziękowania dla serwisu fotografuj.pl, który bez problemu umieścił notkę o nowym numerze, bo pozostałe serwisy - nie wiedzieć czemu - milczą i puszczają trzy niusy dziennie o nowym kursie pewnej akademii. Życie.

rodzinne pierwsze

Rodzina Kamili i Mariusza. Kamila i Mariusz zostali pierwszymi bohaterami moich zdjęć ślubnych. W ostatnią niedzielę oddałem im gotowy album z 60 fotografiami naklejonymi na białe strony przekładane białym pergaminem. Fotografia ślubna nie jest łatwa. Godzinowice, 9 maj 2009 r.

Lanskorona - Małopolska





W 1993 roku byłem na wycieczce w Krakowie. W skład programu zwiedzania Małopolski weszła też Lanckorona, do której zawsze chciałem na chwilę wrócić, ale zajęło mi to siedemnaście lat. Niemal równo. Co dziwne, nic się nie zmieniło. Na szczęście. Często bywało tak, nawet w znacznie mniejszej skali czasu, że jak gdzieś byłem tylko chwilę, to gdy tam wróciłem, to okazywało się, że jest zupełnie inaczej, niż zapamiętałem i podkolorowałem we własnej pamięci. Czy to in plus czy in minus. Zupełnie przez przypadek jadąc z Wadowic do Krakowa wyłapałem znak: Lanckorona 3km. Reszty ekipy nie trzeba było długo nawiać, bo po owocnym spotkaniu mieliśmy nadwyżkę czasu i mogliśmy wpaść na moment. Zrozumiałem zachowanie Japońskich turystów. Nikt z nas, włącznie ze mną, nie miał aparatu. Pięć osób, pięć telefonów, wszyscy fotografują telefonami. Traszki migawek i śmiech małp. Wyglądaliśmy jak kosmici. Na pewno. Ale mieliśmy dużo radości. Dziwne było, że nie mogłem kupić pół pamiątki. Nie było kartek pocztowych, serków, nic. Pani wapnowała ścianę i pomagał jej kudłaty pies. Potem przeszła ekip chyba z liceum plastycznego. Po wszystkim wsiedliśmy do smoka i pogoniliśmy do Krakowa.

Foty nie moje, ale ponieważ tym razem wszyscy są utajeni, więc nie mogę podać imienia i nazwiska autorki foty.

Dzisiaj wyczytaliśmy na krzyczących stronach internetowych serwisów plotkarskich, że nasz (trzech z pięciu powyżej) były prezes ma romans ze starszą od siebie o 9 lat Edytą Górniak. Brawo. Jesteśmy z niego dumni.