2013/03/13

na południu bez zmian


Przynajmniej od kiedy pamiętam, to jestem zakochany w Czechach. I jako krainie, i jako ludziach. Może nie napiszę o tym książki jak Mariusz Szczygieł, ani nie zrobię zdjęć o tym, jakie mam wyobrażenie o kraju i jego mieszkańcach. Jeśli ktoś zna serial Pat i Mat, to on ma klimat najbardziej czeski i najbardziej taki, jaki mi w wyobrażeniu Czechów jest najbliższy. Nie chodzi o gapowatość tych bohaterów, ale raczej o ich otoczenie - takie połączenie swojskiej przaśności z porządkiem rozumianym trochę jak niemiecki ordnung. Śladowe ilości reklam w mieście to jest to, co uwielbiam i jadąc przez Ostravę widzę wciąż to samo miasto, które mam w albumie z lat 60. XX w. Albo w sobotę dostałem zadanie zorganizowania tabletek na ból głowy. Pojechałem na stację benzynową i poprosiłem o cokolwiek. Pan za ladą zrobił wielkie oczy i z zaplecza przyniósł odcięte z blistra cztery sztuki z własnej szafki. Oni nie są chyba takimi lekomanami, jak my, którzy stawiają sobie diagnozy i medykamenty kupują za rogiem w pierwszym napotkanym sklepie.

I wszystko tam wciąż - przynajmniej w moim wyobrażeniu - jest takie samo. Od czasu, gdy odbierałem czeską telewizję jeszcze za komuny, gdy byłem tam na kolonii w Košeticach w 1989 roku, gdy do nas do domu przyjeżdżała zaprzyjaźniona rodzina z Veselíčka (które leży też niedaleko rzeki Bečvy, a nad tą rzeka przecież od 8 lat studiuję). Tak się moje czeskie życie kręci. Przede mną w końcu kwietnia ostatni szkolny zjazd. Prawdopodobnie. Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.

No comments: