2008/12/28

Góry Sowie, Zombie, wyro dla Mikiego.

Lokalny dzisiaj wdychał piękno krajobrazu Dolnego Śląska. Woziłem go ja, bo gdyby to Lokalny siedział za kierą, to nawet ESP by nie pomogło. Tym bardziej, że jechaliśmy obaj z Gosią, a jej szybkie manewry samopoczucia nie poprawiają. Tym bardziej, że finisz ciąży bliski. Wcześniej, tzn już od sierpnia, planowaliśmy z Pawłem jakiś spacer po górach, bo moja waga mnie przeraża. Dobijam powoli, ale bardzo skutecznie 90kg. Wiążę to z tym, że rozpocząłem proces scalania Lokalnego ze mną. Oczywiście nie obyło się bez wpadek. Pierwsza to taka, że Lokalny dalej lubi focić landszafty. No może nie to, że lubi, bo i tak nic z tego super nie wyjdzie, ale nie o to mu chyba chodziło. Po prostu chciał to zarejestrować. Jak wyjechał z domu, to było ponuro aż do Rościszowa. Przecierać się zaczęło tuż przed Przełęczą Walimską. I było mniej więcej tak, jak to uchwyciła Gosia. Poniżej.


Wyszła za mną (Lokalnym?) zobaczyć, czy mu łapy do statywu nie przymarzły. To co fociliśmy (ja i LA) to mniej więcej jest wycinkiem tego, co teraz jest poniżej. Dorzucę skany, jak je zrobię. Jutro dam film do wywołania, a teraz we Wrocławiu E-6 nie ma od ręki w 90 minut. Teraz się czeka długo. Ale za to dobrze.


Jak wjechaliśmy na nasze (moje, Gosi i LA) miejsce na skrzyżowaniu dróg na Przełęcz Walimską z drogą na Glinno, to niebo niemal całkowicie przetarło się i mgła ustąpiła całkowicie. Obraz, jaki pozostawiła po sobie chmura w mroźny (jakieś -8 st.C) był intrygujący. Igły szronu jak na Śnieżce, tyle że w skali i nie trzeba się męczyć z buta, tylko można autem wjechać. Stąd zamiłowanie do Gór Sowich. Tak to wyglądało miejscami.


Lokalny i ja dorwaliśmy człowieka, co na szybko łapał te widoki swoim fociakiem, Gosia z brzuchem wielkości blendy operowała światłem, łapiąc promienie Słońca, którego nie widzieliśmy już z tydzień...


...ale światło miało swoje plany. Człowiek się sfocił, ale nie mamy pojęcia, jak to wyjdzie. Film jutro będzie wołany, więc się okaże. Człowiek chętny do współpracy - jak się uda - zasili cykl Autobiografia - Ludzie po drodze. Wracając do światła, to nasza gwiazda zamieniła się chwilowo w białego karła i tak to wyglądało. Zrobiło się minus pierdyliard. Ja i Gosia uciekliśmy. Lokalny tam został. Prawdopodobnie we środę rano wraz z Tomkiem pojedziemy tam i może go zgarniemy. Powyższe zdjęcie z poniższym dzieli kilka minut. Po pewnych 2 elementach widać, że to to samo miejsce.


Zawinięcie było wskazane. Zawinięcie do domu, zahaczając o pstrąga w Rościszowie do Wrocławia, wymienić cholernego Prince of Persia na coś dla zdrowych ludzi. Wybór był jeden:


Wystarczyło zabić kilkudziesięciu żywych trupów, by doznać ataku agresji majsterkowicza. Musiałem zmontować to wyro. Czasem tak bywa. Na przykład idąc ulicą niektórzy wpadają na myśl, że jak nadepną na łączenie płyt chodnikowych, to na przejściu dla pieszych rozjedzie ich auto. Ja tak miałem z wyrem.

Tak niedziela zleciała. Muszę w góry. Połazić. Wrócić do 80 kg wagi, zanim urodzi się Miki. Czyli 4 tygodnie "na oko". Nie chcę wyglądem generować u niego stresu. Nie ja.

1 comment:

gorczakowski said...

coś Ty Wojtek - ja tez dobijam do dziewieciu dych (ojej!)