2009/07/25

Po moim Castle Party

Zmęczony jestem. Bieganie z eRBetką nie było najszczęśliwszym pomysłem. Podobnie jak Matka Natura nie miała dobrego pomysłu urządzając pogodową jatkę. Zimno i deszcz, z przerwami na Słońce. Ale za to widoki fundowała pierwszej klasy.

Jakoś było tak ober spokojnie. Na przyszłej imprezie muszę porobić coś z nocnego życia. Nie mam pewności, czy tym razem powstała jakaś zamknięta całość. Zobaczę, jak wywołam negatywy i slajdy. Wielką przyjemnością (sentymentalną) było popracować na Nikonie F4. Miałem F3, pancernika. Potem miałem od razu F5, którego po prostu nie lubiłem, a zawsze chciałem mieć F4. Mariusz mi pożyczył i miałem z niego ogromną frajdę. To niesamowite, jak sprzęt potrafi wpłynąć na to, co się widzi na matówce/w wizjerze.

2009/07/24

U • R • L • O • P

Przerwa. Dużo focenia, może będą wpisy z lasu, o ile będzie net. Reaktywacja około 5 sierpnia. Jutro Castle Party, w niedzielę Tygodnik Powszechny, w poniedziałek szpital, pakowanie miliarda klamotów i wyjazd nad jezioro. W międzyczasie ruszam dwa nowe cykle. Na przekór.

2009/07/22

Comin Down The Mountain (UK, 2007) się właśnie skończył na TVP1



...i miałem go oglądać, a udało mi się tylko ostatnie kilkanaście minut. Wystarczyło, by uznać to za fenomen filmowy tego roku. Od razu wklepałem tytuł w sieć, ale nie można tego kupić, przynajmniej do 12 strony linków na google nie znalazłem sklepu/oferty z tym filmem. Nicholas Hoult to świetny młody aktor i na prawdę, po filmie Był sobie chłopiec (About a boy, 2002), lubię go tak samo, jak pozostały poczet brytyjskich aktorów moich ulubionych, czyli:
1. Simon Pegg (za Hot Fuzz oraz Shaun of the dead)
2. Hugh Grant (za całość, a najbardziej za Noting Hill)
3. Jason Statcham (Porachunki i Przekręt, Mean Machine)
4. Vinnie Jones (całość prac, włącznie z małymi scenami w Gone in 60 seconds)
5. Danny Dyer (Mean Machine, The Football Factory)
6. Robert Carlyle - geniusz każdej roli, od psychola po desperata-striptizera
7. Ewan McGegor (Trainspotting i inne)
8. Stephen Graham (The Snatch, This is England)
i pewnie dziesiątki innych, ale Ci (kolejność nie ma znaczenia) to dla mnie absolutne hity.
W mojej okolicy stoi ich dużo. Tych krzyży. To pamiątka po średniowieczu i po zbrodni. Kiedyś było trudniej niż dzisiaj. Kiedyś, gdy rycerz zabił człowieka (lub grupę, co nie jest takie dziwne, bo czasami stoi kilka krzyży obok siebie), by odkupić winy musiał zrobić krzyż. Na krzyżu wielokrotnie widnieje narzędzie zbrodni. Jeśli morderca miał dużo pieniędzy, mógł zlecić wykonanie krzyża. Żeby udobruchać rodzinę, musiał jeszcze płacić jej rentę po zabitym i iść na pielgrzymkę do jakiegoś znanego w Starym Świecie sanktuarium. Ale mógł też opłacić delikwenta, który poszedł za niego.

Teraz - by otrzymać odpust zupełny - trzeba odmówić serię modlitw zwanych koronką. Wyczytałem to przypadkiem w gablocie pod kościołem. Proste.

Pokuta jest mi potrzebna. Wczoraj wybiłem setki komarów, które Bóg wie skąd zaatakowały moje małe mieszkanie. Zatkałem wszelkie możliwe otwory (kratki wentylacyjne, okna itp), a one jak w podłym horrorze troiły się i sześciokrotniły. Zabijając je doszedłem do pewnego rozumowania. O inteligencji natury.

Gdyby założyć, że komary to inteligenta społeczność, szukają innych form życia podobnych do siebie, nie traktują nas - ludzi, jako żywych form, tylko jesteśmy dla nich polem pełnym plonów, jak szparagi czy kukurydza. Więc one się na nas poją itd. Ludzie korzystają z Ziemi nie widząc innych inteligencji przyjmując siebie za wzór.

Jak komar siada na nas lub w okolicy naszej muchołapki, zostaje zabity. Jak człowiek przegina, to go zalewa rzeka, zabija błotna lawina, pochłania lawa, trzęsienie ziemi, tyfus. Pandemia.

Stąd mój wniosek, że Ziemia sama w sobie jest inteligentną formą życia.

Pomysł na taki tok myślenia dał mi tytuł opublikowanych rozmów z Philipem K. Dick'iem - A co, gdy nasz świat jest ich rajem. Lub coś tak około tego.

Doskonały to przejaw jednotorowego, pozbawionego otwartości i egocentrycznego pseudo-badania świata. Ludzkość szuka w kosmosie form inteligentnych nie umiejąc porozumieć się z małpami, z którymi teoretycznie będzie nam łatwiej porozumieć niż z innymi formami życia. Tylko jak je poznać, skoro ludzie dalej jedzą małpy, jak komary nas?

Dzisiaj się dowiedziałem, że umarł Leszek Kołakowski. Umierał, gdy ja pisałem o żywym skansenie w kreszowym dresie na przystanku tramwajowym. Nie oglądam wiadomości, nie czytam wiadomości. Z drugiej strony, do czego potrzebna mi ta wiedza? Na pogrzeb nie pójdę, kondolencji nie wyślę. Żal mogę odczuwać zawsze, bez względu na niusy.

2009/07/21



Przejścia podziemne to jedna wielka encyklopedia symboliki. Masa znaczeń. Szczególnie w tych, gdzie ruch jest mniejszy i jest więcej czasu na powolne przejście. Odległe jasne punkty, które zawsze przez swój kontrast maskują tych, którzy są na granicy między "w tunelu" a "po za tunelem". Każde wejście i wyjście to osobny moment przejścia. Można zniknąć na chwilę wiele metrów pod ziemią, można stracić kontakt, zasięg. Można nagle znaleźć się w absolutnej ciszy i słyszeć wszystko, co normalne tam, na górze, ale w zupełnie innym kontekście. Tramwaje huczą, ludzi nie słychać. Każdy krok odbija się echem, szum, szelest obdzieranej folii z paczki papierosów, dźwięk zapalniczki, dzwonek roweru, bieg na tramwaj. Wejściu towarzyszy mały pierwotny lęk, chwilowa ślepota. Wyjściu - jakieś uczucie radości i momentalne oślepienie, nawet w pochmurny dzień.

Jeden z moich ulubionych filmów kończy się tym, że główny bohater wycieńczony życiem w metrze wychodzi na powierzchnię. Z tunelu/metra. I to jest dobre zakończenie.

2009/07/20



To dalej Wrocław, choć mogą powstać złudzenia, że to nie Wrocław.



- Meine Dammen und Herren... po lewej, po drugiej stronie platzu jest Kunstschule od muzyki, Akademia Muzyczna po polski, ale my pójdziemy zobaczyć teraz ostatni niemiecki zakład fryzjerski na Księcia Witolda Sztrasse.

Grupa dwudziestu białogłowych turystów z Bonn przechodzi swoimi śnieżno białymi tenisóweczkami pod dawnym Placem Pierwszego Maja, idą wzdłuż fosy, w dole ławeczki i masa syfu koło nich. Za fosą po prawej ciąg budynków.

- Herr przewodnik, a czy tu dalej jest szpital? - pyta białogłowy z papierowym krążkiem na szyi z napisem Helmut.
- Nein, szpital jest kaputt.
- Warum dlaczego on kaputt?
- Zachorował na kapitalizm. Nie przeżył.

Idą dalej, co raz bliżej ledwo co wyremontowanego mostu nad kanałem. Przewodnik toczy historię, że za zakrętem rzeki stoi budynek arsenału, a w dali widać Uniwersytet, a przed nim modernistyczny zabudowania elektrowni wodnej. Oczywiście niemiecka budowla hydrotechniczna.

- Herr przewodnik - tym razem zachrypnięta pani z cyfrową lajką, pięknymi tytanowymi implantami wraz z podwójnym "er" wypluwa nieco śliny - Czy coś tu będzie? Bo tu widzę łąka taka przed mostem. Tu kiedyś pracował mój tato, często tu przychodziłam po niego jak szłam do szkoły, o tam...
- Szanowna Frau, tu trwała do niedawna budowa Odra Tałer. Ale chyba globalny kapitalizm zjadł ją jak ten szpital.
- Ach ja...

Idą dalej, zeszli z mostu podziwiając świeże tagi wymalowane filcowymi markerami na nowej powłoce lakierniczej stuletniej konstrukcji. Podziwiają pięknie łopoczące na średniowiecznych murach wielkie bannery z żółtego brezentu wyklejone reklamą firmy usługowej.

- Das ist piękne - drą się zachwycone białe głowy - macie tu tak ja tam gdzie byliśmy w zeszłym roku, gdzie to my byliśmy, Horst?
- Birma - Horst kuleje lekko, proteza stawu biodrowego wyprodukowana w Polsce ma się dobrze, ale Horst lubi sobie pokuleć. Zawsze może ktoś zapytać, dlaczego kuleje, a on wtedy może mu pokazać blizny na biodrze. On to lubi.
- No Birma. Jesteście pomysłowi, budujecie ze wszystkiego, co się da. Gut, gut.
- To konserwacja elewacji, jest świeżo odnowiona i konserwator zabytków czeka aż do mistrzostw Europy w Fussballu, żeby ładnie było... - ucina przewodnik.

* * *

Na forum fotograficznym mam konto. W ramach tego konta umieściłem te fotki. Opatrzone zostały przez wszechpatrzące oko moderatora i osób do niego kapujących takim komentarzem: Przyczna moderacji
: Niestety jakość wykonania zdjęcia uniemożliwia jego prezentację na forum fotograficznym. Zachęcamy jednak do dalszych prób, mamy nadzieję ze bedą udane.

Oczywiście w słowie będą jest błąd. Albo obłąd. Albo obłęd.


2009/07/19

twilight





Dawno temu za ciężko wyjęte od rodziców kieszonkowe kupiłem gazetę Practical Photography w Empiku na Kościuszki. Albo nie. Dawno temu za ciężko wyjęte od rodziców kieszonkowe kupiłem sobie paczkę niebieskich elendemów i piwo piast. A gazetę pożyczyłem od mojego ówczesnego mentora fotograficznego i przyjaciela, Kuby. Kuba był (dalej jest) starszy ode mnie o 8 lat, nie musiał brać od nikogo kieszonkowego bo sam zarabiał i miał na gazety z Empiku. Ja je od niego pożyczałem i czciłem piękne reprodukcje, rozmowy z fotografami itp.

Elendemy spożywałem na "górce kowala" przy tychże gazetach. Na nich nauczyłem się angielskiego (jeszcze gdy nie spożywałem elendemów) i dzięki nim poznałem takie postacie jak Gary Knight, Mell Killpatrick, Arnold Odermatt, Lord Snowdon, Charlie White, Eric Kroll, Roy Stuart, Annie Leibovitz. Tam zobaczyłem po raz pierwszy, czym jest fotografia uliczna i zobaczyłem zdjęcie, którego potem nigdzie nie znalazłem a ten numer gazety zjadł pies. Fotografia przestawiała zwykły szary dżdżysty dzień, nad kamienistym brzegiem rzeki małe dziecko biegło z latawcem, po obu stronach wody widać miejskie zabudowania. Ale najdziwniejsza była ta cisza od rzeki i dziecka, jakby były zupełnie innym światem wewnątrz owego miasta.

W tych gazetach też zobaczyłem duże artykuły dla fotografów ślubnych, podczas gdy u nas (w Oławie) było ich może dwóch na 40 tyś mieszkańców, tam to był zawód o bardzo wysokich wymaganiach. Śluby tłukli Pentaxami 67 i Hasellbladami z podpiętymi "młotkami" metza.

Był też bogato ilustrowany (jak wszystko zresztą w tych publikacjach) artykuł zatytułowany właśnie Twilight. Tytułowa fotografia przestawiała jakaś zatokę (to był numer chyba ze stycznia 1998 roku) spowitą niebieskim światłem granatowego nieba, gdzieś w oddali purpurowe chmury odbijały się w tafli wody a samo miasto mieniło się setkami małych świetlnych punktów. Podpisano, że nikon F3 z jakimś obiektywem, ale nie pamiętam jakim, że zarejestrowano na Velvia 50.

Strasznie mi się to podobało i chciałem zrobić takie fotografie u siebie. Ale nie miałem zatoki, a w nocy ze statywem i aparatem można było dostać wpierdol i wyskoczyć z aparatu.

W tą noc masakrę zrobiły ze mnie za to komary. I jak tu nie tyć?

Mniej więcej koło roku 1996-1997 powstał pomysł na cykl: 24 godziny. Może uda się go niebawem zacząć robić.


2009/07/17

tramwajowe kres(z)y


Dojazdy autem izolowały mnie od świata, jednocześnie pozwalały mi na myślenie o nim w rytmie muzyki płynącej z głośników. Ale myślenie o świecie, ludziach na niewiele się zdaje, gdy nie ma się z nimi kontaktu. Teraz mam muzykę z iPoda, książki i ludzi na raz. Wolę środku komunikacji publicznej. Przynajmniej do pierwszego śniegu.

Teraz czasami spotykam "żywe skanseny", jak np ten załączony powyżej, w kreszowych dresach i zielonych plastikowych sandałach. Lata osiemdziesiąte.

2009/07/15

sms

Ważny sms. Wystarczy przeczytać. Interpretacji mam tyle, że aż nie wiem, którą napisać, więc napiszę nic dalej, niż kropka zaraz za tym słowem.

dwie książki...

zdarzają się przypadki, że ktoś przeczyta jedną książkę na jeden, konkretny temat. Taki pojedynczy - specyficzny czytelnik buduje swój światopogląd na tej jednej publikacji. Idzie nawet dalej, tworząc własne interpretacje obserwowanych zjawisk poprzez pryzmat wiedzy, którą posiadł z tej jednej książki.

Gdybym ja był takim człowiekiem, to po zakończonej dzisiaj lekturze Autobiografii Helmuta Newtona i zakończonej tydzień wcześniej biografii Roberta Capy mógłbym odnieść takie wrażenia:
1. urodzeni w okresie międzywojennym środkowo - europejscy Żydzi to maniacy seksualni
2. 50% z nich było uzależnionych od adrenaliny
3. 50% z nich było uzależnionych od robienia niczego
4. Byli egoistami.
5. Piękne kobiety wszystkie prowadziły się bardzo swobodnie.
6. Wszyscy fotografowie żydowskiego pochodzenia byli ateistami.
7. Wszyscy byli ambitni.

Jeszcze kilka innych mógłbym znaleźć.

Oczywiście nie jestem typem czytelnika, którego obraz przytoczyłem na wstępie, ale bardzo często spotykam się z ludźmi, którzy swój światopogląd opierają na nie swoich doświadczeniach. Dotyczy to ludzi-ludzi i ludzi-artystów. Znam fotografów, którzy chcą być jak ich nauczyciele czy mentorzy. Znam wielu z nich, którzy w swojej kopii przeskoczyli swoje ideały, jednak nie wiedzą tego i ogranicza ich własne oślepienie, bo to wciąż nie to i nie tak.

Duża część znanych mi osób deklaruje, że wolą nie mieć żadnych mentorów, żadnych szkół, żadnych ideałów. To wydaje mi się najgorszą możliwą drogą myślenia, bo często tacy ludzie stają się ofiarami swoich pomysłów wywarzając dawno otwarte drzwi.

W 2005 roku siedząc w małej knajpie z Pawłem Supernakiem i Marcinem Liberskim wymyśliliśmy coś, co do dzisiaj jest dla mnie aktualne i co mogło by być mottem moich działań. Piszę z pamięci:

Jeśli czerpiesz informacje do mielenia swoich wizji od ideałów, to znaczy że wybierasz drogę na skróty i popełniasz kanibalizm.

Swoją drogą owy kanibalizm - to po prostu idiotyzm, kretynizm, nic dobrego. Wartością jest umiejętność wyboru tej wiedzy, która jest potrzebna. Dystans jest wartością samą w sobie. Do siebie i do ideałów.

2009/07/12

koment urósł do rangi postu




Chciałem napisać o tym, że w piątek byłem z Gosią i Mikim na urodzinach u córki mojego Kuzyna Olka. Nie napiszę o tym. Miałem napisać też o tym, że wczoraj cały dzień robiłem nic i że pierwszy raz od 6 miesięcy byliśmy w kinie i łaziliśmy po wrocławskim rynku w nocy bez wyraźnego celu. O tym też nie napiszę. W końcu chciałem napisać o dzisiejszym dniu, bo ze szwagrem Marcinem zrobiliśmy małą trasę rowerową szlakiem pod oławskich pałaców i młynów. A i o tym, że w końcu jest weekend i ładna pogoda, a ja jestem zdrowy. Miałem napisać, że na koniec dnia suczka mojego ojca mnie zajebiście mocno ugryzła w udo i że z wielkim poświęcenie zasłoniłem własnym ciałem mojego Synka, który wywołał agresję opiekującego się dwoma szczeniakami pięciokilogramowego psa (suczki). Nie napiszę o tym. Także nie o tym, że boli mnie noga i nie o tym, że zaraz na plfoto umieszczę prowokacyjny z mojej strony bubel, który aparat zrobił za mnie sam, a jest tak śliczny, że aż nie mieści się w głowie.

Nic nie napiszę. Za dzisiejszy wpis, wkleję komentarz piątkowego wpisu o spotkanej w tramwaju Romskiej dziewczynie grającej na akordeonie. Wydarzyło się pod tym wpisem coś ważnego. O tym niżej.

Tłem jest obrazowym niech będą te foty zdekonstuktuowanego przystanku (wiaty) w Kurowie, na granicy powiatu Oławskiego i Strzelińskiego.

pacjent said...

Dając tym dzieciom pieniądze na pewno im nie pomagasz, przyczyniasz się zazwyczaj do ich żebractwa. A ksenofobia to duże uproszczenie



camelek said...

W rzeczy samej ksenofobia z żebractwem nie ma nic wspólnego.
Tak samo nie daje się Romowi złociaka jak nie daje się go polskiemu żulowi na wino czy Niemcowi na porschaka. A poza tym, dziecko miało na pewno mniej niż 18 lat i pracować ciężko nie powinno zwłaszcza w cywilizowanym kraju (podobno). A noszenie akordeonu to ciężka praca – wiem coś o tym bo jak miałem naście lat to się takiego kloca dość na nosiłem z koncertu na koncert.


Lokalny Artysta said...

wiecie co. mam to w dupie. nie powinno się jeździć autem w terenie zabudowanym więcej niż 50km/h. Drogi Pacjencie - nigdy nie jechałeś 55km/h?

Ksenofobia nie jest uproszczeniem, jest stanem faktycznym. Polacy są ksenofobicznym społeczeństwem. Jesteśmy tak samo ksenofobiczni jak każde inne społeczeństwo, bo ksenofobia jest naturalna dla naszego wychowania. Zaczyna się od dzieciństwa. Białe - dobro. Czerń - zło. Jak nie będziesz grzeczny to Cyganka Cię ukradnie. Dodaj to tego kawały o Żydach, Murzynach, Polaku, Tusku i Niemcu... masz arsenał pogłębiania ksenofobii. jeśli chodzi o użycie słowa ksenofobia to tak, to jest uproszczenie. Tak samo jak znak leżącej ósemki jest uproszczonym zapisem nieskonczoności.

2009/07/11

wyższe wykształcenie średnie

Wczoraj odebrałem swój dyplom zalegający w sekretariacie szkoły od trzech lat z małą górką. Tytuł dzisiejszego wpisu można rozszyfrować czytając prawą stronę. Fakt faktem jestem z tego dumny. Albo dummy.

2009/07/10



Dzisiaj w tramwaju jechałem w ścisku. Linia 22. Na przystanku na dawnym placu Pierwszego Maja (obecnie plac JP2) zrobiło się luźniej. W pewnym momencie usłyszałem akordeon. Jakaś melodia, taka niby poważna, ale zagrana po pijacku. Wydawało mi się, że tylko ja to usłyszałem, bo nikt jakoś nie reagował i każdy miał dokładnie ten sam - żaden, obojętny - wyraz twarzy. Pomyślałem, że może ktoś ma taki dzwonek w telefonie, bo akordeon mały nie jest i można go dostrzec. Gdzieś w zakamarku przy wyjściu za "dużą" panią zobaczyłem fragment instrumentu. Brak reakcji u ludzi stał się jasny. Młoda romska dziewczyna, jakoś na oko szesnastoletnia grała nieporadnie na instrumencie, ale jej uroda spokojnie nadrabiała brak talentu. Do akordeonu przyczepiony na druciku kubek z tworzywa sztucznego. Pusty. W kieszeni mam 5 zł i 1 zł. Na czuja wyłapałem zeta i trzymam go kurczowo. Nikt jej nie wrzucił pół blachy nawet. Nie wiem czym się kierowałem, ale coś mnie hamowało przed wrzuceniem jej tej złotówki. Ona już wiedziała, że mam dla niej jakieś pieniądze i przystanęła i widziałem, że nie odpuści. Wyszarpałem - niby zaskoczony - z kieszeni rękę ze złotówką i wrzuciłem ją do kubka. Akurat tramwaj zatrzymał się na Młodych Techników. Ludzie patrzyli na mnie jakoś tak wrogo, że chciałem wysiąść. Chwilę wcześniej czytałem Autobiografię Helmuta Newtona właśnie w momencie, gdy wspominał czas Kryształowej Nocy i nienawiść, jaką Naziści darzyli Niemców pomagającym Żydom.

Równie dobrze może być tak, że ta żenada w oczach pasażerów to tylko projekcja mojej wyobraźni. Ale dlaczego nikt nie wrzucił ślicznej dziewczynie - może w łachmanach, ale ślicznej - reszty z biletu z automatu? Albo żółtych choć? Bp będzie ich potem więcej? Bo brudna? Bo za ładna? I dlaczego dusiłem tego zeta, mimo chęci oddania go żebrzącej (no grała, więc wykonywała pracę, ale nie była to "dobra robota").

Mógłbym pokusić się o twierdzenie, że każdy może mówić o tolerancji, wartościach chrześcijańskich itp. Ale jako tłum, grupa - jesteśmy uprzedzonymi ksenofobami. Ale nie chcę w to wierzyć i nie zgadzam się na to.

Video niezwiązane z porankiem. Po prostu znalazłem je, a grupę COIL lubię na równi z Neubauten.

2009/07/09

od 17.00 ósmego dnia lipca do 9.20 dziewiątego dnia lipca

Minimalistyczna forma ściany trafo między ulicami Braniborską a Legnicką. Jestem ciekaw, czy projektujący budynek trafo miał świadomość tego, co robi.

Przystanek tramwajowy przy ulicy Legnickiej/Młodych techników, ten sam co we wczorajszym wpisie. Dziewczyna z rozwianym włosem wbiega na peron by w ostatniej chwili wskoczyć do tramwaju linii numer 20. Wszystko rozegrało się błyskawicznie, ale raczej zdążyła, bo na przystanku pozostała jedna kobieta lat około 65 i mężczyzna w średnim wieku.

Pociąg spółki PKP Przewozy Regionalne relacji Wrocław - Gliwice, odjazd 17.48, tor IV, peron 3 na dworcu PKP Wrocław Główny. Portret tyłu głowy chrapiącego mężczyzny w średnim wieku. Nie przestawał chrapać nawet podczas odbierania połączenia przychodzącego na telefon komórkowy...

...w tym samym czasie mężczyzna z nad naturalnie wielkim plecakiem studiuje rozkład jazdy pociągów, który stał się nieaktualny w związku z podmyciem nasypu pod torami niedaleko miejscowości Lipki między Oławą a Brzegiem...

...co chcieli na własne oczy zobaczyć Marcin K (27l.), jego siostra Małgorzata S. (28l.) i jej syn Mikołaj S. (5m.) stojąc na peronie stacji w Lipkach. Nic nie zobaczą, bo patrzą w kierunku Oławy dziwiąc się, dlaczego słuchać gong na przejeździe kolejowym, skoro żaden pociąg nie przejedzie. A prace przy naprawie nasypu prowadzone są 200 metrów za ich plecami. Możliwe, że ich uwagę przyciągnęła również wielka burza nadchodząca z tamtego kierunku i widowiskowe wyładowania atmosferyczne. Zasłoniłem twarze, bo chcieliśmy incognito zdementować informacje z Gazeta.pl, jakoby na tory obsunęła się skarpa. Tam nie ma skarpy. Uszkodzony został nasyp. Nie skarpa. To idealny przykład braku rzetelności ze strony portalu.

Na odcinku Brzeg - Oława uruchomiono komunikację zastępczą. Trzy autobusy kursują non stop między tymi miastami i dowożą podróżnych.

Tu moja rodzina obserwuje mnie w pociągu, który ma za chwilę odjechać o 7.50 z Oławy. Rodzina poszła o 7.48, bo Mikołajowi zaczęło się ulewać. Pociąg odjechał o 8.25, bo komunikacja zastępcza dla oszczędności musiała przewieźć pasażerów pociągu pospiesznego, który normalnie przybywa około 8.03 na stację do Oławy. Oczywiście spóźniłem się na tramwaj i do pracy.

Ale to na prawdę nic złego, bo kilka rzeczy napadło mnie w:

a) kiosku z prasą, gdzie kupowałem bilety: Kasia Cichopek (wg. Faktu to "piękna polska aktorka", same oksymorony) urodziła syna.

b) przy zachodnim wyjściu z Dworca Wrocław Główny: ruszyła kapania społeczna o bezpieczeństwie pracy na wysokościach. Nie wiedziałem, że Polacy jak Szerpowie, w większości pracują na wysokościach, że potrzebna jest kampania społeczna w tym temacie. Nie słyszałem o żadnym wypadku w tej grupie zawodowej od dawna. Szkoda, że nie ma kampanii o tym, jak w kopalniach oszukiwane są czujniki metanu. Ale tam ciężej o dobre hasło.

c) w tramwaju: żul puszkowy i człowiek guma w jednym. momentami wciąż siedząc przytrzymywał własną głowę między kostkami (w stawach skokowych). Miał torbę pełną puszek. Będzie na fajki i wino.

2009/07/08

filozofoplotki


Od wczoraj coś we mnie pęka. Od momentu, w którym wyszedłem z pracy na przystanek na Legnicką/Młodych Techników, gdzie zrobiłem telefonem pierwszą fotografię (sic!) z dzisiaj tutaj wklejonych. Pomyślałem sobie, że już dekadę ponad trwa mój kierat dojazdowy, bo jestem typem wioskowym i nie lubię być "nie-w-pracy" w dużym mieście. Przez ostatnie 8 lat dojazdy wyłącznie autem. Albo swoim albo z kolegami, zanim kupili mieszkania we Wrocławiu i z podobnych do mnie wioskowych chłopków stali się Wrocławianami. W każdym razie w czasie dojazdów często myślałem, ile razy ocieram się o idiotów, którzy na trasie mojego przejazdu generują wypadki. Na pewno o wielu. Na pewno prawdopodobieństwo jest wyższe niż trafienie na "kanara" w tramwaju, co i tak mnie nie przeraża, bo jako uczciwy obywatel posiadam bilet na przejazd. Dojazdy środkami komunikacji publicznej miały ryzyko to zmniejszyć. Nie wiem, co dokładnie wydarzyło się na owym przystanku, ale ślad hamowania i rozwalona barierka to znak, że gdyby ktoś tam stał, kto chciał uniknąć drogowego idioty, właśnie by takiego jednego spotkał i rozkwasił np głową jego szybę czołową.

A gdybym to był ja?

Z tą myślą jadąc w pociągu zbliżałem się ku końcowi książki: "Capa - szampan i krew" Alexa Kershaw'a, gdy okazało się, że w Oławie pociągi stoją na stacji. Nie wiedziałem czemu, ale dzisiaj rano jak wszedłem na peron, pociąg czekał na podróżnych już przynajmniej od czasu, gdy przyszedłem, czyli siedmiu minut przed czasem odjazdu. Ciekawość. Gosia zadzwoniła, że między Oławą a Brzegiem podmyło tory - dowiedziała się od pani w kasie, bo ciekawość zjadała. Wszystkie pociągi, które korzystają z tej głównej na południu Polski magistrali jadą przez Jelcz-Laskowice do Opola, a te do Warszawy przez Łódź Kaliską. Na dworcu Wrocław Główny pandemonium. Ale jakoś kolejna fota tego nie oddaje. Choć to bardzo jakoś blisko mnie, bo nie wiem, czy wrócę dzisiaj normalnie pociągiem.

Co do bliskości tematów ważne się okazało, że to co na prawdę ważne w twórczości jest do ogarnięcia w przypadku, gdy jest po prostu bardzo blisko. Nie są to tylko moje słowa, ale choćby Sally Mann, która jak mam być szczery wydaje mi się lekko odjechana od realności i jej mówienie o rodzinie rozumiem niemal wyłącznie w kontekście rodzina - matówka - ona. No cóż, brak umiaru może zabić wszystko. Robiła tak dobre fotografie własnego otoczenia, że finalnie poznała ją na obrazach, a nie w rzeczywistości.

Dzisiaj rano potwierdzenie tezy o poszukiwaniach w jak najbliższym otoczeniu doszukałem się w słowach Duncana, kolegi "po fachu" Capy: [Fotografia wojenna] to najłatwiejszy rodzaj fotografii na świecie: strzelić fotkę komuś, kto został właśnie zastrzelony. Do tego nie trzeba geniusza. Łatwizna." Temat aktualny do dzisiaj. W każdej kompetycji fotograficznej. Podobnie jest z każdym tematem, który jest miałki i nośny tylko dlatego, że pokazuje coś egzotycznego i niespotkanego TU. Stąd dla mas fotografia to np. National Geographic. Fotografii bliskiej sobie się nie robi, bo to przecież mało popularne, bo swoje. A skoro tak, to po co robić coś, za co nie będzie się chwalonym? Czy trzeba czekać latami? Jak Stefania Gurdowa? Jak Gustav Aulechla? Aż zmieni się kontekst i sens? Czy trzeba wpaść na skraj szaleństwa jak Sally Mann i podejść do tematu tak blisko, że przekroczysz granicę i fotografie staną się bliższe niż otoczenie?

I na koniec o wspomnianej książce. Dobrze się ją czyta, ale chyba korektorzy się nie przyłożyli i jest więcej błędów stylistycznych niż u mnie na blogu.

2009/07/03

człowiek po przejściu










Właśnie wylicytowałem ładny aparat, Pentaxa Super A w niemal fabrycznym stanie. Ślicznotka. Dodatkowo dzisiaj przeprowadziliśmy biuro w miejsce, gdzie nie śmierdzi wykładzina. Jestem chory i czuję się źle, co nie przeszkodziło mi w dokonaniu spaceru z pracy na dworzec PKP Wrocław Główny przez Włodkowica, Świdnicką i Czystą. Ciepło było i dziwnie. Pierwszy raz widziałem szczura we Wrocławiu, martwego, tuż pod firmą na Braniborskiej. Widziałem kilka innych rzeczy, które fotografowałem. Jestem dumny z tego, jak wygląda Hotel Monopol i Renoma. Nie jestem dumny z martwego szczura, podobnie jak nie napawa mnie radością martwy jeż czy kot.

Sprzątałem dzisiaj z przymusu dom. Gosia powiedziała, że jak dalej tak będzie w kieracie, to padnie z wycięczenia. Po 4 minutach sprzątania naszych 30 metrów kwadratowych i orzekłem: Wiesz, mam jakieś dojmujące wrażenie, że już wykonałem z wyjątkiem odkurzania wszystkiego, czego mogłabyś oczekiwać ode mnie w temacie sprzątania. Oczywiście wybuchła śmiechem i sprzątałem jeszcze godzinę.

Teraz szukam dla niej jakiegoś roweru i piszę ten wpis, a ona ogląda film na HBO, w którym przed chwilą główny bohater prowadził taki dialog z podwożoną kobietą z dzieckiem:
- Czy normalnie też tak pomagasz obcym?
- Nie, gdy z nimi kończę nie potrzebują już pomocy.
- Jak to?
- Najpierw, zanim cię zabiję, wyrzucę twoje dziecko przez okno...
- Aaaaaaa!!!...


2009/07/02

głód oddechu












Zaczynam się poważnie zmieniać, skoro co raz częściej używam do robienia zdjęć telefonu komórkowego. Mam takie coś, że chciałbym mieć aparat o dużym formacie, ale nie lubię nosić toreb, klamotów na paskach itp. Nie lubię nosić takich rzeczy do tego stopnia, że nie noszę więcej ponad to, co zmieści się w jednej dłoni (dzisiaj to książka Alexa Kershaw'a: Capa. Szampan i krew), do tego karta od bankomatu, dowód osobisty i bilet miesięczny jako zakładka do książki. Fajnie jak telefon będzie grubości zakładki do książki lub jak książka będzie sama jak zakładka. Albo jak nie trzeba będzie nosić nic, bo wszystko będzie wszędzie.

Wczoraj, podobnie jak dzień wcześniej i dzisiaj - było duszno. Po pracy postanowiłem iść na wernisaż dyplomów do Domku Romańskim. Burza kotłowała się od wschodu i powietrze było tak ciężkie, że nie mogłem wejść do środka. Ale oglądałem z zewnątrz. Zapytałem kolegę, czy jest sens wchodzić do środka. Nie powiedział, że tak. Ale ja chciałem wejść, zobaczyć dawnych wykładowców, przyjaciół czy nawet kilku nie lubianych idiotów (no maksymalnie dwóch). Finalnie nie wszedłem, bo zaczął ktoś tam jazzowo przygrywać, a ja mam alergie na jazz. Nie wszedłem.

Z alergią na jazz jest tak, że ilu znam lansjerów, głupków bez talentu czy po prostu wernisażowych hien, tyle razy w rozmowach słyszę, jak jeden przez drugiego przekrzykują się znajomością bardziej lub mniej znanych czy andergrandowych jazzowych kolektywów. Słuchanie jazzu - tej ekspresyjnej muzyki - ma być nobilitacja, wejściem na salony, obliczem inteligenci i dobrym opisem na facebook'a. Nie cierpię jazzu.

Ciekawe, jaka była by reakcja, gdybym powiedział na głos w galerii, że ja lubię Underwold, Fluke, DJ Shadow, Davida Bowie, Cinematic Orchestra, Coco Rosie, Antonego, Pink Floydów. Boże, ile ludzi by wyszło mając do czynienia z takim prostym organizmem. Kocham się za tę prostotę.

Uskuteczniam dojazdy pociągami. Wychodzi na zdrowie mnie, światu, lasom i autu, które nie musi forsować codziennej trasy. Mogę w końcu swobodnie połazić po mieście. Burza dorwała mnie dopiero w pociągu. Od dworca w Oławie już jazda autem. W aucie czekanie pod marketem i próba opanowania zmęczonego dniem Synka w szumie deszczu, łomocie piorunów i odgłosami konsumowanej przez Sunię kości dochodzące z bagażnika. W końcu dni są fajne.