2009/07/19

twilight





Dawno temu za ciężko wyjęte od rodziców kieszonkowe kupiłem gazetę Practical Photography w Empiku na Kościuszki. Albo nie. Dawno temu za ciężko wyjęte od rodziców kieszonkowe kupiłem sobie paczkę niebieskich elendemów i piwo piast. A gazetę pożyczyłem od mojego ówczesnego mentora fotograficznego i przyjaciela, Kuby. Kuba był (dalej jest) starszy ode mnie o 8 lat, nie musiał brać od nikogo kieszonkowego bo sam zarabiał i miał na gazety z Empiku. Ja je od niego pożyczałem i czciłem piękne reprodukcje, rozmowy z fotografami itp.

Elendemy spożywałem na "górce kowala" przy tychże gazetach. Na nich nauczyłem się angielskiego (jeszcze gdy nie spożywałem elendemów) i dzięki nim poznałem takie postacie jak Gary Knight, Mell Killpatrick, Arnold Odermatt, Lord Snowdon, Charlie White, Eric Kroll, Roy Stuart, Annie Leibovitz. Tam zobaczyłem po raz pierwszy, czym jest fotografia uliczna i zobaczyłem zdjęcie, którego potem nigdzie nie znalazłem a ten numer gazety zjadł pies. Fotografia przestawiała zwykły szary dżdżysty dzień, nad kamienistym brzegiem rzeki małe dziecko biegło z latawcem, po obu stronach wody widać miejskie zabudowania. Ale najdziwniejsza była ta cisza od rzeki i dziecka, jakby były zupełnie innym światem wewnątrz owego miasta.

W tych gazetach też zobaczyłem duże artykuły dla fotografów ślubnych, podczas gdy u nas (w Oławie) było ich może dwóch na 40 tyś mieszkańców, tam to był zawód o bardzo wysokich wymaganiach. Śluby tłukli Pentaxami 67 i Hasellbladami z podpiętymi "młotkami" metza.

Był też bogato ilustrowany (jak wszystko zresztą w tych publikacjach) artykuł zatytułowany właśnie Twilight. Tytułowa fotografia przestawiała jakaś zatokę (to był numer chyba ze stycznia 1998 roku) spowitą niebieskim światłem granatowego nieba, gdzieś w oddali purpurowe chmury odbijały się w tafli wody a samo miasto mieniło się setkami małych świetlnych punktów. Podpisano, że nikon F3 z jakimś obiektywem, ale nie pamiętam jakim, że zarejestrowano na Velvia 50.

Strasznie mi się to podobało i chciałem zrobić takie fotografie u siebie. Ale nie miałem zatoki, a w nocy ze statywem i aparatem można było dostać wpierdol i wyskoczyć z aparatu.

W tą noc masakrę zrobiły ze mnie za to komary. I jak tu nie tyć?

Mniej więcej koło roku 1996-1997 powstał pomysł na cykl: 24 godziny. Może uda się go niebawem zacząć robić.


2 comments:

gorczakowski said...

ladnie, ladnie.
pierwsze mi sie bardzo podoba.
fajnie jakby nawet pozniej bylo

podobno fotograf Szymon said...

Bez zatoki też daje radę ;)