2011/11/10

20 minut to strata wiary

http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35612,10620582,Kuria_odrzuca_nowoczesny_projekt_gdanskiego_kosciola.html

W ramach porannej toalety merytorycznej odpalając się do pracy zaglądam, co dzieje się na świecie. Czytam, że paliwo idzie w górę, zaglądam na serwis społecznościowy, by pocieszyć się, że nie jestem pierwszym wśród znajomych, który już pracuje i dowiedzieć się, że 3 kolegów ma dzisiaj urodziny, a ja i tak nie złożę im życzeń w postaci wpisu na ich ścianę. Bo nie.

Na gazeta.pl uderzył na pierwszą informację artykuł o kościele, który nie podoba się wladzom kościelnym. No mi też się nie podoba, ale pewnie nasze podowy są inne. Ja nie lubię manifestacji wiary w nowym stylu. Za dużo dużych krzyży. W moim rozumieniu wspołczesne budowle sakralne powinny być maksymalnie skromne (co nie znaczy, że nie zbudowane z rozmahem czy po prostu duże, choć zasadność ich wielkości budzi teraz co raz większe wątpliwości). Jednak rozbawił mnie argument, dla którego kościół ma być budowany na tej działce o wartości 2.8 mln zł (zakupionej za 1% jej wartości) - "bo koleny kościół jest 20 minut marszu stąd".

Po piewrsze cały czas z wiadomości i słuchać, że maleje ilość powołań, maleje ilość czynnych wiernych. Rośni ilość aut, a pod wiejskimi kościołami w niedzielę nie ma jak przejechać rowerem, bo stoi masa aut.

To zbiegło się w czasie z propozycją wycięcia przydrożnych symboli zaświadczających o tragedii w tym miejscu. To fakt, że odwracają uwagę. Ale nikt nie myśli, żeby wyciąć reklamy z trawników (we Wrocławiu jakaś nowa moda), z pól, ze ścian, bilboardy, rusztowania. Wszędzie jest powierzchnia reklamowa. Może zająć się tym, co jest faktycznym problemem, a jak już będzie czysto, to wycinać resztę? Może wyciąć te, które mają betonowy fundament i same mogą stać się śmiertelnym zagrożeniem, gdy ktoś ze śliskiej drogi wpadnie do rowu i takie betonowe wotu rozpruje mu dach auta i głowę pasażera? Może do tego powołać komisję?

Ale wszystko to, co jest tak śmiertelnie poważnie brane przez kościelnych dostojników i polityków z lewa i z prawa staje się powodem kpiny ogromnej części narodu. Kilka dni temu w pewnym serialu telewizyjnym uśmiercono jedną z postaci istotną dla calej realizacji. Na portalach społecznościowych krążą tysiące akcji o powołaniu komisji śledczych, fankluby pudeł, które zabiły ową postać (w wyniku wypadku samochodowego), miejsca znane przed rokiem z wędrujących krzyży przerobione na ołtarze poświęcone bohaterce. Po ilości wpisów i odwiedzin stron, idącej w miliony, można wywnioskować, że jesteśmy spoko narodem szyderców i generalnie wyluzowani. Śmiejemy się z naszych nowych ikon, stałych ikon, jednocześnie drwimy z własnych wyborów (np parlametarnych).

Mam pytanie, czy my w takim razie, jako naród, nie cierpimy na jakieś zaburzenia dwubiegunowe? Myślę, że tak. W dniu tragedii, czy śmierci istotnej w kulturze postaci - naród jednoczy się, a drwiny stanowią cichą opozycję, bo nie wypada. Wraz z narastaniem rozliczenia linia drwin przenosi się na drugą stronę, powodując, że powaga przeradza się w śmieszność.

1 comment:

Wojtek Wilczyk said...

Tylko hiperrealizm... ;)