2013/07/26

Jak zostać kolarzem


Wygląda to tak - jesteś po trzydziestce, orientujesz się, że - upraszczając - młodość minęła, a stojąc na wadze widzisz liczby, o których w szkole średniej uczono tuż przed maturą. Gorzej - przed maturą miałeś plan, że mając trzydziechę już nie pójdziesz do pracy, tylko będziesz odcinać kupony z wypracowanego przez dekadę majątku i pławiąc się w luksusach będziesz zaczynać dzień od wyboru kabrioletu na przejażdżkę i towarzyski tejże przejażdżki. Nie ma co. Liczby, które miały być na koncie, pojawiają się na wadze, a zamiast amanta masz pantoflarza. Takie życie. No schodzisz z wagi, dostajesz zadyszki w czasie tej czynności i myślisz, co teraz. No i skoro od zawsze lubiłeś rower, to czas to rozwinąć, przecież to tańsze od byle kabrioletu. Do starego roweru kupujesz pedały SPD, buty z blokami i w tanim sieciowym polskim sklepie sportowym kupujesz gacie z pampersem i nawet kask. Jeździsz i widzisz, że może wyglądasz lepiej, może masz lepszy komfort, ale pomimo starego roweru i wyprostowanej pozycji jest ci źle, a chudzi na szosach i mtb, którzy pozdrawiają się na wzajem, nawet ci nie machnął na odpierdziel. Ale kręcisz po 500 km miesięcznie czy deszcz, śnieg, upał. Potem wywracasz swoje życie zawodowe do góry nogami i jednocześnie inwestujesz cały hajc w stary, ale dobry rower mtb i troszkę ciuchów i od razu ludzie machają ci na trasie. Kręcisz watty, ale waga - stoi jak wryta. W czasie roku tej przygody rower mtb próbuje cię zabić kilka razy, ale dalej ciśniesz. Kolarstwo to nie piłka nożna, tu trzeba być twardzielem. Więc jesteś starszy, słabszy, cięższy i masz pomysł, że trzeba jeździć na szosie. Wypruwasz flaki i myślisz, że będzie fajnie, bo złożysz ją na ameliniowej ramie. Przecież nie karbon na początek. Stylówy nie ma, ale masz szosę. Robisz kilometry co miesiąc zmieniając łańcuch. Śnieg, deszcz, upał - obojętnie. Do tego dodajesz siłkę 3-4 razy w tygodniu przez rok i amelinium zamieniasz na piękny karbon. Rower podpicowany, o ciuchach już wiesz, że to nie chodzi o metki, ale wrażliwe części ciała więc też nie oszczędzasz. Opony - to samo, bo mają 23 mm szerokości, ciśnienie 8 barów, więc powierzchnia styku z asfalten jest na pół atomu. Nie ma co oszczędzać na oponach, jak ciśniesz w dół szosą 70 km/h. No i cały jesteś nagle taki fajny, ze sam się do siebie uśmiechasz, że dałeś radę, że jest tak, jak chciałeś. Waga idealna, sylwetka lepsza niż w średniej szkole. Hajcu nie masz, ale żyjesz i jakoś dajesz radę. I na porannej rundzie jedziesz przez Stary Wiązów i tam kurwa mać tak chujowy asfalt, ze smołą, kamykami i innym gównem, którego nie było 2 dni temu, ale ktoś dziury załatał tym gównem robiąc placki. I tak jakiś cymbał, wynajdując agregat do szybkiego i powierzchownego "naprawiania" jezdni spierdoli ci zajawkę.


Całe szczęście te Micheliny są zajebiste. Ale tył już wytarty, zrobił 6000 km i idzie do uśpienia. W poniedziałek będzie nowsza wersja. Czekam za to na upgrade drogi przez Stary Wiązów.
\

3 comments:

Wojtek Wilczyk said...

Waga drgnęła, czy nadal III prędkość kosmiczna? ;)

Joanna Ludwisiak said...

Świetne sklejki!

Bocian said...

dobry post, git sklejka :)