Miałem ten post dodać wczoraj, ale nagle rozpętała się mega burza, więc sobie odpuściłem i dla bezpieczeństwa wyłączyłem komputer. Za to prawie od dechy do dechy przeczytałem najnowszy numer RowerTouru. W każdym razie - co jasne - wczorajszy dzień zacząłem od roweru. Nie spodziewałem się, że rowerowym będzie niemal cały dzień. Jakoś wczesnym popołudniem bujałem się z synem po mieście. Przejechałem koło baru, koło którego mieszkałem przez 20 lat. Tu pierwszy raz piłem polo-cocktę, pierwszy raz jadłem golonkę barową, a jak miałem kilkanaście lat, to tłukliśmy tu w bilarda. Biała bila była tak wyszczerbiona, że toczyła się łukiem, ale zabawa była. Kijki były za długie, bo stół stał w ciasnej kanciapie i jak się chciało za mocno uderzyć, to można było wybić szybę. Plecami do niego był zrośnięty drugi bar, ale tam nigdy nie jadłem. Nie wiem czemu. Zawsze było tam sporo ludzi. Ten drugi już nie istnieje, Marian się trzyma.
Jakoś koło 18.00 zadzwonił kolega, że jedzie w pobliżu, więc niespodziewanie udało się drugi raz wyjść na szosę. Bez ciśnienia bujaliśmy się po okolicy. Nie wiedziałem, że kilka kilometrów ode mnie jest wieś Kuny...
...ale to może dlatego, że nie ma tam asfaltu.
Soundtrack:
No comments:
Post a Comment