2010/09/23

auta i mury




























Dzisiaj od rana chodzi za mną Hamburg. I to, jak tym miastem byłem zachwycony. Nadal jestem. 17 lat temu byłem tam po raz pierwszy, a to co pozostało w pamięci to długie wypady rowerowe po dzielnicach przemysłowo-portowych. Miałem wtedy 14 lat, mój Brat zostawił mnie tam na kilka dni samego z kumplami więc cóż robić. Rowery, pepsi i ryby w porcie. Wszystko zostało w głowie włącznie z zastanawianiem się, kiedy i czy w ogóle będą u nas drogi dla rowerów, czyste powietrze itp. Wtedy nawet nikt nie marzył o wejściu do UE i takie tam. To było 4 lata po upadku komunizmu, choć dla czternastolatka te cztery lata to inne cztery lata, niż teraz dla trzydziestolatka. Wtedy był to skok między dzieciństwem a młodzieżą, a teraz to okres tanich rat za telewizor albo auto. 1993 rok i koniec wakacji i powrót z Hamburga zostały mi w pamięci głównie za sprawą muzyki - kupiłem sobie walkmana za kasę, którą Brat zostawił mi na te kilka dni na życie i kasetę U2 - Zooropa. Ja bardzo ciężko przeżywam do dzisiaj (ale kiedyś ciężej) wyjazdy z miejsc, które lubię i powroty do miejsc, których nie lubię. Nie lubiłem domu. To nie jakaś wielka trauma, ale po protu nie lubiłem. I jak brat pakował mnie do autobusu cały czas liczyłem, że nie będę musiał wracać, że mógłbym zostać w Hamburgu i nigdy nie wracać. Albo raczej jak już to wracać "do Hamburga". Brat mi mówił, że spoko, podróż szybko minie, posłuchasz sobie muzy (kupił mi na zapas baterie) i będzie dobrze, jeszcze tu wrócisz. Ja nie chciałem słuchać tej muzy, bo wiedziałem, że od tej pory zawsze będzie mi się kojarzyć z powrotem z tego magicznego miasta. Nie pomyliłem się. Lemon - to wyjazd na mecz football'u amerykańskiego drużyny Hamburg Rubberducks, gdzie dziewczyna mojego brata tańczyła w przerwach. Some Days Are Better Than Others to dosłowni przelot z dużą prędkością pożyczonym Saabem 900 Aero (krokodylem) przez ten wielki most nad portem. Tytułowa Zooropa to ostatni tamtego pobytu wyjazd rowerami do parku na Harburgu, mglisto, dżdżysto, ale ludzi pełno, zdalnie sterowane łódki na stawie i odpoczynek. Taki miejski (o tym Filip Springer zrobił robotę, tekst w Kwartalniku Fotografia, więc nie będę się rozpisywać, bo sens ten sam). Wtedy też w radiu rządził Spin Doctors i 4non blondes. Ale jakoś mało to "Hamburgowe". Muszę zacząć spisywać te wszystkie wydarzenia. Nie robiłem wtedy dużo zdjęć.

Ten tekst ma się dobrze do fotografii, które są powyżej, i której już w części publikowałem na blogu. Teraz w miarę uporządkowanej formie (choroba=czas na to). Wszystkie - z jednym wyjątkiem - są z mojej okolicy, którą nie to, że polubiłem. Ja ją trochę musiałem polubić. Musiałem ją oswoić i zacząć używać, by wiecznie nie czekać na każdy wyjazd, by móc tu w tym miejscu w pełni egzystować. Kiedyś w rozmowie kompletnie kumplowskiej ze znanym podróżnikiem mojego pokolenia padło takie stwierdzenie, że jest tyle jeszcze rzeczy, a tak mało czasu. Zaczynam zauważać, że nawet na tę bliską, najbliższą okolicę czasu jest co raz mniej. Dobrze, że mało podróżuję. Dobrze, że nie wszystkie marzenia się spełniają.

No comments: