Przejścia podziemne to jedna wielka encyklopedia symboliki. Masa znaczeń. Szczególnie w tych, gdzie ruch jest mniejszy i jest więcej czasu na powolne przejście. Odległe jasne punkty, które zawsze przez swój kontrast maskują tych, którzy są na granicy między "w tunelu" a "po za tunelem". Każde wejście i wyjście to osobny moment przejścia. Można zniknąć na chwilę wiele metrów pod ziemią, można stracić kontakt, zasięg. Można nagle znaleźć się w absolutnej ciszy i słyszeć wszystko, co normalne tam, na górze, ale w zupełnie innym kontekście. Tramwaje huczą, ludzi nie słychać. Każdy krok odbija się echem, szum, szelest obdzieranej folii z paczki papierosów, dźwięk zapalniczki, dzwonek roweru, bieg na tramwaj. Wejściu towarzyszy mały pierwotny lęk, chwilowa ślepota. Wyjściu - jakieś uczucie radości i momentalne oślepienie, nawet w pochmurny dzień.
Jeden z moich ulubionych filmów kończy się tym, że główny bohater wycieńczony życiem w metrze wychodzi na powierzchnię. Z tunelu/metra. I to jest dobre zakończenie.
5 comments:
No i proszę, nawet coś tak prozaicznego, jak podziemne przejście nagle stało się czymś sentymentalnym, skłaniającym do zastanowienia...
P.S. co to za film?
W. :)
Kontroll (Węgry)
Prozaiczność to banał, a banał to taki Bóg tych czasów. I tabu.
Nie wiem, czy tabu. Są rzeczy/sprawy tak oczywiste, że stają się niewidzialne. A gdy o czymś banalnym opowie się w niebanalny sposób...
Taka umiejętność wzbudza we mnie zazdrość ;), ale cieszą mnie ludzie, których słowa sprawiają mi jakąś radość.
W.
Ładne kontrasty między światłem i cieniem :)
Post a Comment