2017/02/13

Lekcja muzealna

Marcinkowice, 13.02.2017 r.

Do 1988 roku, mniej więcej do około połowy lutego, mieszkałem na oławskim blokowisku przeszytym kręgosłupem ulicy imienia Bolesława Chrobrego. Widok z trzeciego piętra wtedy nie był jeszcze zagrożony wybujałą zielenią klonów, bo bloki te stanęły dekadę wcześniej, choć ja już się w nich urodziłem, więc dla mnie nie ma opcji "przed". Osiedle Chrobrego było zawsze, a mieszkając w narożniku miałem dwa widoki - na mural i cukiernię pod nim (sezonowo wzbogacony Syreną Bosto mojego sąsiada z klatki - który miał córkę Monikę, ale starszą ode mnie, więc nie mówiła mi "cześć" - handlującego truskawkami) oraz widok na zachód, w kierunku lotniska w Marcinkowicach. To historyczne lotnisko i dość ważne, bo z niego startowały samoloty, których bomby w pierwszej kolejności spadły na polskie tereny w 1939 roku. Po wojnie lotnisko było w rękach Sowietów, a jego trawiastą nawierzchnię wzmacniano charakterystycznymi, metalowymi płytami, które na kontynent europejski trafiły wraz z amerykańską armią. Podobnie jak składane mosty, ale to inna historia. No i mały Wojtek miał widok na to lotnisko. To znaczy nie miał, ale wiedział, że ono tam jest. Jak było dobrze (choć wszyscy mówili, że źle) to na horyzoncie od czasu do czasu pojawiał się rój śmigłowców posypujących drzewa spadochroniarzami. Bo między sterczącym w oknie kilkulatkiem, a spadającymi z nieba Sowietami były drzewa otaczające poniemiecki stadion. 

W momencie, gdy Sowieci się wyprowadzali, niektórym udało się te płyty przejąć i wymienić niemodne już ogrodzenia z blaszanych wytłoczek (pewnie z Jelcza), na takie właśnie przenośne nawierzchnie lotniskowe z bogatą historią.

"Dom z bombą" to druga lokalna atrakcja zaraz po Działce Domańskiego. To oczywiście nie jest bomba, ale pewnie zasobnik lub zbiornik lotniczy - przynajmniej takie doklejałem moim plastykowym, wiecznie nie pasującym do siebie modelom MiGów, kiedy właśnie nie gapiłem się przez nieszczelne kuchenne okno w kierunku lotniska. 

No comments: