2012/07/30

zniedzieli

Caly tydzień czekałem na niedzielę, żeby rano wstać skoro świt, wsiąść na rower i dać upust marzeniom o bliskich wojażach. Wstałem o 9.30. Pięknie. Do tego na dworze wichura. I chmury deszczowe. Nic to. Jechać trzeba, choćby i po mieście. Zrobiłem plan - przejechać wszystkie ulice miasta, która znam wczesnego dzieciństwa.

Pojechałem na osiedle Chrobrego, od którego moje życie się zaczęło. Skrajna klatka różowego bloku. Na dole mieszkali Robert i Romek z matką, chyba był też Rafał (?) w rodzicami (jedynak). Była wielodzietna rodzina z rodzicami (pani, która z naszej klatki zmarła pierwsza, stawiała bańki wszystkim chorym dzieciom sąsiadów). Na piętrze mieszkała chyba Guciu, najstarsze dziecko w klatce i jego rodzice. I mieszkała taka Monika, co jej tato w czerwcu pod blokiem żenił truskawki prosto z syreny Bosto. Monika była starsza, miała czarne proste włosy i nigdy specjalnie nie zwracała na mnie uwagi, przez co mi było przykro, bo miała papugę, a one przecież gadają. Nad nimi mieszkało małżeństwo i oni mieli córkę, której imienia zapomniałem, a to dziwne, bo to była pierwsza miłość mojego życia. Platoniczna, bo starsza po kilkanaście lat. Moja miłość miała centkowanego boksera i ten bokser mnie nie lubił. Jeszcze wyżej mieszkała moja chrzestna z moim wujkiem i moim kuzynem. Mieli rottweilera o imieniu Atom. Atom w noc sylwestrową 1984-1985 ogryzł moją mamę w kolano (w czasie tańca, stąd ja mam przed tańcem na trzeźwo lekkie opory, jak moja mama). Vis a vis moich drzwi na trzecim piętrze (czyli czwartej kondygnacji) mieszkał sąsiad, co jak nie pił to był w porządku, a jak pił to nie wiadomo, bo znikał. Ale miał zegar z kukułką. Nad nami mieszkali ludzie, co dużo do siebie krzyczeli. Taki obraz mi został. Ja często siedziałem w oknie balkonowym w "dużym" pokoju" i bawiąc się klockami lego gapiłem się na miasto (bo widok taki był na "centrum"). Z tego okresu pozostał mi nostalgicznych charakter i lekki X jeśli chodzi o skrzywienie nóg. Bo tak ponoć źle siedziałem.



Teraz widoku takiego już by nie było, bo drzewa mocno urosły, widząc te dzieci w przedszkolu czułem się jak dzika gęś co z góry patrzy na zagrodę pełną białych gęsi z podciętymi lotkami.



Przedostatnie okno od góry. Wtedy nie było wieszaka na pranie, ale co wiosnę było gniazdo cukrówek i ja odliczający minuty do wyklucia młodych.



Boisko - mało wychodziłem, bo raczej siedziałem w domu i chorowałem. A jak wyszedłem to było więcej miejsca, bo stało może z 4-5 aut pod blokiem. Była łada niva (pierwsza w mieście), dacia 1300, którą mój tato sam zbudował w ciągu dwóch lat w garażu nad Odrą. Kiedyś jak była "moda" na zabawę kabzlami z saletrą to jeden "bączek" miał międzylądowanie na dachu ów dacii, ale nie było śladu. "Moda na bączki" była zaraz po "modzie na frotki " ze sklepu u prywaciarza, a tuż przed "modą na naszyjne saszetki z logo Coca-Cola ze sklepu u Ducha". Na tym boisku nauczyłem się jeździć na rowerze i tu miałem dwa pierwsze dzwony w 1985 roku. Ale za to najlepsze na podwórku.

No comments: