2010/11/13

nie jarają mnie otworki



Dawno dawno temu... Paczków, czerwiec 2003 r.



Dawno dawno temu... Henryków, czerwiec 2003 r.



Dawno dawno temu... Grecja, Meteory, sierpień 2003 r.



Dawno dawno temu... Grecja, Paralia, sierpień 2003 r.



Dawno dawno temu... Grecja, Meteory, sierpień 2003 r.

Dzisiaj kulminacyjny punkt toczenia przez przeziębienie. To już drugie w tej jesieni. Sypię się. Jutro chciałem pojechać w dwie lokacje. Nie dość, że tak mało czasu (zawsze za mało), to jeszcze uziemienie. W sumie jestem tak zły, że nie mam ochoty usiąść do konsoli i dokończysz Uncharted 2. Siedzę w swojej izolatce i przeglądam sentymentalne foty. Swoje i nieswoje. Oglądam kolejny film i kombinuję. Zakochałem się niedawno, ma na imię Bessa R2A. To chyba coś poważnego. Nigdy nie podejrzewałem siebie o takie łatwe zauroczenia, ale to jest coś innego. Zawsze używałem aparatów pod konkretne realizacje. A w Bessie, w Bess - o tak, w Bessssss... w niej się zadurzyłem. To taki aparat, który jest jak najtańszy model legendarnej marki ze Stutgartu, Boxter. Jak go kupisz - to wg. pewnego dziennikarza z popularnego programu motoryzacyjnego BBC - to dajesz wszystkim do zrozumienia, że w życiu ci nie wyszło. Wiadomo, że ta marka ma jedną legendę o imieniu Carrera. Wszystko inne to albo przerośnięte SUV, albo zabiedzone tańsze modele. Posiadacz Bessy to jest jasne, że wolałby mieć Leicę MP, albo M7. Ale w życiu mu nie wyszło i musi się zadowolić jeszcze tańszą wersją, która ma wspólnego z niemiecka legendą nic, bo jest zaprojektowana i produkowana w Japonii... Ale jest piękna i niczego jej nie brakuje. A mi brakuje jej. Fed, którego mam od dawna - jest zbyt oporny. Obiektyw mi się rozleciał od nieużywania, przy wyciąganiu z kieszeni korpus wynicowuje jej zawartość i czasem coś rozszarpie. Choć Fed nigdy nie zawiódł. Kupiłem go za 20 zł równo 8 lat temu. Dokupiłem do niego 35/2.8 za jakieś 15 zł. W 2003 roku odbył kilka misji w piasku, słonej wodzie i solankowym aerozolu. Jest niezniszczalny.

Ale Bess... zaczynam być jak Adaś z Dnia świra... Wszystko było by inaczej, gdybym miał tu swoją Bess...

Fota powyżej ma silny związek z powyższymi słowami. Jakoś niemal dekadę temu zobaczyłem, jak Jacek Lalak zbudował kamerę z kasety od Kieva, taniej osłony przeciw słonecznej i domontował gniazdo statywowe i tak zbudował poręczną kamerkę. Trochę części z giełdy foto i ja zbudowałem swoją, super kamerkę. Prosta, szybka, wszędzie można ją wstawić i na tyle jasna, że można foty z ręki robić. Było można, bo już jej nie mam. Ale potem zbudowałem jeszcze kilka innych kamer. Ale wszystkie były budowane pod konkretne zastosowania. Nie dla nacierania się nimi i gadania w ekstazie, że: "ja pierdolę, ale mam zajebiste otworki". Używałem ich cech, których nie dawała optyka, a i wady mi nie przeszkadzały. Nigdy nie chwaliłem się, że te oto foty są produktem archaicznej technologii... ble ble ble...

Twórczość to twórczość. Medium jest to samo, co w moim Toyo, Fedzie itd. To wciąż światło generuje takie, a nie inne rysunki. A cała heca w tym, na ile chce się kontrolować to, co wyjdzie, i na ile brak lub pełnię kontroli jestem w stanie uznać za swój zmaterializowany efekt. I to chyba tyle na dzisiaj.

PS. Jak robiłem foty w Paczkowie w czerwcu 2003 roku, pojechałem tam z moją żoną i łaziliśmy w tłumie (był jakiś festyn) i masa ludzi patrzyła się, co to ja mam za sprzęt i dlaczego robię zdjęcia czymś, co nie wygląda i aparat, a jeśli nawet, to dlaczego ma zatkany obiektyw. Ja mówiłem, że ten aparat nie ma w ogóle obiektywu, to łapali to jako dobry dowcip i w śmiechu szli sobie dalej ciągnąc za ręce dzieci wcinające cukrową watę. To był dobry rok.

1 comment: