2010/11/01

biały kozak, drążona dynia i zapach popkornu







Ten dzień jest ciężki. Udowodniłem sobie dzisiaj, że czas od egzaminów do dzisiaj, to zbyt długi okres przerwy w wysiłku fizycznym. Te 30 km na rowerze było najdłuższymi osiemdziesięcioma kilometrami.

Tyle rzeczy mnie dzisiaj uderzyło, że mogę jakąś pominąć, a nie chciałbym.

Nie jestem praktykującym wiernym. Sprawy wiary dla mnie są bardzo osobiste i dzielę się nimi z najbliższymi przyjaciółmi, o ile jest taki temat rozmowy, ale i to niechętnie. Dzisiejsze święto jest świętem wiary. Wiary w cokolwiek, najprościej rozumiem to jako wiary w pamięć. Od kilkunastu lat rujnuje mi to święto człowiek, który w połowie lat 90. XX w. przed wejściem na cmentarz komunalny postawił wózek z popkornem. Teraz jeszcze jest do tego wata cukrowa. Komu o tym opowiadałem, ten robił wielkie oczy. Mój przyjaciel napisał mi tak: jade na Brodno, tam jest 20 stanowisk grillowych, kielba, kark, szaszlyk, kebab, bigos, rybka... niestety po goude trzeba do lidla 100m przejsc... - zachowałem oryginalną pisownię, bo bardzo do tego pasuje. Przysłał mi mms z pięknym odpustowym straganem. Na nim baloniki itp.

Albo te ekipy w pięknych limuzynach i karkami szerszymi od własnych felg czekające na znajomych. Bosko.

Za dużo wrażeń. Wsiadłem na rower i zrobiłem małą pętlę koło autostrady i przyatostradowego parkingu, na którym jest restauracja sieci od żółtych łuków. Ta sama, o której kiedyś pisałem, że zrobili miejscowym furtkę, żeby nie musieli kombinować, jak przyjść w niedzielę na kanapkę, zamiast w domu palić gaz z butli na pieczoną kurę. Na dzikim parkingu przy parkanie legalnego parkingu aut pełno. Tyle, ile opakowań po maklurach, kubełków po koli i pudełek po wieśmakach. Do tego chusteczki i zużyte prezerwatywy. Knajpa czynna non stop, więc i romantyczne wieczory z kopulacją na na ciepłej masce golfa dwójki nie jest czymś nadzwyczajnym. Z tego widoku (tam wije się piękna droga, znam ją od 13 lat, na długo zanim to wszystko powstało) wyłazi kierowca auta, które w latach 90. XX w. miało zmienić układ sił na motoryzacyjnym rynku Europy - Espero. Typ cisnął kubek po kawie w krzaki i poszedł pod drzewo rozpinając rozporek. Idąca od bramki do restauracji pasażerka starego kombi dumnie stukała obcasami białych kozaków do taktu dyskotekowego hitu płynącego z radia auta jej chłopca.

Nie wiem, czy dość odjąłem kolorów z tej relacji, by nie być świńskim, a pozostawić jakiś fragment na własne interpretacje. Ten dzień dał mi znak, że to społeczeństwo ma jedną, wiodącą prym cechę - hipokryzję. Tonie w niej po uszy. To święto jest wypaczone do granic możliwości. Tak jak i kolejne, w grudniu, o którym od środy zaczną trąbić reklamy w mediach i sklepach.

7 comments:

Raf said...

I znowu mi się podoba to wszystko....

Anonymous said...

Nie jest to pisane ku podobaniu. Tu nie ma co sie podobac.

Sara said...

Niby nie ma co, ale się jednak podoba.
Od wielu, wielu lat omijam to święto szerokim łukiem, zostaję w domu, idę na kawę (ha! byle było gdzie!), rozkoszuję się pogodą, udaję, że go nie ma. Z tych właśnie powodów, co piszesz.

Anonymous said...

"Podoba" to w tym momencie nieprzystające słowo. To tak jak wciskanie "Lubię to" na Facebooku pod smutnymi postami. Chyba lepsze będzie "czuję to". Albo inne, mające w treści współodczuwanie, ale nie pozytywne znaczenia.

Sara said...

Fakt.

galazinka said...

A ja nie omijam tego Święta, bo nie jest moje i nie jest ono w dosłowności - do świętowania.
Bo nie mnie się należy ten dzień.
Mimo wszechobecnych choinek i światełek.
Cicho i szybko przemieszczam się między moimi, patrząc kątem oka na rewię mody po bokach.
Bo inaczej się nie da.
Do Sobótki na szczęście nie dotarły baloniki, popcorny i grille. Ale wszystko w swoim czasie...
Trzeba być trendy.

Wojtek Sienkiewicz said...

Grobbing zaleje nawet Sobótkę...