2010/09/14

taki jestem zajebisty - coś o psach i kumoterstwie

Paweł Syposz, Etna
Kuba Ceran, bez tytułu (Sunia)

Dzisiejszy dzień to poniekąd klęska. Dowiedziałem się, że nie udało mi się osiągnąć zamierzonego celu, co boli tym bardziej, że autorytet, od którego to zależało jeszcze tydzień temu powiedział, że mogę być spokojny o realizację planu. Okazało się, że ów autorytet - choć niekwestionowany - nie jest jedynym autorytetem i są inne, choć mniej autorytatywne, to jednak są. Oczywiście nie jest do końca źle, przecież życie na tym polega itd. Milion pocieszeń. Mogę pisać odwołanie od decyzji i tym podobne. Ale kto lubi być w obiegu powracając z drugiego przelotu? A może gdzieś wsadzić na wyrost pojmowaną hipokryzję i bez nadmiernego skrępowania poddać się płynącemu życiu? Nie jestem z tych, którzy w walce widzą sens. Takiej walce, gdzie sens tej w jej przypadku traci wartość. Są inne rzeczy, o które warto walczyć, jakkolwiek by to miało wyglądać. W tym przypadku chodzi nie o walkę, ale żeby się nie poddać. Czyli o walkę, ale z samym sobą.

Dzisiaj przeczytałem pracę dyplomową mojego przyjaciela, Pawła Olejniczaka. To bardzo ważna i wartościowa praca, choć krótka jak na standardy polskiego myślenia krytycznego i używa ze trzy lub cztery trudniejsze wyrazy. To też nowość. Może dlatego została przedłożona w Czechach. Mniej więcej Paweł w swojej pracy przeprowadził wewnętrzną dyskusję - wspomaganą rozmowami z przyjaciółmi-fotografami - o sensie nadużywanego określenia, jakim jest "nowy dokument". Ten absurdalny zwrot towarzyszy obecnie niemal każdej wystawie fotografii. Jest już tak irracjonalny, jak w 1999 roku irracjonalne były dyskietki do komputerów z naklejką "Odporne na efekt Y2K". Równie można by było napisać na gąsienicy czołgowej, że jest odporna na zderzenie z ptakami.

Ja podobne rzeczy poruszyłem w swojej pracy, niemniej uderzyliśmy z kompletnie innych stron bez wcześniejszego porozumienia. Pytanie pozostaje o to, dlaczego dwie ważne prace o istotnej części polskiej fotografii powstały w niepolskiej szkole? Mam swoją wizję tego stanu rzeczy. Po pierwsze troszkę jedziemy po "polskiej fotograficznej racji stanu". Ale nie dlatego, że mamy w tym interes. Dlatego, że wkurza nas pewna hipokryzja (drugi raz używam tego wyrazu, święto, ale bardzo mi się on podoba). Hipokryzja tu polega na tym, że kiedy raz coś zostanie wymyślone i na dany temat powstanie pierdyliard książek (lub jedna), to choćby się niebo waliło, nikt tego nie zmieni. Nie unowcześnie, nie uderzy się w pierś i przyzna do porażki, która naprawi zaległość. O nie. Trzeba brnąć w zaparte.

Rozmawiam z wieloma znanymi postaciami poskiej sceny fotograficznej. Pada hasło "dokument". Aha DOKUMENT! REPORTAŻ! - Nie, nie reportaż. Dokument, co innego - o nie, to to samo, ktoś tu był, jest reportaż. - straszne gówno. A czy Jeff Wall nie robi dokumentu? Czy to nie jest piękny subiektywny dokument? Wręcz najpiękniejszy. A Eggleston? Czy jest reportażystą? Tak, jak ja jestem czołgistą.

Jeśli raz w polskiej historii fotografii wpadło słowo fotografik, co wg Pawłowej pracy oznacza artystę tworzącego: "obrazy bardziej zamazane", to pokutuje ono do dziś dnia. Nowy dokument pęka w szwach od przeładowania. O ile czytając teksty towarzyszące wystawom za granicą można coś przecztać osobistego, coś o emocji, o tyle u nas wprowadzenie zawiera litanie próbujące uporządkować to, co zobaczymy lub zobaczyliśmy. Po cholerę? Czy tacy jesteśmy porządni? Jak tak, to dlaczego na trawnikach jest tyle psich kup, a na fasadach budynków gniazda reklam zamiast sprawnej fasady? Przecież fotograf to nie elektronik, który w każdej szufladce musi mieć oznaczone rezystory, tranzystory i inne masy szpejów.

Nie rozumiem, dlaczego pan Jurecki stawia na piedestale Natalię LL, a dyskredytuje Kubę Dąbrowskiego, skoro na swój czas obie te postacie są równorzędne w mojej ocenie? Bo Kuba nie używa tylu trudnych słów? Dlaczego książka o historii polskiej fotografii pana Mazura (to celowy splot znaczeń przez podejrzanie niedbałą konstrukcję zdania) nie zachęca tych, którzy by mogli się tym zainteresować do jej lektury? Ja wiem dlaczego - po burzliwej dyskusji obu panów nie daję wiary, że coś wartościowego może za ich przyczyną powstać.

Brak poważnej (i choćby starającej się być obiektywną) krytyki lub teorii jest przyczyną akcji podziemnych, w których sam uczestniczę starając się realizować za darmo i dla idei przemyt wysokich treści do publiki. Udaje się mniej lub bardziej, ale nie staram się mówić językiem hermetycznym, nie wymyślam nowomowy i nie rzucam autorytatywnych sformułowań. Nie silę się na specjalistę. Mówię o emocjach, bo to jest ta część, co do której mam absolutną (chwilową mniej lub bardziej) pewność. Stąd pewne wzburzenie Aśki Kinowskiej piszącej o nierzetelnym dziennikarskim artykule w poważnym tygodniku. TU LINK WARTO KLIKNĄĆ!!! Nikomu nie możemy zabronić tworzenia własnych publikacji. Od tego jest sieć. Tylko przeraża mnie myśl, że przez czytelników miałkich i lekkich treści jak nasza konkurencja (konkurencja dla 5klatek) dociera do ludzi pokazując hadeery, masa innych powoduje jakieś zakrzywienia treści i w końcu faktów i historii, to skoro 90% ludzi wyznaje nieprawdę, a 10% zna prawdę faktu, to czyja prawda przetrwa?

Z drugiej strony jesteśmy niewolnikami retoryki. Jedna instytucja od tysiącleci lat jej używa w wojnie o rząd dusz i prowadzi, czego efekty widać na ulicy. Skoro kilkanaście osób jest w stanie zdestabilizować życie miasta (a może i kraju). Im więcej gadasz, im więcej paplasz, tym - nolens volens - masz większe uznanie. Możesz nawijać ludziom makaron na uszy, ale musisz wiedzieć, bo mówisz. A jak mówisz, to wiesz. A jak masz pod to ważną i dużą instytucję w postaci galerii czy tytułu tygodnika, to możesz wszystko i potem pojedyncze głosy sprzeciwy czy próby korekt spełzają na niczym.

Paweł ze swoimi rozmówcami porusza masę ciekawych kwestii, między innymi o tym, jak styl fotografii/obrazu bierze górę nad tematem i jeden z naszych czołowych i bardziej znanych fotografów mojego pokolenia - Rafał Milach - opowiada, jakie to może być bagno.

Skąd w takim razie powyższe fotografie? To są fotografie, które mają piękne historie. Te historie - nie licząc warstwy emocji, jakie budzą - nie będą nikogo obchodzić, gdy ja umrę, ich twórcy i każdy, kto pamięta historię.

Pierwsza to prawdopodobnie jedyna w internecie reprodukcja pracy mojego innego przyjaciela - Pawła Syposza. Wykonana na wulkanie Etna, z pustki wyłonił się pies, zapewne suczka (kryptonim Etna) i tak powstał pełen symboliki obraz, który być może kiedyś już zaistniał w rzeczywistości dając początek historii o Remusie i Romulusie i Wilczycy... Jałowy krajobraz z pełnym nadziei wizerunkiem psa, wpatrzonego w horyzont i mającego ważną cechę - przekonanie. Człowiek stojący w tym samym miejscu i patrzący w przestrzeń byłby dla mnie uosobieniem niezdecydowania, smutku. Pies z goła odwrotnie.

Druga praca to fota mojego bardzo dobrego kumpla - znamy się jeszcze nie tak super, więc nie nadużywam tu słowa "przyjaciel" - Kuby Cerana. Kuba przyjechał do mnie na kilka dni i łaziliśmy koło mojej wsi i robiliśmy foty. Nikt nie domyśli się, że za belą słomy schowałem się ja i gadałem różne rzeczy do mojej foxterrierki, by stała w miejscu, zanim Kuba włoży kasetę, zanim wykona całą serię czynności poprzedzającą wyzwolenie migawki. W przypadku naszych pracy słowo "wyzwolenie" jest szczególnie istotne.

Niewątpliwie piękny anturaż, w obu przypadkach, choć akurat fota Pawła bije większość innych fotografii, jakie w życiu widziałem, temat podobny i teraz wyobrażam sobie tekst wystawy w poważnej instytucji: "Psy w polskim nowym dokumencie". To pejzaż, to sztafaż, to fotografia inscenizowana, to fotografia dokumentalna, to nowy dokument, fotografia przyrodnicza... chmura tagów.

Podobna wystawa przygotowana poza Polską: "wymowne i pełne symboliki obrazy..." i tak do kropki.

Pewnie będzie masa błędów, ale mam to gdzieś. Jak ktoś po tym tekście przyczepi się do ortografii, to niech poczyta sobie coś innego.

11 comments:

petr said...

chciałbym napisać do tego jakiś mądry komentarz, ale nie chcę się tu w żaden sposób wymądrzać.
już Ty się wymądrzyłeś wystarczająco ; )
nie no, żart... heh
fajny wpis...

PS. muszę zawiesić w końcu 'Etnę' na ścianie

Anonymous said...

Czytajac Twoja notatke nasunela mi sie mala dygresja. Mianowicie ktos mi kiedys pokazywal na vhs bardzo-vip-wazne spotkanie fotografow polskich w Poznaniu,gdzie przyjechala na specjalne zaproszenie ekipa z Opavy.Nasi rodacy toneli w swoich ochach i achach,a gdy Czesi staneli przed mikrofonem (o ile pamiec mnie nie myli to chyba nawet byl tam Birgus) widownia uslyszala: "wszystko juz zostalo o fotografii powiedziane,wiec my mamy dla was piosenke" i zaspiewali 'my jestesmy krasnoludki hop sa sa'.. Oczywiscie oburzenie niesamowite-jak oni tak mogli,przeciez autorytety na widowni,sama polska foto-smietanka! :)

Anonymous said...

sprawa już znana:)

Anonymous said...

Czy będzie można przeczytać, w sieci lub druku, napomniane prace?

Anonymous said...

tego nie wiem. myślę, że tak, ale w tym momencie gotowa jest tylko wersja czeska. Co do pracy Pawła Olejniczaka - wypadało by jego zapytać, niestety nie dysponuję jego pracą w zakresie możliwości jej publikacji. No cóż. Mogła by wywołać podobną konsternację, jak owy występ profesofów ITF...
...wynikający z kompleksów.

Anonymous said...

Z przyjemnością przeczytam Pańską pracę, jeżeli tylko zaistnieje taka możliwość, proszę zamieścić u siebie na blogu informację, gdzie będzie dostępna? Pozdrawiam serdecznie

Wojtek Sienkiewicz said...

hamowałbym się w określeniu, czy moje słowo - silące się na naukowe - było by przyjemnością. Bycie jednocześnie twórcą i teoretykiem to sprawa trudna. Wielu poległo na tej próbie, a znacznie większej ilości wydaje się, że im się udało. Niestety. W anonimowym komentarzu wyczuwam chowanie się za parawanem monitora, a to utrudnia ew dyskusję.

0 said...

a ja chętnie przeczytałbym Twoją pracę w jakiejkolwiek formie. to wszystko o czym piszesz wyzej - ciekawe jest to, ze moze poza lodzia z racji prestizowej nazwy na dyplomie, nie zastanawialem sie nigdy nad fotografia nigdzie, na zadnej uczelni w polsce. i to nie jest kwestia tylko i wylacznie lekkiej mody i cisnienia na zdawanie do ITFu, jaka sie pojawiła jakis czas temu. to swiadczy o tym ze generacja mazura czy natalii LL tak bardzo zacementowała się w grupie, ze nie stworzyla zadnego zaplecza, nawet naukowego, wszystkim idącym później. popatrz na wystawy we wrocławiu - albo coś zrobi BWA, OPT czy CRK i jest to cos ciekawego, albo zrobi ja Domek Romanski i wiesz czego i kogo się spodziewać.
rozwarstwienie na użytkowy reportaż i fotografię artystyczną powoduje, że w rozumieniu 'góry' cała nisza którą zajmuje się poniekąd większość ludzi z okolic ITFu jakich prace widziałem, ten 'nowy dokument' czy jakiej tam łatki trzeba użyć w opisie, jest marginalna - idealnie odwrotnie niż wszędzie indziej, gdzie to właśnie stanowi większość.
nie poddawaj się.

Wojtek Sienkiewicz said...

Pawle, masz rację, ale częściową:) To nie miejsce, lecz ludzi są odpowiedzialni za to, co się pokazuje. Moim zdaniem pan Bortkiewicz powinien się zająć swoją pracą twórczą, a galerią powinna zarządzać osoba lepiej do tego przygotowana. Albo przygotowana w ogóle. Przez chwilę myślałem, że może fajnym miejscem będzie Szewska 36, ale stołówka nie jest galerią marzeń, a pokazywanie blogowych obrazków mjukowych nie różniących się między sobą też nie jest wyjściem. Kiedyś na sieci widziałem taką rzecz, że na zdjęciu jakimś zwykłym był napis (helveticą) w wolnym tłumaczeniu brzmiący: "Weź kiepskie zdjęcie, zadaj w komputerze jakiś archaiczny efekt (niebieska dominanta, zmjiejszona saturacja) i napisz coś helvetivą, a będziesz mieć sztukę".

W BWA też nie zawsze było różowo. Od dziecka pamiętam wystawę w Designie, gdzie zawsze w witrynie stały drewniane stwory. Okazuje się, że nowa obsada zmieniła tę najlepiej położoną wrocławską galerię. Mając na uwadze, ile tam przechodzi ludzi, dobry menedżer mógłby zrobić, zarabiała by galeria, twórcy... Mógłbym napisać, że to i tak dobrze, że coś się dzieje. Tylko dlaczego wiecznie u nas używa się półśrodków. Fajnie, że na hitlerowskie czołgi Polacy biegli z widłami - bo to bohaterskie i piękne, ale tragiczne i w skutku i marne w historycznym efekcie.

Anonymous said...

Co to za generacja Mazura i Natalii LL? Mysle, ze chociazby z roznicy wieku, cos takiego nie istnieje. Bardzo ładnie krytykujemy i Mazura i Jureckiego, ale to chyba nie oni sa odpowiedzialni za cala sytuacje dotyczaca polskiej fotografii. Brak wydawnictw, brak krytykow, brak tekstow to wszystko wplywa na fakt, ze Polska fotografia jest ciagle niedoceniana. Ciagle slysze o wiekszym zainteresowaniu fotografia, aukcjach fotografii, nowych galeriach itp. a nie ma zadnego pisma, gdzie fotografie mozna ogladac (w kwartalniku mozna poczytac, ale nie obejrzec). Dobrych szkol tez nie ma w PL, ale nie zachwycalbym sie Opava, lata kiedy prace absolwentow zaskakiwaly, mam wrazenie minely bezpowrotnie.

Wojtek Sienkiewicz said...

Szanowny Anonimie. Nie mam w naturze bronić swojego zdania do ostatniej kropli krwi, ale tu niestety muszę. Wynika to być może z nieprecyzyjnej komunikacji. Nie użyłem zwrotu "generacja", ale właśnie by się przydał, ponieważ najdobitniej oddaje tendencje w krytyce krytyków średniego pokolenia. Mazur to pokolenie młodsze, ale moim zdaniem siląc się na pisanie profesjonalnej krytyki, a obie grupy łączy chęć do tworzenia albo nowomowy, albo używania maksymalnej ilości dziwnych wyrazów, na co pozwala nasz język, a jest kompletnie niezrozumiałe dla - choćby - Czechów. Generacja - tak, bo jedni konkurują z drugimi stając się w rzeczywistości pożywką dla drwin na powernisażowych imprezach.

Polska fotografia jest jak najbardziej doceniana, fotografia w Polsce nie jest doceniana. Gra słów, a różnica ogromna. Dlaczego? Bo jak w szkole średniej zaprosisz drogi anonimie kogoś z przytoczonych powyżej, to młodzi go zleją i nie będą w stanie zainteresować się tym, o czym mowa.

Kiedyś pan Jurecki we Wrocławiu zrobił z Entropii wykład, o sukcesach i porażkach polskiej fotografii. Przy masie porażek wymienił 5 sukcesów w skali globalnej. Wśród moich znajomych jest 5 docenionych przez gremium WPF czy Magnum i o tym nawet nie wspomniał. Anie chodzi o zwykłą niusową pracę, ale o często rozbudowane dokumenty (jak nie na warstwie czasowej, to emocjonalnej) jak "Cyrk" Rafała Milacha czy "Biały dom" Michała Łuczaka.

Nie wiem jakie masz Anonimie rozeznanie w absolwentach ITF, ale moim zdaniem tendencja jest zwyżkowa i to widać na wszystkich ważnych imprezach w Europie i poza nią. Duży w tym udział mają nasi krajanie tam studiujący. Nie widzę raczej obniżenia tej tendencji. Raczej zmiany w myśleniu, które niestety czasem nie są w stanie pokonać granicy, jaką Polska się obstawiła w rozumieniu obrazu.

Jak ma być inaczej, skoro tu nadal stawia się znak równości między reportażem a dokumentem.