Jako fan Einstürzende Neubaten jestem zachwycony solowym albumem Rudolfa Mosera, perkusisty (o ile można go tak nazwać) tegoż zespołu. Jeśli mam być szczery, a raczej jestem, to bardziej mi się podoba on solo niż nowe prace samego zespołu, ale to może przez dojmujący brak Słońca. Moser stworzył bajeczne układy melodii w industrialnym klimacie, melancholijne, idealne jak tło do myślenia. Nie jestem specem od muzyki i na dodatek piszę to na świeżo, czyli właśnie jestem w trakcie słuchania tej płyty, więc nie napiszę nic, co melomanowi by zaimponowało. Jeśli połączyć psychodelię ścieżki dźwiękowej Fight Club z Islandzkimi syntetycznymi dźwiękami, to mniej więcej będzie to ta płyta. Mniej więcej, bo Moser łączy dźwięki jak najbardziej naturalne w dużej mierze, da się usłyszeć tuby z tworzyw sztucznych, aluminiowe radiatory, stare gitary i całą masę innych wydobytych ze złomowiska instrumentów.
Płytę można nabyć tu i przeczytać recenzję kogoś, kto na muzyce zna się lepiej niż ja, a wydał ją jak zwykle w tej materii Potomak w 2008 roku. Miliard gwiazdek.
No comments:
Post a Comment