Więcej niż cztery, ale i tak dość skromnie jak na plany przyjazdu na Miesiąc Fotografii od chyba piętnastu lat. Tym razem trafił się powód - choć to trudne do policzenia, ale kilka moich prac zawisło na wystawie Future Past, którą przygotowała Stepanka Stein i Tomasz Pospech w ramach Off-Festivalu. Dwie ramy - o tak prościej - w jednej ul. Oławska z Borka Strzelińskiego (80x60 cm), w drugiej zestaw miniatur wszystkich osiemnastu ulic i skromna eksplikacja. Przyjechałem późnym popołudniem, musiałem wyjechać następnego dnia przed południem. Za mało czasu jak zwykle, więc żeby nie zrobić sobie krzywdy nagłą zbyt dużą ilością fotografii po krótkiej przerwie poszliśmy w skromnym, ale dobrym towarzystwie na piwo (też niewiele, bo na tym polu także mam tyły).
Obudziłem się dużo za wcześnie w pokoju Tom Cruise (tak, w tym hotelu pokoje zamiast numerów mają imiona gwiazd Hollywoodu). Ponieważ pojedyncze łóżko całe dla mnie i brak konieczności zerwania się na równe nogi, żeby zrobić serię śniadań - postanowiłem ucieszyć się tą zbyt wczesną pobudką i celebrować ją tak, jak zwykle nie mam okazji - robiąc nic. I było super.
Przed śniadaniem w hotelowej kawiarni zdążyłem zrobić wszystkie poranne czynności, na które w mojej codzienności mam cztery minuty - tu miałem godzinę. To komfortowe, bo nie potrzebuję SPA, tylko trzech kwadransów dla siebie, żeby spokojnie zwolnić.
Tak jak kiedyś - chyba tutaj na blogu - wylewałem gorzkie żale, że brakuje mi podróży, tak w tym roku mam ich opór. Rozrzut jest spory pod każdym względem. I to jest super.
Wbrew temu, co niedawno słyszałem na mój temat (że przestałem fotografować), to nie jest porzucenie, tylko naturalna przerwa. Fotografuję niemal non stop i strasznie mnie to cieszy, ale bardziej aparatem jest rower, niż trzymane w ręku urządzenie do rejestracji obrazu. Rower jest kontekstem. A ja zbierałem w głowie rzeczy i niebawem zaczynam pracę nad nowym cyklem, który już bardziej wprost będzie przedstawieniem mojej nieco obsesyjnej tęsknoty za utraconą historią regionu, w którym mieszkam.
Tymczasem w Bratysławie polazłem na spacer po Starym Mieście. Uzbrojony w chusteczki higieniczne (bo katar), ciepłe ciuchy (bo zimno) i aparat (bo taka moja natura).
Poza samym Starym Miastem urzekła mnie kładka dla pieszych i tramwajów nad Dunajem.
Chodziłem po mieście i strasznie mi się podobało to, że nic o nim nie wiem, co nie jest czymś naturalnym przy mojej osobowości. Trzy tygodnie wcześniej byłem w Leuven w Belgii i zrobiłem takie rozpoznanie, że spokojnie mogłem być przewodnikiem. I tak jest zawsze niemal i już mnie to natręctwo chęci "widzenia co to jest, co zaraz zobaczę" irytowało. Uwielbiam dać się zaskoczyć samemu sobie. Do Bratysławy wrócę, ale to, co mnie kompletnie zauroczyło (a czego zdjęć nie mam), to widoki za Brnem w kierunku Bratysławy - widoki na winnice i miasta na niewysokich wzgórzach.
No comments:
Post a Comment