2014/09/26

dekada


To pewnie szczyt bufonady, kiedy cytuje się samego siebie, jednak z perspektywy czasu lubię "czytać się sam". To daje mi możliwość na zauważenie zmian - jakby oglądać się z lustrze nie kilka razy dziennie, ale na przykład co dwa lata, choć pewnie niektóre zmiany mogły by umknąć, więc może to chybione porównanie. 

Obie fotografie zrobiłem w 1995 roku. Obie miały być pamiątkami. Jedna miała wprost stać się pożegnaniem z moim śmiertelnie chorym psem, druga miała być na chwilę pochwałą życia, a stała się pożegnalną, tyle że potrzebowała do tego dziesięciu lat. Wtedy wydawało mi się, że czas jest z gumy i można go naciągnąć. Teraz wiem, że czas nie ma absolutnie znaczenia. Podobnie jak oswajanie odchodzenia. Odchodzenie jest nieoswajalne. Dwie fotografie, trzy istoty. Po lewej Luśka, rudy mieszaniec terriera walijskiego z foxterrierem. Kupiona zarównowartość wypłaty nauczyciela w 1988 roku na nie istniejącym już targowisku na Krakowskiej we Wrocławiu. Pierwszy i ostatni raz w życiu płakałem, że chcę, aby coś mi kupiono. Brat musiał odłożyć zakup katany (śmieszny teraz wyraz) i dżinsów, żebym mógł kupić biednego, schorowanego rudego szczeniaka. Drugie zdjęcie zrobiłem na wakacjach w Turawie (las obok Rzędowa). To moja mama - nauczycielka (stąd znam wysokość wypłat nauczycieli w 1988 roku) i Puma, czarna mieszanka Luśki i Kerry Blue Terriera, i miała same cechy tego ostatniego.

Potrafię sobie w głowie idealnie przypomnieć światło, zapach, emocje - wszystko co towarzyszyło każdej z tych fotografii. Gdyby wtedy istniał blog, pewnie bym je nań wrzucił. Ale nie było. Była ciemnia w szkole średniej, przez którą z wzorowego ucznia stałem się kompletnie przeciętnym. Ale za to miałem ciemnię, bo byłem jednoosobowym kółkiem fotograficznym. Przez powolność i mniejszą ilość obrazu ładowałem więcej siły, ważnych emocji w sam jeden fotogram. Teraz zauważyłem, że ilość spowodowała tylko wymycie owych ważnych cech. Może to jest ostatnia prawdziwa cecha fotografii srebrowej w kontrze do nowego medium? Może to ma znaczenie, jeszcze po-za-estetyczne znaczenie. Może czas pokaże. Tylko co czas ma pokazać, skoro on przecież nie ma znaczenia. Ani nie uczynił mnie mądrzejszym, jak to sobie wyobrażałem, ani nie leczy ran, jak mi wmawiano.


To jakaś magia. W czasie przeprowadzki można znaleźć dużo rzeczy, które niby są w głowie, niby na co dzień o nich wiem, ale czasem zaworki odkręcają się mocniej.


Oryginalnie wpis znajduje się na - co śmieszne - zanikającym blogu alternatywnym. W 2009 roku chciałem uśmiercić obrazowyteroryzm, a skupić się na czymś innym, ale zarzuciłem to.

Te dwa zdjęcia dzisiaj mają znaczenie szczególne. Jutro mija dekada od śmieci mojej mamy. To naprawdę dużo czasu biorąc statystyczną długość życia człowieka. Często myślę, ile jeszcze w mojej absolutnej pamięci jest mojej Mamy. Na ile pamiętam Ją zdrową, zanim białaczka zaczęła powoli wysysać z Niej życie. Myślę też ile błędów zrobiłem wtedy, gdy umarła i czy wszystko co się wtedy działo nie było jakimś wariactwem dwudziestopięciolatka nafaszerowanego benzodiazepinami. Ile w tym wszystkim jeszcze było mnie, a ile leków i lęków. Po dziesięciu latach od Jej śmierci, po 5 latach od wyjścia z depresji trwającej na dobre od 7 roku życia wiem tylko tyle, że przestało mi zależeć na odpowiedziach - absolutnej wiedzy. Mania liczenia i strachu przed własną śmiercią - obłęd - wszystko mam za sobą. Jakoś we wczesnym wieku nastoletnim w około turawskim lesie stałem ubrany we wrzosowy, kreszowy dres i pozowałem do zdjęcia prezentując w dłoniach dwa gigantyczne podgrzybki. Moja Mama miała obsesję - musiała nas uwieczniać (mnie i mojego Brata), a ja wtedy udawałem, że dobrze się bawię i że wakacje. A w głowie myślałem tylko o tym, jak to będzie kiedyś, kiedy ona umrze. Normalne, jak się ma naście lat i depresję. Nauczyłem się z tym żyć i doskonale maskować. Nawet Ona nie wiedziała, że byłem blisko tragedii, choć najgorsze przyszło po 2004 roku. 

Ja nauczyłem się żyć mimo wszystko, udało się wyjść z doła i pewnie by mnie teraz nie poznała (metaforycznie). Mam lubiła mieć wpływ na moje życie. Nie taki fest, ale czuła się dobrze, kiedy mogła czymś pokierować. Jej śmierć zmieniła moje życie bardziej i chyba nadała mu ostateczny kształt, przynajmniej na tę chwilę tak to widzę. Niezłe - możesz mieć na kogoś wpływ za życia, ale po śmierci - bardziej. 

Niemniej bardzo mi jej brakuje.

1 comment:

punktpotrójny said...

Wiosną tego roku znalazłem swojego "Druha" nieużywanego od dwudziestukilku lat. Z zakleszczonym filmem w środku. Kupiłem chemię, wygrzebałem stary koreks i... Rozwiązał mi się worek ze wspomnieniami jak poczułem zapach wywoływacza na palcach. Jak zobaczyłem po wywołaniu trzy zdjęcia wykonane wiosną roku którego nie pamiętam, to jakbym tam stał. Nawet jakbym czuł ten delikatny powiew wiosenny, z wtedy...