2014/01/11

tysiąc szklanek herbaty w 92 dni.


Zaletą codziennych dojazdów do pracy (kiedyś ją miałem) koleją było to, że pochłaniałem straszne ilości książek. Straszne jak na mnie - moja mama goniła mnie do czytania, niestety słaba polonistka w szkole średniej, która interpretowała lektury na podstawie popularnej wówczas serii publikacji "Ściąga" powodowała, że czytanie nie było moim... hobby. Moja mama nie rozumiała, że ona (polonistka) jest tak słaba, więc ciągle się na mnie denerwowała, bo ona (akurat mama teraz) ambicję, żebym ja był "kimś". A by być "kim", to trzeba było czytać i skończyć studia. Taką miała wizję. Oczywiście moja wizja mnie w wieku, jaki mam mniej więcej teraz była zgoła odmienna. A już w ogóle nie chciałem być tym "kim", kto siedzi za biurkiem. No i tak mniej więcej od 15 lat jestem grafikiem, który głównie siedzi za biurkiem. 

O podróżach zawsze marzyłem i to marzenie spełniam, tyle że na bliskim dystansie. Z takim długodystansowcem, jak Robert Maciąg to mam wspólnym mianownik - rower. Oczywiście kompletnie różne to rowery, ale też różne potrzeby zależne od dystansu głównie. Jednak filozofia w obu przypadkach jest zbieżna. 

Ponieważ jestem grafikiem, do tego wolnym strzelcem, czyli właściwie niewola, do tego ojcem dwójki dzieci, z czego jedno jest bardzo "świeże", więc nie mam czasu ani na podróże w taki wymiarze, jaki bym chciał, ani czasu na czytanie w takim wymiarze, jaki bym sobie życzył. To zmusza mnie do planowania i dokonywania wyborów. Jak czytam to sprawdzone książki, jak jadę trasy - to staram się zrobić dobry "risercz", choć czasem on zawodzi, jak wyrypa do Szwajcarii Saksońskiej czy w Krainę Wygasłych Wulkanów. Ale każda mała wyprawa jest udana nawet wtedy, gdy wydaje się, że była klapą. Każda, którą uda się przeżyć i wrócić cało. Tego nie z książkami. Słaba książka jest słabą książką i czas z nią spędzony jest jak czas poświęcony na kiepski film. Ot - dla przykładu - "Nieulotne". Wyszedłem z kina trochę zniesmaczony, bo jak mamy z żoną chwilę dla siebie, bez dzieci na głowie, to fajnie zobaczyć fajny film.

A książkę "Tysiąc szklanek herbaty" czytało mi się super. Niestety kupiłem ją na spotkaniu 11 października ub. r., a dzisiaj skończyłem. W międzyczasie czytałem kilka innych rzeczy, ale głównie to i żal mi trochę, ze z takimi interwałami, ale nie dałem rady inaczej. Autor może nie jest tak sprawny w pisaniu jak inni, których czytam, ale opisuje niezwykle ciekawe dla mnie spostrzeżenia z podróży i odnoszę wrażenie, że gdybym to ja miał wsiąść na rower i pojechać Jedwabnym Szlakiem z Turcji do Chin - to właśnie to bym widział, a przynajmniej tak to opisywał tu, na blogu. Tak więc ilość ciekawej wiedzy, fajnych przemyśleń o sensie podróży na pewno robi tę książkę czymś, na co powinienem trafić w szkole średniej, żeby teraz być może być tym grafikiem, ale takim, który wcześniej, zanim stał się niewolnikiem własnego pomysły na życie, trochę w tym życiu zobaczył. To nie jest tak, ze czegoś żałuję, nie w tym rzecz. Ale być może zamiast ścierać się kiedyś w dużych agencjach i klejąc o piątej rano te cholerne wydruki na plansze, żeby prezes zawiózł do klienta na spotkanie - może lepiej było mając te 22 lata siedzieć na siodle i jechać przez Syrię. Może tak, może nie. Ale lepiej mieć tego świadomość, niż żyć w przeświadczeniu, że wszystko wiem, że mój świat stoi na takich bardzo stabilnych i pewnych fundamentach. Inną sprawą jest to, że przy mojej wrażliwości i chęci powrotów w miejsca, które choć raz mignęły mi przed oczami, pewnie po takiej długiej podróży tylko bym się męczył ;). Tak mam z tymi wojażami tutaj. Siedzę w domu z ciągnącym się od 4 tygodni zapaleniem oskrzeli i jest mi źle. Już było dobrze, już rower, rower, górki i już znowu do dupy. 

Ale za to kupiłem sobie bilet na koncert i w marcu jadę do Berlina. 

No comments: