2013/09/16

weekend bez roweru = picie do rana i głupie kawały oraz zakupy na smutno


Siódma osoba, którą najdłużej znam w życiu, a jednocześnie mój najlepszy kumpel z dzieciństwa właśnie się ożenił. Bardzo dobra impreza wyszła w obiekcie, który musiał odwiedzić Filip Springer w czasie prac nad Wanną z kolumnadą. W każdym razie okazało się, że nie tylko z kolarstwem jest co raz lepiej, ale że i pici mi wychodzi. Rano wstałem rześki, żona zawiozła mnie na komendę poprosiłem o sprawdzenie siebie alkomatem: 0.0. Spokojnie mogłem prowadzić, ale nie miałem pewności, czy to dobre samopoczucie to jakiś pijacki optymizm, czy faktycznie tak mało piję. Bo ja faktycznie bardzo mało piję.


Wracając piękną drogą z Lądka Zdroju przez Przełęcz Lądecką do Travny/Javornika, pomyślałem, że pokażę rodzinie trasę, na której się ścigałem tydzień wcześniej. Skoro taki weekend bez roweru to może chociaż wspominki. Wspominki zaszły znacznie dalej, gdy sklepie w Vidnavie trafiłem to, co powyżej. Opakowanie niemal się nie zmieniło, nie licząc tych żółtych fal (kiedyś, za komuny, nawet w Czechosłowacji produkty nie musiały między sobą walczyć o względy klienta). Taka historia, że te Araszidky to był u nas rarytas. W 1982 roku, gdy właśnie skończyłem 3 lata, wylądowałem w szpitalu na kilka tygodni. Pamiętam dokładnie, że personel pielęgniarski nie miał ze mną lekko. Na przykład codziennie musieli mi pobierać do badania krew i mocz. A trzylatek niespecjalnie chętnie sika prosto do probówki. Wtedy była gruba komuna, w sklepach nic, a moja mama jakimś cudem wyczarowywała mi wysokobiałkowe rarytasy - słodki twaróg z czekoladą i rodzynkami, bo lekarze to zalecali. A jak mama wyszła, to pielęgniarka mi zawinęła ten frykas, powiedziała, że mi przecież nie wolno. Tego samego dnia widziałem, jak to jadła (na oddziale ściany były oszklone, więc widać było dyżurkę). W odwecie ja i moja koleżanka (Wiesia) zrobiliśmy jej nalot na pokój pielęgniarski (miały działający telewizor, a świetlicowy nie działał). Oczywiście na stoliku było dużo wotywnych fantów spożywczych - żelmiśki i Araszidky. Zjedliśmy wszystko i zostaliśmy na koniec nakryci na spożywaniu. Z sinymi tyłkami, ale dumni garowaliśmy w szpitalu aż do wypisu. Co śmieszne - w nocy po weselu śniło mi się, że słuchając Enjoy the Silence Depeche Mode płakałem, bo przypomniało mi się, jak tego słuchałem jako wczesny nastolatek. Taki psikus.

No comments: