2011/10/13

a jednak się da

Źródło: fotopolis.pl

No i okazało się, że Polak może. W idealnym momencie zbiegła się niedawna dyskusja o jakości wydawnictwa w kontekście istotności fotografa, jaka miała miejsce na blogu Wojtka Wilczyka czy (ostrzej) Joanny Turek. Znając pomysłowość poprzednich publikacji projektowanych przez Anię Nałęcką - chyba dwie widziałem, jedną mam - IS (not), można oczekiwać ciekawej książki, która swoją formą nie weźmie góry nad zawartością, a stworzy dobry nastrój, w którym oglądając fotografie, można płynąć przed kolejne strony, a książka nie będzie w tym przeszkadzać. Choć nie jestem fanem takiego sposobu oglądania [link] - to i tak chcę to mieć. Tylko muszę czekać na przelewy, bo książka nie jest tania: 100 Eur + wysyłka. Ale to tylko powoduje, że bardziej ją chcę.

Panie Krzysztofie, da się?

Dodane dzień poźniej, po odpowiedzi p. Krzysztofa, że się nie da. Otóż uwierzyłbym na słowo, gdybym nic nie miał wspólnego z drukiem, ale mam więcej, niż bym chciał. Oczywiście nie tej jakości drukiem, jaki proponuje znana i lubiana firma od druku z Wrześni, ale taki sporadycznie, jednak tu mniej koszty, a więcej sprawny zespół i kontrola (adekwatna do wymagań zamawiającego). Niemniej da się zejść z ceną takiej produkcji do kwoty znacznie niższej (kilkukrotnie) przez takie zabiegi, jak np zwiększenie nakładu, uproszczenie prac po druku (introligatornia) i odejście od celowego, niskiego nakładu, który celowo ogranicza dostęp do publikacji (co akurat wydaje mi się fajne, ale nie przy padku toczącej się dyskusji od kilku dni po różnych blogach). Do tego dochodzi zapewne papier, na którym też można dużo ugrać (nie wiem, jaki jest w powyższej publikacji, bo nie miałem jej w rękach). Chodzi o to, że można spokojnie wyprodukować duży objętościowo album, z tekstami i setką, może więcej reprodukcji. I zmieścić się poniżej 100 zł za egz. w detalu. To ma też jedną wadę - znacząco wpływa na zbywalność tego produktu. Ale temu, komu zależy - cena nie będzie przeszkadzać. Pozostają jeszcze gólne wypadkowe, tj wymagania twórcy/redaktora/projektanta - wobec kalkulacji druku. Ale to wszystko jest do zrobienia. Pozostaje "tylko" kwestia pozyskania na to kasy. I żal tutaj jest taki, że bez szerokich pleców przychodzi to niezwykle trudno zwykłemu śmiertelnikowi. Do tego inwestycja ta jest obarczona wielkim ryzykiem. W dokumencie "Hot to make a book with Steidl" sam bohater - znany wydawca - podkreśla, że musi drukować całą masę makulatury, żeby stać go było na druk tych pozycji, które nie przynoszą kasy, ale są piękne. A mówi to facet, który na akceptacje druku lata do klienta. Własnym samolotem.

Miałem też okazję produkować książki (nie tak wiele, ze dwie), gdzie mając puste kieszenie i zerowe poparcie gdziekolwiek (młody, nikt go nie zna, bo grafik przecież jest anonimowy) udawało się pozyskać środki na wyprodukowanie "dzieła honoru", bo to o honor chodziło i publikację dla zasady. Niemniej potrzebne były duże środki i powoli, systematycznie udawało się. Ale ktoś rozponawany, mający nawet kontrowersyjny autorytet w różnych środowiskach - poradziłby sobie zdecydowanie łatwiej i szybciej.

Mam nadzieję, że to zakończy tę umierającą już dyskusję, albo chociaż przyczyni się do jej zakończenia.

1 comment:

Wojtek Wilczyk said...

http://hiperrealizm.blogspot.com/2011/10/wrzawa-na-wyspie-muz.html
;)))