2010/08/10

bardzo mili ludzie



Od jakiegoś czasu pracuję mentalnie nad nową rzeczą. Myślę, jak w cwany sposób połączyć wszystko co siedzi w głowie, by nie czuć niedosytu, jak z Autobiografią. Odpowiedź jest prosta: robić tak, jak się czuje. Albo czuję.

A dzisiaj czuję się dobrze. Mimo suchego wiatru z piaskiem wiejącego z dziekanatu mojej szkoły prosto w moje biedne zmęczone oczy, znajduję jeszcze całkowicie przypadkiem miłych i skorych do pomocy ludzi. Całkowicie bezinteresownie.

W mojej okolicy właśnie powstaje potężna linia energetyczna, a nowa technologia jej budowy i płaski krajobraz tworzą niesamowite, obiekty do poskładania z nich nowych obrazów. Dzisiaj rano byłem w Zębicach Wrocławskich, gdzie właśnie stawiany jest jeden z ogromnych słupów, ale było kiepskie światło i komary, a do tego z nikim nie byłem umówiony, więc nie chciałem nikogo stresować wielka kamerą. Spisałem z auta nazwę firmy, napisałem maila, odpowiedziały mi dwie osoby (i to szybko) podając numer telefonu inżyniera budowy i jestem ustawiony na prace na wtorek. Miło i sympatycznie, bez stosu pytań jak wtedy, gdy robi się takie rzeczy z partyzantki (tak jak będzie pewnie dzisiaj wieczorem jak będę focić swoją dawną ulice, budowę marketu i "ronda turbinowego" w Oławie).

Z Zębicami Wr. jest fajna historia. To połowa drogi kolejowej Wrocław - Oława. W 1996 r. jechałem wraz z kuzynami i kumplem do Wrocławia na Inwazję Mocy pewnego żółto-niebieskiego radia. Jeden z kuzynów z silnym poczuciem niszczenia świata wszedł do pociągowej toalety i wyrzucił z jadącego pociągu rolkę papieru w ten sposób, że rozwinęła się na całej długości pociągu. Właśnie w Zębicach doszedł do nas konduktor, który widział jego uśmiechnięty ryj wystawiony przez okno. Powiedział do kuzyna: Pan tu już wysiądzie - Ale ja nic nie zrobiłem - Właśnie dlatego pan wysiądzie. Wysiadł, drzwi się zasunęły, a my nie wiedząc do robić zostaliśmy w pociągu. Jechaliśmy szukać schowanej w ramach imprezy kasy gdzieś na miasto. Każda sekunda ważna, a kuzyn-szperacz został w połowie drogi. Z paczką fajek setek jasnych na M. Wysiedliśmy solidarnie na następnej stacji. Wtedy wydawało nam się, że te 5 minut jazdy pociągiem to tyle, iel przeszedł w życiu Amundsen. Inny kuzyn miał jedną fajkę, którą we czterech spaliliśmy idąc po palącym słońcu i śmierdzących smołą podkładach. Co chwilę wskakiwaliśmy do rowu, żeby nas nie zabił jadący tą ruchliwa magistralą pociąg. Doszliśmy na stację Zębice. Kuzyna nie było. Drużnik powiedział, że poszedł w kierunku wsi. To znak, że resztki intelektu kazały mu iść do głównej drogi, bo tam jest przystanek i autobus do Wrocławia co pół godziny. Na przystanku nie ma kuzyna. Już dobra godzina spacerów. Jego nie ma. Jest zamknięty jedyny kiosk, bo przerwa. W kiosku nie ma długich jasnych fajek na M. Ale ze 3 filtry są świeżo wgniecione w pylistą podłogę przystanku. Kuzyn tu był. Podjechał autobus, pojechaliśmy. Na Dworcu Głównym przypadkiem nie widząc się wpadliśmy na kuzyna. Kuzyn: Gdzie wy kurwa byliście, wszędzie was szukałem...

Dzisiaj szedłem tą ścieżką. Kawałkiem, ale nie podejrzewałem, że 14 lat tak szybko przeleci. Nie myślałem też, że to było głupie. Nie myślałem też, że bałbym się, gdyby mój syn chodził po ruchliwym nasypie. Choć my uważaliśmy. My byliśmy raczej rozgarnięci. Dlatego wysiedliśmy przystanek dalej z własnej woli.

A kasy nie znaleźliśmy.

2 comments:

lukaszbiederman said...

czyli że wielka kamera już jest ?!!!!

czekam na foty. te kosmiczne słupy też mnie jarają ;))

galazinka said...

Dobrze mieć takie wspomnienia i historie.