2011/10/30

terapeutyczne - morze.



Czasem trzeba pokonać 500 km, żeby przez chwilę odpocząć. Maraton w celu załatwienia jednej sprawy w Słupsku i chwila spokoju od 6.50 w Ustce. Przyjechałem, jak było jeszcze ciemno. Spodziewałem się, że będzie mniej ludzi. Zamiast zobaczyć wschód Słońca, zobaczyłem horyzont, których schował się za rozmytą granicą między szarym niebem a spokojnym morzem. Miałem 4 godziny na spacer, relaks i jakoś automatycznie towarzyszył mi utwór Adrew Liles'a - The Captain’s Apprentice (link - warto całość przesłuchać). W końcu zobaczyłem morze, jakiego nie widziałem w lipcu. Lepiej, bo dotarło do mnie, że to nie jest takie proste - czy taka Ustka jest sobą od lipca do września, czy od października do czerwca? Czy po sezonie, czy przed? Stojąc na falochronie portu gapiłem się w przestrzeń, która była doskonała. Tak wyobrażam sobie koniec wszystkiego, co jednocześnie jest niezwykle smutne, ale i inspirująco doskonałe.

Mewy na plaży nic a nic się nie bały. Od rana widziały mnie i może jeszcze pięć innych osób. Niektóre podchodziły tak blisko, że można było je dotknąć czy sobie z nimi "pogadać". Te duże wydają się być niezwykle inteligentne, te średnie robią dużo hałasu, a te małe muszą ciągle kombinować. Nie musiała kombinować meduza wyrzucona na brzeg, mewy zakombinowały ją raz dwa. Znalazłem też kamyk z odciskiem jakiejś pradawnej muszli. W końcu coś dało się znaleźć na plaży, w lipcu łatwiej było o pieniądze, niż muszle.

Jakoś po godzinie zrobiłem się głodny i przypadkiem znalazłem bar sałatkowy, już czynny. W środku miła kobieta, tak koło pięćdziesiątki piła kawę i - nie mając wyboru - zostałem na śniadaniu. Jajecznica z na szynce i por (zamiast szczypiorku). Ciemny chleb i czarna herbata. Pani niedawno rzuciła wszystko i przyjechała nad morze, żeby tu być. Otworzyła małą knajpkę i żyje po prostu. Zjadłem, nauczyłem Panią obsługiwać aparat, zapłaciłem za śniadanie i poszedłem jeszcze połazić po mieście.

Przed 11.00 byłem już w Słupsku i wracałem do domu. Pierwszy raz nie miałem "syndromu końca koloni".



































































2011/10/26

dzień pół wolny

Od kilku dni prawdziwy maraton, dzisiaj lekki przystanek. Tuż po południu nie mogłem dłużej wytrzymać i - pomimo lekkiego deszczu i silnego wiatru - wsiadłem na rower. Mała trasa, jakieś 12 km, tylko pola i gruntowe drogi. Ale głównie błoto. Zawsze miałem manię, że musiałem przejechać każdą drogą w okolicy, ale to, co między drogami - jakoś mniej mnie interesowało. Teraz głównie interesuje mnie to, co pomiędzy. Ale nie dlatego, że coś się zmieniło - po prostu asfaltowe drogi znam już bardzo dobrze. I trochę się ich boję.



Koło wsi Niwnik, przy wylocie gruntową drogą na Osiek, znajduje się taka kapliczka, nie udało mi się dostrzec daty ani podpisu wykonawcy. Raczej po-niemiecka. Miałem buty spd, a one nie nadają się najlepiej na łażenie po błocie, więc też jakoś super się nie przyglądałem.



Krzywy krzyż na tej samej drodze, już po drugiej stronie rzeki. Aż dziw, że nie było tu śladów opon, piękna okolica, świetna ścieżka. Błoto, koleiny - jedzie się ciężko, ale jest zabawa.



O taka zabawa. To fragment, gdzie dało się zatrzymać bez wklejania w błoto.



A to są "świetnie oczyszczające się opony Kenda Karma". Tak były opisane. Niestety moim zdaniem te opony nie zdają egzaminu. Mają jedną super zaletę - są tanie i bardzo lekkie, co czuje się napędzając rower. Krawędziowanie nie istnieje, oczyszczanie też nie, a na szuter - no tu jakoś idzie, ale bez szału. Jednak nie ma ucieczki od Racing Ralph od Schwalbe albo Saguaro od Geax (jeździłem na obu, jest przepaść jakościowa, jak i cenowa).



I jeszcze jeden krzyż. Tuż pod Osiekiem.


Na sam koniec dnia kompletnie przypdkowo znalazlem się w szkole, którą skończyłem ponad 13 lat temu. Niezwykła ilość wspomnień. Każda, wtedy nieistotna pierdoła - teraz rośnie na gigantyczne wspomnienie. Wszystko jest cenne.

W sobotę w w ramach TIFF było spotkanie z Kubą Dąbrowskim. Nie podlinkuję, bo zakładam, że każdy wie kto to jest, a przynajmniej umie znaleźć w google. Właśnie tam było trochę o wspomnieniach i o ich istocie. Nawet udało mi się powiedzieć kilka słów. Ponoć trafnych. W każdym razie dziwił mnie fakt, że na sali nie było nikogo z tzw ekipy wernisażowej, a młodzi fotografowie od "SZTUKI" przez duże SZ wychodzili, zanim się skończyło. Nie było nikogo z ekipy dolnośląskiego ZPAFu, ale to tłumaczy jakość dorocznych wystaw. Nie można było zrzucić tego na niewiedzę, czy niedoinformowanie. Dlaczego nie było wykładowców wrocławskich szkół, z wyjątkiem kilku? Jest ich teraz masa. Dlaczego nie było ludzi, którzy uważają się za ważnych w lokalnym życiu kulturalnym i oświatowym? To smutne, że nie pokazali się. Czy to strach, czy ignorancja?

2011/10/23

Jakubowice - znowu



Ze Zbyszkiem dzisiaj ponownie odwiedziliśmy Jakubowice. Sens tych fot jest prosty, fotografujemy przestrzenie starych, poniemieckich terenów pałacowych z uwzględnieniem ich oryginalnego przeznaczenia. Tu akurat było jasne, żeby stojąc przed głównym wejściem do pałacu mieć widok na długi, około 500 m staw (ale wąski) z szerszymi miejscami (być może dla fontanny lub kosza z grzybieniami) i zwieńczony na końcu wysoką na około 10 metrów kolumną, która na szczycie nosiła jakąś rzeźbę, pomnik lub cokolwiek, co było dość cene, by to ukraść (no było niczyje, więc moje), albo co ktoś mógł wysadzić w powietrze (może czerwonoarmiści), którzy czasami sobie urządzali takie strzelania dla zabawy.

Myślę, że wyjdzie z tego coś dobrego. Myślę, że odpowie to na kilka pytań o dziury w lokalnej historii, albo zada kilka pytań, o których do tej pory nikt nie myślał.

To zdjęcie wypatrzył jakoś na końcu sierpnia 2010 Kuba Ceran, więc kradnę mu ten pomysł. Ale w słusznej sprawie. Wiem, że nie będzie mi mieć tego za złe.

2011/10/22

Jakubowice. Pałac.







chyba początek nowej rzeczy, albo właściwie naturalna kontynuacja obecnej.

2011/10/20

wszystkie barwy świata





Cały dzień na tyłku, w zacienionym pomieszczeniu wysylone oczy łapały detale pierdół, żeby bylo wszystko ładne. Rozrywka przed zachodem słońca - wyrwałem się na rower, 19 km. Błoto, pagórki, błoto, las, błoto, błoto, błoto... Od dawna nie widziałem tylu barw w jednej chwili, totalne wariactwo. Deszcz, wiatr, liście, chmury wszystkich gatunków, tęcze, śnieg, słońce. Wszystko. Wreszcie jesień.

2011/10/17

normalnie chce się wyć



Dzisiaj wjechałem sobie na małą górkę za domem. Niebawem staną tam wiatraki. Taka górka bez nazwy, wzgórze jakieś tam. Mało kto wie, że tam jest. Widoki z niej doskonałe. Oczywiście też mało kto o nich wie, bo nikomu nie chce się uruchomić wyobraźni. Widać stąd Brzeg (jakieś 17 km), Wrocław (jakieś 30 km), oczywiście SkyTower i elektrownie Czechnica, a nawet most Rędziński. Na południe zaś - jak na załączonym zdjęciu - Wzgórza Strzelińskie (bliżej, p oprawej stronie na horyzoncie około 25 km) i Jesionki (Jeseniki) w centrum (jakieś 70 km) Na lewo od Wzgórz Strzelińskich są (nie na tej focie) dobrze widoczne Góry Sowie i Ślęża (około 40 km). W nocy doskonale widać światła masztu przekaźnika radiowego na szczycie Ślęży.

A przy okazji kopania po sieci za historią ziemi, po której się poruszam i - czego nie ukrywam - nie jest niestety moja, dokopałem się na googlu do mapy, na serwerze, którego nie mogę rozpoznać. Ściągnąłem ją i udostępniam tylko po to, by zwrócić uwagę na ważną rzecz. Pierwsze to to, że rzeka płynąca przez Oławę to Ohle, a miasto - Ohlau. Teraz obie nazwy są identyczne. Wzgórze, na które dzisiaj wjechałem rekreacyjnie ma nawę, podobnie jak kilka innych w promieniu 200 metrów. Aktualnie jedne tory kolejowe prowadzą z południowego wschodu (Opola) na połnocny zachód (Wrocław), a na mapie jest ich masa. Pomijając to, że ostatnia z bocznic, która prowadziła obok mojego rodzinnego domu, została rozebrana, ale spinała stację przeładunkową z zakładami napraw taboru kolejowego i portem rzecznym (elewator na ul. Portowej), a inna bocznica spinała południową stronę miasta, m. in. elewator w mojej aktualnej miejscowości - Jätzdorf i dalej. Znam te wszystkie stacje przeładunkowe, rampy, których istnienia można się tylko domyślać i to pod warunkiem posiadania wyjątkowo bujnej wyobraźni. Teraz wszystko zniknęło. Nawet na mapie widać, że repatrianci i ich potomkowie mieli to gdzieś. Walory turystyczne tej ziemi jakoś doceniali mieszkający tu Niemcy, jeszcze niecałą setkę lat temu. Teraz, gdy ceny paliw osiągają jakieś progi, których nikt nie spodziewał się dekadę temu, kolej była by zbawieniem, wobec zamykanych szkół, konsolidacji pracy w dużych ośrodkach i przejmowaniu rolnictwa przez duże koncerny. Mógłbym wyjść z domu z rowerem, wsiąść w pociąg, dojechać pewnie w ciągu 30 minut do Strzelina i poczuć się już w niemal górach, a w porze podwieczorku wsiąść w pociąg i dojechać do domu i spędzić leniwie resztę dnia. Dudnienie tirów wiozących po 30 ton masy z częstotliwością 3 na minutę zastąpiłby jeden pociąg co godzinę lub dwie, wiozący ich dobowy transport. Nie bałbym sie kupić szosowego roweru w nadziei, że nikt autem za 2000 zł i z 200 KM mocy nie rozsmaruje mnie po barierce. Życie stracę na tym, bo o tym myśleć, bo duch tego regionu wyjechał stąd. A jego miejsce zastąpiło kompletne zaniedbanie. Prości ludzie, którzy zasiedlili dwory, traktując ich pokoje jako mieszkania dla jednej rodziny, pałace jako biura rolniczych spółdzielni. Wszystko wspólne, ale niczyje. Był tu raj na ziemii.

2011/10/16

niedziela. 83 kg.















Dzisiaj ważę już 7kg mniej, niż w dniu, gdy padł rekord mojej wagi (jakoś w sierpniu). Idzie w dobrym kierunku. Do tego pierwszy raz od dawna ze zwykłego przeziębienia wyszedłem bez antybiotyków. Ponoć to dlatego, że mam dużo ruchu i nie palę. Dwa tygodnie temu prażyłem się na słońcu podczas wjazdu na Mrawenecznik, a dzisiaj już jazda w zimowych gaciach na szelkach, neopreny, długie rękawice itp. Ale było przyjemnie. Kilka przejazdów lasem, na azymut, bez ścieżki. Kilka przperaw przez runo przeryte przez dziki. Stawy, starorzecza itp.

Na koniec trasy pożar w mieście. Gazeta.pl napisała, że płonie centrum handlowe. Zgadza się to o tyle, że w tym kraju nie ma już zakładów fryzjerskich, są tylko atelier, albo studio, albo pracownia, albo laboratorium... w tym kontekście zbiór trzech średnich sklepów detalicznych można nazwać centrum handlowym. Media robią cyrki, żeby zyskać na dużej ilości kliknięć.

Brednie z sieci:

http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/wroclaw/pozar-centrum-handlowego-na-dolnym-slasku,1,4882008,region-wiadomosc.html

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,10479246,Pozar_centrum_handlowo_uslugowego_w_Olawie_ugaszony.html