2011/12/31

koniec roku na rowerze...



...pojechałem w końcu sam. 17 km błota, 13 km asfaltu, dwie gleby w błoto, 1 godzina czyszczenia roweru, 1 godzina czyszczenia ciuchów i siebie. Ten rok był jak ten wyjazd - za krótki, dużo brudu, dużo ciężkich momentów, dwie ciężkie gleby, ale i masa radości. Może to brzmię jak napęczniały patosem grafoman, ale cóż - taki był 2011 rok.

Jak ktoś ma wolną godzinę, to zapraszam do linka:

2011/12/30



Siedzę sobie w przedostatni dzień tego roku przy kompie i patrzę w zachowane w zakamarkach sieci przedwojenne zdjęcia "moich" okolic. Siedzę, słucham Maxa Richtera i prawie płaczę. Tu był Raj jeszcze chwilę temu. To, co można zobaczyć teraz na Dolnym Śląsku to mniej więcej apokaliptyczna wizja futurologów sprzed 100 lat, którzy nawet nie przypuszczali, że będzie broń nuklearna. Wiązów, dawniej Wansen - w samym rynku maleńkiego miasteczka naliczyłem 4 kafejki i 3 restauracje, gasthaus, piekarnie. Kino nawet. I tak wybrałem te pozowane foty, zapewne nie artysty godnego krytyki Krytyka Krytyków od Wykrzykników, lecz solidnego rzemieślnika, raczej lubianego. Tylko pies u stóp szwaczek nie dał się namówić na bezruch, siedział, i tylko zadek małego długowłosego psa jest w miarę widoczny, ale chyba dziwił się, dlaczego nikt się nie rusza.

2011/12/29

Oława, Zwierzyniec/Ohlau, Tiergarten 18.11.2011 r.



O tym miejscu pisałem już, a braki wiedzy powodują, że nie mogę już napisać nic więcej, wciąż badam. Tu link (o tu). Jak byłem mały, taki z 4-6 lat, to miałem dziwne marzenia. Zabawki z tych lepszych były tak odległe w połowie lat osiemdziesiątych, że nawet o nich nie marzyłem. Nawet chyba nie o komputerze. Ale marzyłem o spacerze tym mostem. Prosta rzecz, a spełniła się jakoś po długim czasie (długi czas dla dziecka to około tyle, co teraz kwartał dla niemal 33 latka). W każdym razie w Oławie albo chodziło się mostem żelaznym nad głównym kanałem Odry, albo betonowymi kładkami nad rzeką Oławą. A ten most, którego konstrukcja musi mieć jakąś fachową nazwę, był (jest) tak "mostowy", że mógłby być ilustracją do encyklopedii (dla urodzonych po 1990 r. - encyklopedia to taka wikipedia w wersji manualnej, nie ma tagów i hyperlinków). A jako dziecko - jeśli nie chorowałem lub nie przechodziłem rekonwalescencji - to spacerowałem. Moja mama była uzależniona od spacerów, a ja byłem biernym spacerowiczem. I podczas jednego ze spacerów dojrzałem ten most i chciałem się nim przejść, ale moja bierność też objawiała się nie-decyzyjnością w temacie obieranych kierunków. Nie zawsze, ale często, ale to nie tragedia, ale w sumie bardziej śmieszne. Wracałem do domu, oczywiście pewnie znowu padły mi nerki i pół roku nie było spacerów, ale były marzenia, że w końcu przejdę tym mostem. Rysowałem go (kredkami Koh-I-Nor, które tato przywiózł z Czechosłwoacji razem z albumem Karela Kuklika), malowałem go (plakatówkami z papierniczego, kupionymi przy okazji kolejnej kolejki za papierem do dupy, bo jak już się doczekało tyle w kolejce, to można było nabyć coś jeszcze). W końcu kiedyś udało się nim przejść. I taka celebracja miejsc pozostała mi do dzisiaj.

Sławoj Dubiel (któremu jak zwykle dziękuję za wołanie negatywów) powiedział, że te mosty to musiała być jakaś standaryzowana konstrukcja, bo w okolicy Opola są takie i mosty, i wiadukty kolejowe (z tych mniejszych).

2011/12/28

ul. Oławska, Warszawa - Bemowo, 20.11.2011 r.





Dwie foty, które nie wejdą do finalnego cyklu, choć obie dla mnie ważne. No - pozostaje jeszcze możliwość, że coś się zmieni.

PS. Dzięki dla Rafała Siderskiego i Zbyszka Kordysa.

śniadanie na mieście



Rano pobudka, wyjście (wybieg) z dzieckiem do lekarza i śniadanie na mieście, o ile można tak nazwać jedyne czynne rano miejsce na rynku mojego miasta. Jedno, ale wrośnięte w to miasto od lat. Gdy jakoś w połowie lat osiemdziesiątych moja mama stała w pobliskim sklepie papierniczym w kolejce (pewnie po papier toaletowy), to pamiętam, ze dała mi takie stare 5 zł, za które w "Tostach" kupiłem tosta i oranżadę. I chyba została mi reszta. Minęło prawie 20 lat, tamte 5 zł po denominacji zamieniło się w 0.0005 zł, a ja dzisiaj znowu zapłaciłem niewiele więcej. W papierniczym nie ma kolejek, wokół ratusza z jednego banku zrobiło się siedem.

W "Tostach" na ścianie jest naklejona tapeta z przedwojenną fotografią pierzei rynku, w której zjadający tosty właśnie spożywa tosty. Ja w piątek idę to sfotografować. I zjeść tosty.

2011/12/27

akwarela





Już pisałem, że Babcia odeszła. Kolejny w rodzinie przypadek, gdy zegar, który stał przy łóżku zatrzymał się w tym samym czasie, w którym odszedł jego właściciel. Nie wiem, co o tym sądzić. Generalnie raczej nie wiem, niż wiem.

W pokoju u Babci, gdzie spędziłem około 4 lat życia (nie chodziłem do przedszkola, zajmowała się mną Babcia) wisiała (wisi) ta akwarela. Babcia dostała ją od wyprowadzającej się sąsiadki jakoś w latach pięćdziesiątych. O tym obrazie dość często myślę, bo to jest dla mnie wizja idealnego miejsca. Trochę tak, jak Woody Allen pokazał Hiszpanię w Vicki Cristina Barcelona. Taki świat doskonały - jest morze, góry, piękna zabudowa i smutny handlarz z osłem, który z lewej strony musi opuścić to miejsce.

Dzisiaj byłem też na cmentarzu komunalnym zrobić kilka zdjęć. Poniemiecki cmentarz, brama do kwatery czerwonoarmistów, czerwone, pięcioramienne gwiazdy i piaskowiec pomalowany na piaskowo. Wszystko tu zaczyna przypominać mi nie przebudowę czy renowację, a maskowanie.

Może to był powód, taki mimo woli, że Babcia nigdy nie chciała mi opowiadać o wojnie, o obozie u fabryce zbrojeniowej w Ulm, gdzie spędziła wojnę. Zawsze mnie to interesowało, a ona w zaparte nie chciała o tym mówić. Myślę, że wiele osób nie chciało już o czymkolwiek mówić, tylko zamaskować to, co boli i udawać, że żyje się normalnie.

2011/12/26

czas leci







Wczoraj stuknęła kolejna rocznica ślubu. Dzisiaj ostatni dzień świąt i udane zapanowanie nad pochłanianiem pokarmów, dzięki czemu może jutro wsiądę na rower i może gdzieś nawet dojadę.

Dzisiaj na cmentarzu wyklarował mi się (albo nawet spolaryzował) pogląd na miejsce, w którym jestem i chyba nawet zaczynam wiedzieć, jak to opracować, by było to zrozumiałe, by dało się to pokazać w taki sposób, który przestanie mieć potrzebę zaprzęgania wielkiego nakładu słów. Budowy i nie-budowy, które od ponad roku maltretuję mają tu duży wpływ i też mi się przydadzą, ale klucz jest nieco inny. Trzeba się spieszyć. W środę została pochowana moja ostatnia Babcia, która jeszcze miała wiedzę, która była mi potrzebna, ale której nigdy nie chciała zdradzić. Znowu odnoszę się do okresu, który wydaje się być pewnym constans'em, ale tam czuję się bezpiecznie i ufam jakoś swoim doświadczeniom "z wtedy". Odnoszę wrażenie, że wszystko, co się tu zmienia w otoczeniu, mimowolnie prowadzi do destrukcji materialnych pozostałości pamięci i co raz silniejszego idealizowania ów constansu. Na "mojej" ulicy w Oławie, kiedyś po obu stronach jezdni rosły lipy. W dwóch rzędach po obu stronach chodnika. Asfalt wylany na poniemiecki bruk był fatalny, ale sama ulica bardzo urokliwa. Teraz zamiast skrzyżowania jest rondo z wielką kamienną tablicą informującą o tym, że to za unijne pieniądze w jakiejś części, lip nie ma prawie w ogóle, ale jest piękny asfalt i hotel o fatalnej bryle, ale wielkim przepychu. Nie ma na tej ulicy pół tysiąca ludzi co 8 godzin, bo ani do zakładu napraw taboru kolejowego już nie przychodzi tyle ludzi na każdą zmianę, ani do huty, a na miejscu tartaku stoi ów hotel i wielki sklep. Stoi jeszcze budynek, wielki szary biurowiec, ale biurowiec to wiem z teraz, bo wcześniej to była ponura przychodnia lekarska. I na przeciw niej stał wagon z dziwnym krzyżem, w którym badano co roku ludzi na obecność gruźlicy. I była gminna spółdzielnia, i było życie. To tak trochę po hipstersku - im chujowiej, tym lepiej. Tylko dla kogo?

2011/12/19

2011/12/14

i tak do zajebania







Ostatnio czas upływa pod dyktando pracy, zamartwień, smutku, chorób, szpitala. Czyli jak zwykle i tak już będzie zawsze. Albo gorzej.

Ale jest też czasem miejsce na chwilę przyjemności.