2010/12/31

2010



Chyba podsumuję roku 2010: jest ciągłość.

2010/12/30

one way vision



To jeden z nielicznych starych budynków w Oławie, którego nie da rady nie zauważyć jadąc przez miasto tranzytem. Gdzieś na budynku jest też tabliczka "Zabytek prawem chroniony". Jakim, kurwa, prawem? Kto jest tego prawa stróżem? A to piękna rzecz, piękny balkon, brama... i pcv, i okna takie w stylu...

2010/12/28

Siechnice



Siechnice - między Oławą a Wrocławiem - zawsze mnie fascynowały. Klika rzeczy stamtąd było dla mnie "pierwszymi". Pierwsza góra, którą widziałem to hałda po nieistniejącej hucie. Hałda stoi do dzisiaj, choć raz lub dwa razy na dekadę ktoś wpada na pomysł, aby użyć ją do budowy drogi. To była by piękna, fluorescencyjna droga, bo huta była jednym z największych trucicieli w regionie. W Siechnicach jest też elektrownia, dzięki której dowiedziałem się, że taki wielki, dość krępy komin to nie komin, a chłodnia kominowa. Z elektrowni w kierunku Wrocławia z charakterystycznym zygzakiem podąża srebrna nitka. To inny klucz do wczesnego poznania świata - rurociąg ciepłowniczy. W Siechnicach są też ogromne szklarnie. To też pierwszy raz o szklarniach dowiedziałem się jakoś w Siechnicach.

Od dawna chciałem tam pojechać i dla przyjemności i rozrywki zobaczyć nieco przemysłowego anturażu, pełnego kłębów pary i świstów maszyn i syren lokomotyw. Dziękuję Tomkowi za asystę, bo w mrozie trudno operować przy wielkim formacie. A i raźniej nieco, bo okolica jak z najciemniejszych wizji lokalnych. A powyższe foty są z małej cyfry, więc to tylko szkice.

2010/12/27

żyletka kosi żniwo

















Wczoraj polazłem na spacer, powłóczyć się po moim mieście. Pomyślałem, że fajnie było by coś zrobić z największym budynkiem w tym miasteczku - jedenastokondygnacyjnej superjednostce, czyli super super biorąc pod uwagę proporcje między superjednostką katowicka a Katowicami, a superjednostkę oławską a Oławę (ok 40 tyś. mieszkańców).

Foty ot tak zrobione, żadne tam studium. Są do bani właściwie, ale może kiedyś szarpnę się na jakiś esej w tym temacie. Traktuję je jako szkic.

Idee budowy wielkich bloków są znane, a jak ktoś nie zna, niech wpisze w wyszukiwarkę Le Corbusier i poświęci kilka minut i zostanie specem od blokowisk. Ten blok nie miał być zapewne inny. na samym dole jest tunel, który był używany do zaopatrywania sklepów i innych instytucji z pierwszej kondygnacji. Powyżej jakieś 11 kondygnacji mieszkalnych. 6 klatek schodowych, na każdym piętrze jednej klatki - 5 mieszkań. Plus minus - 1200 mieszkańców. Za komuny w galerii handlowej (wtedy nie było takiej nazwy w użyciu) były najlepsze sklepy. Pamiętam ja, bo mieszkałem w bloku obok. Najważniejsze były składnica harcerska i apteka, ale był też fryzjer, biura spółdzielni mieszkaniowej, meblowy, tekstylny i duża księgarnia. Krawiec chyba też. Na poziomie zerowym od ulicy jeszcze jakieś drogerie i kiosk z gazetami. Te sklepy były tak ważne, że trudno opisać je jednym tchem i nikogo nie zanudzić. W składnicy w każdym razie była szansa na kontakt z materiałami modelarskimi. Tam widziałem pierwszy raz w życiu kompaktory aparat marki Wizen. A autofokusem, co mój Tato podkreślał za każdym razem, gdy przyklejaliśmy gęby do szyb lady, za którą stał. Tam też widziałem zdalnie sterowane modele (część jako ozdoba wisiała pod sufitem) czy inne - do sklejania z tworzyw sztucznych. Pamiętam bardzo dobrze sklep spożywczy - były tam piękne długie półki na których jedynym produktem przez jakiś czas były puszki z zielonym groszkiem i - Bóg wie dlaczego - rambutany w zalewie (pewnie z zaprzyjaźnionego wówczas Wietnamu). Ocet pewnie też, ale ja go nie pamiętam. Kiedyś jak miałem sześć lat, to mama wysłała mnie po zakupy: puszkę groszku i proszek do pieczenia. W lodówce widziałem margarynę więc wziąłem kilka(naście?) kostek. W domu nie było euforii, bo ponoć już od tygodnia była na półkach, a ja wróciłem bez reszty, bo za wszystko kupiłem margarynę. Dobrze, że wypłaty nie były dawane w jednym banknocie. Dopiero kilkanaście miesięcy później wydano banknot 10.000 zł, a Wojciech Reszczyński w Teleekspresie powiedział, że "wkrótce dostaniemy wypłaty w dwóch banknotach". Teleekspres też wtedy raczkował.

Wnętrza sklepów to przede wszystkim lakierowany beton z powtykanymi otoczakami (pewnie z Odry). Ja strasznie lubiłem to wykończenie. Fota z bloku obok, ale identyczne były wszędzie w Oławie. Wieżowiec widać już z dala od miasta, więc to taki symbol. Symbol moich powrotów z wakacji itp.

Le Corbusier miał wizję, w której ludzie żyli by w budynkach jak termity w termitierach. Tu się rodzisz, chodzisz do żłobka, potem przedszkola, szkoły, potem możesz tu pracować, chodzić do kina, restauracji i możesz tam umrzeć. Wydaje mi się, że musiało mu przez głowę przelecieć coś na kształt cmentarzyka blokowego. Nie ma siły. U nas to się poniekąd spełniło. Od kiedy budynek stoi, kosi ludzi. W tym roku wiem o dwóch skokach z wysokości na beton. W 1997 roku skoczyła moja koleżanka z klasy. Kiedyś słyszałem, że liczba ofiar tego budynku to ponad 20 osób. Drugie tyle wybiera tory. Raczej nie słychać o innych metodach.

Od dziecka pamiętam, że tunel pod wieżowcem był wiecznie zalewany wodą, która tworzyła fantazyjne fontanny wytryskując ze studzienek burzowych przy byle deszczu. Od nastolatka pamiętam, że tam było miejsce spotkań na "szybkie obalenie wermuta". A teraz widzę tam coś interesującego.

2010/12/26

wszystko jest względne. matchbox.



Daniel pokazał mi skarb, który chce w jakiś dzień przekazać swojemu synowi. To jego własne resoraki, które mają już ponad trzydzieści lat. Ja swojemu Synowi już swoje przekazałem, bez oporów. Ale rozumiem - albo tak to rozumiem - że to chyba trudny, ale ważny moment. Faceci to po prostu rozczulające się nad sobą typy. Nie wiem, czy wszyscy, ale ja i moi znajomi tacy właśnie są. Jak przychodzi moment, w którym swoje resoraki przekazać już można dziecku, to coś pęka. Pokolenie zatoczyło koło, historia idzie od nowa, a wspomnienia już będą tylko wspomnieniami. Nic nie wróci, nie da się, droga jednokierunkowa. Koniec tu, a tam nowy początek. Sztafeta trwa. Ale każdy ma tylko jedną szansę na bieg.

Ja mam swoje resoraki Maczboksa w większości pochodzące z lat 80 z sieci sklepów Pewex. Daniel jest z pochodzenia Czechem, więc jego są z Tuzexu, to takie Pewex, ale w Czechosłowacji. No i Daniela resoraki są o dekadę starsze. Ale kilka było wspólnych, tylko opakowania inne.

Dla tych, którzy świadomość uzyskali po 1989 r. warto wyjaśnić, że Pewex (Tuzex w Czechosłowacji) to taki sklep, gdzie był kontakt ze światowymi markami. I sprzętem, słodyczami itp. W Pewexie można było kupować tylko za dewizy lub bony. Jedne i drugie oficjalnie nie mogły być w posiadaniu krajowych robotników. Mogłeś je posiadać, ale nie mogłeś ich kupić. W tamtych latach masa ludzi pracowała w Libii czy Iraku przy budowie autostrad. Jak wracali do kraju, to gdzieś musieli wydawać dewizy, bo w sklepach Społem nie zapłaciło by się nimi.

A Czechosłowacja to taki kraj, ale więcej info w sieci.

2010/12/24

wigilia



Od grudnia 1981 roku (od tamtego momentu umiem sobie wszystko chronologicznie przypomnieć, czyli na dwa tygodnie przed moimi trzecimi urodzinami) do połowy obecnej dekady byłem gościem na wigiliach u mojej Babci. Wysoki strop, kaflowe piece i zapach świerku - to są moje wspomnienia. I cisza. Ekscytacja z powodu prezentów, ale chyba większa była spowodowana białym barszczem z grzybami, który jedliśmy raz do roku. No może ze dwa razy do roku, ale nie więcej. I makowiec zawijany i karp smażony. Raz, chyba w 1986 roku spróbowałem karpia w galarecie. Nie lubię go do tej pory. Zawsze było nas dziesięcioro. Ja, mój Brat, Mama, Tato, Brat mojej Mamy wraz Żoną i dwójką synów, Babcia i Dziadek. Ja byłem najmłodszy. Biorąc pod uwagę powyższą fotę, najbliżej do aparatu (czyli tyłem wzgędem tego widoku) miał Dziadek. Po lewej siedziałem kolejno: Ja, Mama, Brat, Tato, Wujek, Ciocia, młodszy Syn Cioci i Wujka, starszy syn Cioci i Wujka, Babcia. Wszystko zaczynało się od Dziadka a kończyło na Babci. Taki patriarchalny wzór. Wtedy mi to nie przeszkadzało. Najpierw opłatek i wszyscy ze wszystkimi musieli się przytulać. Nie lubiłem tego momentu. Nie chodzi o moją rodzinę, ale ja po prostu nie byłem jakoś bardzo za przytulaniem się. Do teraz nie jestem, ale już się nieco oswoiłem. Gdy to już minęło zaczynało się jedzenie. Barszcz biały z grzybami, fasola, kapusta, jakieś takie coś z orzechami (jak mielone), karp i chleb, karp w galarecie. Potem ciasta: makowiec, pierniki, pierniczki, ciasteczka i kutia. Nie wiem, czy było ich dwanaście. Nie obchodziło nas to zbytnio chyba. Im byłem starszy tym łatwiej mi się jadło, bo nie wykręcalem głowy w kierunku stojącej za mną choinki, a właściwie prezentów pod nią leżących. W 1990 roku dostałem swój prywatny zegarek elektroniczny.

Po kolacji szliśmy do domu. Tato jechał do swojej Mamy, a my oglądaliśmy w telewizji świąteczny zestaw filmów familijnych. Czasem jeszcze w domu pod choinką coś można było znaleźć i trafić słodycze i cytrusy. To był ten jeden moment w roku, gdy można było liczyć na pomarańcze. Przed 1989 rokiem nie było ich na promocji w cenie niższej niż ziemniaki. Jadłem je łyżeczką, wcześniej trzeba było je rozpołowić. I bawiłem się zabawkami. Chyba w 1987 roku dostałem wypalarkę do drewna w zestawie z 3 deseczkami. Wypalarka miała grot z drucika i była wielkości grubszego długopisu. I jak wypalało się wzorki na deseczkach to pięknie pachniały drewnem. Ten zapach też pamiętam. Tato czuł go na korytarzu od drugiego piętra, wracając od swojej Mamy.

Od 1993 roku krąg zaczął się zmieniać. W 2004 - rozpadł się. Dzisiaj siedząc między ścianami z bloczków, pod ceramiczną dachówką, z ekologicznym ogrzewaniem i panelami podłogowymi AC-4 - z magii pozostało mniej, bo zbudować swoją własną magię jest bardzo ciężko. Ale to już nigdy nie wróci i ważne jest, by tą magię dać Synowi, on też kiedyś ją straci i będzie musiał budować swoją od nowa.

Taki pompatyczny morał. Ale na dzisiaj bardzo prawdziwy.

2010/12/23

wigilia wigilii











Od trzech dni poruszam się we mgle. Jestem zachwycony.

2010/12/22

taki dzień











Napięcie świątecznej hipokryzji wydaje się sięgać zenitu. Zaczynam widzieć, jak ludzie schodzą mi z drogi widząc Buszującego w zbożu, którego trzymam w dłoni, bo toreb przecież nie noszę. Dzień był bardzo krótki, a teraz wszędzie rozlała się mgła. Martin pisał mi, że jest zły, bo śnieg się stopił i nie ma jak zrobić zaplanowanych zdjęć. Paweł z kolei pisał, że nie poznaje własnej macochy. A ja dzisiaj oprawiłem dwie choinki.

2010/12/21

nikt nie patrzy, można robić II











Mija kolejny dzień. Powoli czytam Buszującego w zbożu, w pociągu więcej śpię, niż czytam. Albo nie śpię i walczę z tym, żeby nie zasnąć. Strasznie nie lubię brudu, a strach ów potęguje wizja spania w pociągu z rozdziawioną gębą, wiszący sopel śliny, a po nim - jak po trapie - mikroorganizmy chorobotwórcze wchodzą do wnętrza jamy ustnej. Taka wizja.

Cały czas szukam małego aparatu dla siebie, choć wystarczyło by mi to co oferuje telefon, jednak to tak okropnie wolne jest...

2010/12/20

nikt nie patrzy, można robić.









Dzisiaj żadnej błyskotliwej myśli. Jestem zmęczony jak Filip Zawada, śpiący jak zaspany suseł, najedzony jak syty wilk. I zdemotywowany.

2010/12/19

Bohaterowie weekendu.

















Wróciłem. Było dużo śniegu i ciężkie warunki na drodze. Ten edukacyjny weekend miał swoich bohaterów. Jeden z nich skończył 35 lat. Sto lat.

2010/12/14

pranie podstawowej kurtki zimowej



Za każdym razem ogarnia mnie zdumienie, ile rzeczy noszę przy sobie jako ten, który nie lubi mieć przy sobie za wiele. Mam alergię na wszelkiej maści galanterię do przenoszenia czegokolwiek ze sobą. Nie lubię toreb, plecaków, toreb foliowych, papierowych, mniej lub bardziej ekologicznych. Lubię lato, bo wtedy mogę nosić ze sobą bardzo mało rzeczy.

2010/12/12



Prymitywny suvenir z Opola.

Wczoraj zapakowałem się w pociąg i pojechałem do Opola na spotkanie z Mariuszem Foreckim zorganizowane przez ekipę 2.8 Dobrze było się spotkać z przyjaciółmi.