2013/01/06

250 km w poszukiwaniu obiadu


Wyjechałem z domu z żoną, dzieckiem i teściami, żeby olać trudny niedzielnego gotowania i zjeść "w plenerze". Zwykle jeździmy w Góry Sowie do agroturyzmu na smażone pstrągi, które robią świetnie. Niestety remont do 17 stycznia. 70 km i jedziemy do Walimia. Na przełęczy śnieg, robi się ciemno, więc koło kopalni srebra zawracamy na Przełęcz Walimską i wracamy za Dzierżoniów, bo jest tam inne miejsce, w którym nie jedliśmy i nie wygląda jakoś super apetycznie (z daleka), ale cóż - z braku laku... Dojechaliśmy, ale pan co właśnie przechodzi w roboczych drelichach powiedział, że przecież jest święto dzisiaj, i nieczynne jest. Faktycznie - może miał wizytowe drelichy. Do tego auto sobie przypomniało o tym, że w baku widać dno. Leje jak z cebra, syn zły, bo nie ma frytek. Skoro i tak jesteśmy daleko od domu, a lodówka ma stan zaopatrzenia podobny, jak aktualnie bak paliwa, więc jedziemy dalej, do Javornika na steki. Kawałek KD 8, w Niemczy poję auto dziwnie tanim dieslem i ciśniemy w strugach deszczu drogą 382 do Paczkowa. Dziury, wertepy, miliard zakrętów i masa innych spowalniaczy. Czesi - całe szczęście - nie znają świąt, więc restauracja otwarta. Oczywiście pomyliłem się i ze stek żony w środku nie jest różowy, tylko taki dość czerwony. I znowu źle. Całe szczęście super miła (jak zawsze tam) obsługa ratuje sytuacje oferując reanimację steku i po 5 godzinach w końcu się udało szczęśliwie zamknąć dzień.

Nie rozumiem jednej rzeczy - u nas żadna droga, czy to DK 8, czy podrzędna 382, czy szybka DK 46, w deszczu w ciemności są niewidoczne. Można się poczuć, jak w nadprzestrzeni. W Czechach, podrzędne szosy są gładkie, wymalowane pasami, które w deszczu świecą jak lotnisko. Żadnych kolein, piachu i dziur. I jeszcze miła obsługa w restauracji dwutysięcznego miasteczka.

1 comment:

bart said...

też chciałbym to zrozumieć.