2012/04/25

kolejne dni 33 roku życia



Noga dalej spuchnięta, dalej obolała, ale bez dramatu. Dramatem dzisiaj był niemal cały dzień. Teraz już jestem nieco mniej wkurwiony, więc przytemperuję nieco emocje i opiszę, jak było. Krótko. To, co się działo dzisiaj ma ścisły związek z niedzielnym wypadkiem.

Zgodnie z zaleceniem lekarza z awaryjnej, niedzielnej przychodni, poszedłem do POZetu pokazać się i zapisać na kolejne szczepienie przeciwko tężcowi. Lekarz z POZetu zauważył, że skoro ja w życiu nie byłem szczepiony na tężec, to zastrzyk podany mi w niedzielę nie chroni mnie przed choroba, a rany nóg były na tyle głębokie, że istnieje realne zagrożenie chorobą i należy podać surowicę. Wypisał kwit, poszedłem do ambulatorium, ale pani kazała jechać do apteki, bo surowica wyszła. W każdej aptece w Oławie (byłem w ponad ośmiu) dostałem tę samą informację - nie ma surowicy, będzie w połowie maja.

Dzwonię do lekarza - "panie Wojtku, no to niech się Pan modli". Do kogo? Ja przecież nie jestem wierzący. Ja jestem płacący! Płacę miesiąc w miesiąc blisko tysiąc peelenów do ZUSu. Miesiąc temu Wicepremier powiedział, że on by na emeryturę z ZUSu to nie liczył. Na opiekę medyczną też nie ma co, bo dzisiaj zapytałem o potrzebną mi wizytę do alergologa, ale nie ma już zapisów na ten rok. No i frustracja. Dzwonię po ludziach, rodzinie. Kuzynka podpowiada - zadzwoń do wojewódzkiej stacji sanitarno-epidemiologicznej. Dzwonię. W końcu ktoś, kto mnie rozumie i podaje krok po kroku, gdzie dzwonić. Dzwonię do szpitala wojewódzkiego. Szpital mówi mi, żeby wziąć zaświadczenie z POZetu. Lekarz w POZecie się cieszy, że mi się udało (pewnie ucieszyły by się też te wszystkie aptekarki, które na moje pytanie - niczym pana od czerwonej papryki pytającego Premiera: jak żyć - co robić, tylko wzruszały ramionami). No więc mam kwit od lekarza, cisnę do Wrocławia. Odbijam się od drzwi do drzwi i każdy mnie odsyła do POZetu słowami: tam panu pomogą. Gówno mi pomogą, bo leku nie ma w aptece. Nie ma tego, nie ma zamiennika. Kurwa. Dzwonie sam do hurtowni farmaceutycznych, bo nie wierzę w to, co mi mówią. Dzwonię po znajomych znowu i szukam pomocy. Mam - musisz mieć inny kwit i iść w inne drzwi. Więc powrót do POZetu, ale mojego lekarza już nie ma i muszę innemu (jak każdemu innemu tłumaczyć, że w niedzielę miałem wypadek na rowerze i że zderzyłem się z sarną) znowu opowiadać tę samą historię. Umiem ją tak, że wariografem można ją potwierdzić. Znowu kwit, znowu wyjazd do Wrocławia. Opowiadanie i zapisywanie na oddział, i po pół godzinie wypisanie z z oddziału. Ale za to i pani doktor i pani pielęgniarka były super miłe.

I teraz pytanie - jak to możliwe, że w dobrze rozwijającym się kraju, które za moment przyjmie największą ilość obcokrajowców na swoje ziemie od 1939 roku, nie ma surowicy przeciwko popularnej chorobie zakaźnej, której śmiertelność (wg wikipedii) wynosi 30%?

Ja poświęciłem na to dzisiaj 10 godzin, żeby ją dostać. Dwa razy prawie się poryczałem, że jestem bezsilny wobec tego monstrum, jaki jest ten cholerny kraj. Tu się durnie przeciskają o wartości wyssane z palca, a w aptece nie ma podstawowych rzeczy, które mi się należą, bo ciężko pracuję, żeby zapłacić kasę do funduszu, który nie może mi zapewnić świadczeń zdrowotnych i przyszłych, emerytalnych.

No comments: