Paweł Syposz, Etna
Kuba Ceran, bez tytułu (Sunia)
Dzisiejszy dzień to poniekąd klęska. Dowiedziałem się, że nie udało mi się osiągnąć zamierzonego celu, co boli tym bardziej, że autorytet, od którego to zależało jeszcze tydzień temu powiedział, że mogę być spokojny o realizację planu. Okazało się, że ów autorytet - choć
niekwestionowany - nie jest jedynym autorytetem i są inne, choć mniej
autorytatywne, to jednak są. Oczywiście nie jest do końca źle, przecież życie na tym polega itd.
Milion pocieszeń. Mogę pisać odwołanie od decyzji i tym podobne. Ale kto lubi być w obiegu powracając z drugiego przelotu? A może gdzieś wsadzić na wyrost pojmowaną hipokryzję i bez nadmiernego skrępowania poddać się płynącemu życiu? Nie jestem z tych, którzy w walce widzą sens. Takiej walce, gdzie sens tej w jej przypadku traci wartość. Są inne rzeczy, o które warto walczyć, jakkolwiek by to miało wyglądać. W tym przypadku chodzi nie o walkę, ale żeby się nie poddać. Czyli o walkę, ale z samym sobą.
Dzisiaj przeczytałem pracę dyplomową mojego przyjaciela, Pawła Olejniczaka. To bardzo ważna i wartościowa praca, choć krótka jak na standardy polskiego myślenia krytycznego i używa ze trzy lub cztery trudniejsze wyrazy. To też nowość. Może dlatego została przedłożona w Czechach. Mniej więcej Paweł w swojej pracy przeprowadził wewnętrzną dyskusję - wspomaganą rozmowami z przyjaciółmi-fotografami - o sensie nadużywanego określenia, jakim jest "nowy dokument". Ten absurdalny zwrot towarzyszy obecnie niemal każdej wystawie fotografii. Jest już tak irracjonalny, jak w 1999 roku irracjonalne były dyskietki do komputerów z naklejką "Odporne na efekt Y2K". Równie można by było napisać na gąsienicy czołgowej, że jest odporna na zderzenie z ptakami.
Ja podobne rzeczy poruszyłem w swojej pracy, niemniej uderzyliśmy z kompletnie innych stron bez wcześniejszego porozumienia. Pytanie pozostaje o to, dlaczego dwie ważne prace o istotnej części polskiej fotografii powstały w niepolskiej szkole? Mam swoją wizję tego stanu rzeczy. Po pierwsze troszkę jedziemy po "polskiej fotograficznej racji stanu". Ale nie dlatego, że mamy w tym interes. Dlatego, że wkurza nas pewna hipokryzja (drugi raz używam tego wyrazu, święto, ale bardzo mi się on podoba). Hipokryzja tu polega na tym, że kiedy raz coś zostanie wymyślone i na dany temat powstanie pierdyliard książek (lub jedna), to choćby się niebo waliło, nikt tego nie zmieni. Nie unowcześnie, nie uderzy się w pierś i przyzna do porażki, która naprawi zaległość. O nie. Trzeba brnąć w zaparte.
Rozmawiam z wieloma znanymi postaciami poskiej sceny fotograficznej. Pada hasło "dokument". Aha DOKUMENT! REPORTAŻ! - Nie, nie reportaż. Dokument, co innego - o nie, to to samo, ktoś tu był, jest reportaż. - straszne gówno. A czy Jeff Wall nie robi dokumentu? Czy to nie jest piękny subiektywny dokument? Wręcz najpiękniejszy. A Eggleston? Czy jest reportażystą? Tak, jak ja jestem czołgistą.
Jeśli raz w polskiej historii fotografii wpadło słowo fotografik, co wg Pawłowej pracy oznacza artystę tworzącego: "obrazy bardziej zamazane", to pokutuje ono do dziś dnia. Nowy dokument pęka w szwach od przeładowania. O ile czytając teksty towarzyszące wystawom za granicą można coś przecztać osobistego, coś o emocji, o tyle u nas wprowadzenie zawiera litanie próbujące uporządkować to, co zobaczymy lub zobaczyliśmy. Po cholerę? Czy tacy jesteśmy porządni? Jak tak, to dlaczego na trawnikach jest tyle psich kup, a na fasadach budynków gniazda reklam zamiast sprawnej fasady? Przecież fotograf to nie elektronik, który w każdej szufladce musi mieć oznaczone rezystory, tranzystory i inne masy szpejów.
Nie rozumiem, dlaczego pan Jurecki stawia na piedestale Natalię LL, a dyskredytuje Kubę Dąbrowskiego, skoro na swój czas obie te postacie są równorzędne w mojej ocenie? Bo Kuba nie używa tylu trudnych słów? Dlaczego książka o historii polskiej fotografii pana Mazura (to celowy splot znaczeń przez podejrzanie niedbałą konstrukcję zdania) nie zachęca tych, którzy by mogli się tym zainteresować do jej lektury? Ja wiem dlaczego - po burzliwej dyskusji obu panów nie daję wiary, że coś wartościowego może za ich przyczyną powstać.
Brak poważnej (i choćby starającej się być obiektywną) krytyki lub teorii jest przyczyną akcji podziemnych, w których sam
uczestniczę starając się realizować za darmo i dla idei przemyt wysokich treści do publiki. Udaje się mniej lub bardziej, ale nie staram się mówić językiem
hermetycznym, nie wymyślam nowomowy i nie rzucam
autorytatywnych sformułowań. Nie silę się na specjalistę. Mówię o emocjach, bo to jest ta część, co do której mam absolutną (chwilową mniej lub bardziej) pewność. Stąd pewne wzburzenie Aśki Kinowskiej piszącej o nierzetelnym
dziennikarskim artykule w poważnym tygodniku.
TU LINK WARTO KLIKNĄĆ!!! Nikomu nie możemy zabronić tworzenia własnych publikacji. Od tego jest sieć. Tylko przeraża mnie myśl, że przez czytelników miałkich i lekkich treści jak nasza konkurencja (konkurencja dla 5klatek) dociera do ludzi pokazując
hadeery, masa innych powoduje jakieś zakrzywienia treści i w końcu faktów i h
istorii, to skoro 90% ludzi wyznaje nieprawdę, a 10% zna prawdę faktu, to czyja prawda przetrwa?
Z drugiej strony jesteśmy niewolnikami retoryki. Jedna instytucja od tysiącleci lat jej używa w wojnie o rząd dusz i prowadzi, czego efekty widać na ulicy. Skoro kilkanaście osób jest w stanie zdestabilizować życie miasta (a może i kraju). Im więcej gadasz, im więcej paplasz, tym - nolens volens - masz większe uznanie. Możesz nawijać ludziom makaron na uszy, ale musisz wiedzieć, bo mówisz. A jak mówisz, to wiesz. A jak masz pod to ważną i dużą instytucję w postaci galerii czy tytułu tygodnika, to możesz wszystko i potem pojedyncze głosy sprzeciwy czy próby korekt spełzają na niczym.
Paweł ze swoimi rozmówcami porusza masę ciekawych kwestii, między innymi o tym, jak styl fotografii/obrazu bierze górę nad tematem i jeden z naszych czołowych i bardziej znanych fotografów mojego pokolenia - Rafał Milach - opowiada, jakie to może być bagno.
Skąd w takim razie powyższe fotografie? To są fotografie, które mają piękne historie. Te historie - nie licząc warstwy emocji, jakie budzą - nie będą nikogo obchodzić, gdy ja umrę, ich twórcy i każdy, kto pamięta historię.
Pierwsza to prawdopodobnie jedyna w internecie reprodukcja pracy mojego innego przyjaciela - Pawła Syposza. Wykonana na wulkanie Etna, z pustki wyłonił się pies, zapewne suczka (kryptonim Etna) i tak powstał pełen symboliki obraz, który być może kiedyś już zaistniał w rzeczywistości dając początek historii o Remusie i Romulusie i Wilczycy... Jałowy krajobraz z pełnym nadziei wizerunkiem psa, wpatrzonego w horyzont i mającego ważną cechę - przekonanie. Człowiek stojący w tym samym miejscu i patrzący w przestrzeń byłby dla mnie uosobieniem niezdecydowania, smutku. Pies z goła odwrotnie.
Druga praca to fota mojego bardzo dobrego kumpla - znamy się jeszcze nie tak super, więc nie nadużywam tu słowa "przyjaciel" - Kuby Cerana. Kuba przyjechał do mnie na kilka dni i łaziliśmy koło mojej wsi i robiliśmy foty. Nikt nie domyśli się, że za belą słomy schowałem się ja i gadałem różne rzeczy do mojej foxterrierki, by stała w miejscu, zanim Kuba włoży kasetę, zanim wykona całą serię czynności poprzedzającą wyzwolenie migawki. W przypadku naszych pracy słowo "wyzwolenie" jest szczególnie istotne.
Niewątpliwie piękny anturaż, w obu przypadkach, choć akurat fota Pawła bije większość innych fotografii, jakie w życiu widziałem, temat podobny i teraz wyobrażam sobie tekst wystawy w poważnej instytucji: "Psy w polskim nowym dokumencie". To pejzaż, to sztafaż, to fotografia inscenizowana, to fotografia dokumentalna, to nowy dokument, fotografia przyrodnicza... chmura tagów.
Podobna wystawa przygotowana poza Polską: "wymowne i pełne symboliki obrazy..." i tak do kropki.
Pewnie będzie masa błędów, ale mam to gdzieś. Jak ktoś po tym tekście przyczepi się do ortografii, to niech poczyta sobie coś innego.