2009/02/20

opad śniegu - 3 godziny do biura


Tak było całą drogę. taka prędkość to maksimum. ESP przy każdym silniejszym przydepnięciu zamieniało deskę rozdzielczą w dyskotekę. Tu akurat był jeden z tych nielicznych momentów, że wrzuciłem trzeci bieg.


ona to wie



Ten kutas wymusił pierwszeństwo i do tego bez kierunkowskazu.
Wywaliłem z powodów prawnych numer rejestracyjny ze zdjęcia i nazwę korporacji taksówkarskiej, bo może inni są porządni.

kobrazzzz

elf


taki odpowiednik trolowni na Brochowie.

2009/02/17

nie wyjdzie

- A pan co tak stoi na przejeździe?
- Robię zdjęcie.
- Ale co tu ładnego jest?
- No nic, sobie robię.
- A pan taki ładny? (ironicznie)
- Nie wiem, być może...
- Na pewno fajne ma pan gacie, ale żeby sobie fotkę robić? Lepiej dziewczyny jakieś rozebrane.
- Może i lepiej, ale tu żadnej nie ma.
- A aparat to jakiś taki zabytkowy pan ma, ja taki dostałem na komunię, ale to dawno było, ze 30 lat temu. To chyba nawet taki, może by można takim jeszcze zdjęcie zrobić, ale po co, mnie córa teraz panie tak raz dwa i ja mam zdjęcie i widzę, jak ona mi je zrobiła.
- No ja ten mam od dawna, ale od razu nie pokazuje.
- Nie pokazuje, i nie pokaże, pewnie zdjęcie nie wyjdzie.
- Dlaczego nie wyjdzie?
- Bo pod światło pan robisz.
- Aaa... No może, ale to nie istotne.
- Jak nie istotne, to po co pan je robisz?
- A tak, po prostu.
- Artysta jakiś? W polu, w mróz? Na rowerze? E, pewnie nie artysta.
- Pewnie nie, nie wiem (uśmiech)...
- Tam pan zrobi, jak te śmieci wyrzucają.
- Robiłem już.
- Do gazety?
- Nie, dla siebie.
- Po co dla siebie śmieci robić?
- Nie wiem, może dla sztuki?
- Śmieci dla sztuki? Paaanie, coś pan bez sensu gadasz.
- Być może, ale mam ten luksus, że nie muszę gadać z sensem.
- Bez sensu. A nie zimno panu w tych gaciach?
- Nie, ciepłe są, jak się jedzie.
- To teraz pewnie panu zimno? To po co pan stoisz?
- Bo zdjęcie robię.
- Ale marznie pan.
- No marznę, ale zaraz będę jechać dalej, tylko zrobię zdjęcie.
- Aha. Hmmm... to nie zatrzymuję. Do widzenia.
- Do widzenia.
- Tylko nie rób pan pod Słońce. Ze światłem, nie pod, bo nie wyjdzie.
- Dobrze, dziękuję.

* * *

Cisza. Mróz szczypie po policzkach. W dali szum opon aut sunących po wstędze autostrady A4. Ludzie spieszą się na Sylwestra. Do Nowego Roku pozostało już tylko kilka godzin. Słońce bardzo nisko nad horyzontem, tak nisko, jak rzadko kiedy mam okazję to zobaczyć, zwykle o tej porze siedzę schowany za monitorem, a od świata oddzielają mnie czarne pionowe żaluzje. Żal stąd ruszać. To światło tak przyjemnie ogrzewa, asfalt taki ciepły i ta cisza. Zakręty, drzewa, stary park przy Oleśnicy Małej. To ładny koniec 2008 roku. Za mną narasta szum opon i terkotanie rozwalonych przegubów. Jedzie pewnie jakiś zdezelowany gruchot pamiętający zakupy w Pewexie. Ale jedzie szybko. To cecha mariażu takiego auta z tutejszymi kierowcami. Skrzypienie zużytych klocków hamulcowych i takie "trrrrrrr' opony, która bieżnik widziała na bilbordzie.
- Nie masz gdzie stać chuju?!
No tego właśnie brakowało w całości doznań przeżywania przestrzeni. Wiem, że jestem w Polsce. Bardzo dobrze już o tym wiem. Nie chodzi o to, że to Polska, tylko że to tacy ludzie. Tu. Trochę oblatuje strach, ale cóż. Uciekać? Po co. Odchodzę bardziej w kierunku rowu, choć i tak stoję na poboczu.
- Przepraszam, myślałem, że jest dość miejsca.
- Chuj mnie obchodzi. Po co tu fotografujesz?!
- Pamiątkę chcę mieć.
- Nie do żadnej gazety? Bo kurwa co rusz to tu piszą o nas.
- Nie, ja nie do gazety.
- Masz kurwa szczęście, bo by już wpierdol był.
- Mhmmm... no cóż, mam nadzieję, że nikomu tu nie przeszkadzam.
- A wie pan, bo tu kurwa co rusz to jakiś chuj pisze o nas bzdury.
- Ja bzdur nie piszę.
- To pan jednak z gazety, jak pisze?!
- Ja nie piszę do gazety, ja dla siebie, na pamiątkę.
- Coś pan z tymi pamiątkami kręcisz.
- Nie kręcę. Mam mało czasu i robię sobie takiego bloga. I na niego wrzucam to co mnie spotyka.
- Aaaaa.. Bloger z pana, taki nowoczesny. To jak pan taki nowoczesny to co pan za antykiem zdjęcia robisz? Taki to ja na komunię dostałem, jak powódź była.
- W 1985 roku?
- Nie, 1997 -
no to się chłop słabo trzyma, jak tak wygląda, a pewnie młodszy ode mnie prawie o dziesięć lat - ale mi go na przystanku zajebali jak żniwa były. Chciałem zdjęcia robić. I nie zrobiłem. Chuje jebane.
- Niech pan uważa, bo jedzie jakaś ciężarówka, żeby tu pana nie skosiła.
- A chuj mu w dupę!

Klakson, stary liaz ledwo wyhamował przed otwartymi drzwiami pierwszego rozmówcy.

- Nie masz gdzie stać chuju?!

- Chuj cie to obchodzi, pierdoło. Wolniej jedź, to nie będziesz musiał trąbić chuju.
- Nie chujaj mi tu łepku, stoisz na zakręcie i radjolisz a gościem z rajtuzach. Co wy pedały jakieś? Spierdalać stąd, bo pogonię. Szprycowac się mi tu będą pierdolone cioty.
- Jeb się!
- Pierdolone pedały! - starszy wsiadł do liaza i pojechał dalej, jakby celowo blisko przejechał koło auta pierwszego, by mu o drzwi zahaczyć, które całe szczęście same się przymknęły od wibracji silnika liaza. Dym, kurz smród. Jestem bardzo tu. Teraz wiem to jeszcze lepiej.

- Jebany dziad, niech go kurwa znajdę. Ale mu napiedolę, kurwa. Spierdalam.
- Narazie.
- Nara. I nie rób pod światło!
- Proszę?
- Nie proszę kurwa, tylko nie rób pod światło, bo nie wyjdzie.
- Nie robię pod światło, tylko przez gałęzie.
- Jeden chuj, nie wyjdzie. Zawsze

* * *

Lubię Osiek. Zawsze jest tu cicho. Do tego teraz to światło, mróz, lekki wiatr. Dymy wylatujące z kominów malowniczo podświetlone przez Słońce dopełniają harmonii. Zatrzymałem się na chwilę, muszę się poprzyglądać. Chcę zatrzymać na dłużej ten widok i nałapać do pamięci więcej szczegółów. Zawsze dodatkowo wyobrażam sobie, jak to miejsce wyglądało 30 lat temu, 100, 300 i tak dalej. Wyobrażam sobie ludzi, którzy w mroźną niedzielę szli do kościoła, napici wracali z gasthausu za kościołem i dziewczyny uciekające z wrzaskiem przed chłopakami w letni wieczór. Ot takie dyrdymały. Ckliwy jestem. Podnoszę FED'a do oka, mniej więcej kadruję (FEDem nigdy na poważnie nie kadruje bo i po co). Migawka trzaska cicho i słyszę miękki, nieco zachrypnięty głos.

- Ha, ładna lajka!

Kurwa, nie widzę źródła mowy, a słyszę wyraźnie. Tyle jechałem rowerem pod Słońce, że teraz jestem ślepy na cienie.

- Tu jestem, obok ławki - fakt, coś widzę. Prawie na niego wlazłem. Dziadek siedzi. Już zaczynam widzieć, ściągam okulary słoneczne.

- Dzień dobry, to nie lajka. To radziecka kopia, nie doskonała, ale prawie jak kopia - uśmiechnąłem się.
- Ta, ci to kopiowali wszystko. Co na spacerek pan przyjechał?
- A tak sobie dla zdrowia i przyjemności w cichy dzień pozwiedzać. To moja stała trasa.
- A daleko pan jedzie?
- A do Oleśnicy, potem Wiązów i dalej do Oławy przez Jaczkowice.
- Ho ho! to ładna trasa! Dawno już tam nie byłem, w Wiązowie. Ze 20 lat będzie, jak nie chodzę.

Faktycznie, staruszek siedział na nieco chyba młodszym niż on sam wózku inwalidzkim. Na rurach między łuszczącym się niklem rudo świeci rdza. koła z zaśniedziałymi szprychami i takie odblaski, za jakie kiedyś w szkole można było płacić kanapkami.

- No taka pętla, na szybki przejazd.
- A tego FEDa to ja mam też. Ale lajka lepsza.
- Pewnie lepsza, ale FEDa lubię, bo nic mu nie straszne.
- Ja taką lajkę mam, dostałem od Niemca. Jak nas z Pokucia przywieźli i kazali wysiadać z wagonów, o tu jak złom jest teraz, to tu nam kazali domy sobie zajmować.
- Ale to po wojnie zaraz?
- No tak, panie, po wojnie. I jak my przyszliśmy do tej wsi, to już Niemców nie było. I my do tej chałupy żeśmy weszli. I tak każdy brał. W nocy baby w krzyk, że one tu spać nie będą, bo tu straszy. Wiesz, jak to ludzie sobie ubzdurają. Tu wojnę widzieli, tu na froncie ginęli, a tu się myszy boją.
- I pewnie to myszy?
- Co myszy?
- No myszy to były?
- Nie, ten Niemiec właśnie. Jak Czerwoni tu weszli, to wiesz pan, oni tacy sami jak hitlerowcy, albo i gorsi. I jeden się chyba schował w piwnicy i nie wychodził przez miesiąc. Tak mówił. Myśmy go wypuścili do dniach kilku ledwo, bo nikt nie widział, gdzie wejście jest.
- To taka jakaś pod podłogą?
- Tak, taka dziura w ziemi, na dole klepisko, trociny i ziemniaki. Ten Szkop jadł tylko ziemniaki. Smród tam był, panie, że hej. W domu też śmierdziało, ale wieś to wieś. I to nie nasza, to co nam było.
- I on tę lajkę panu dał?
- Tak, miał tylko małą torbę, chlebak jakby i dał mi taka lejkę. Piękna była. Ten szkop był fotografem. Chyba. Daliśmy mu szmaty na przebranie, pomyli, odkarmili i gość dał mi za to aparat, zwinął tylko szpulkę z filmem i dał mi.
- I co z nim?
- A w domu leży.
- Ale co z Niemcem.
- Nie wiem. Poszedł w kierunku Oławy. Nigdy potem nie widziałem go. Nawet jak chyba pod koniec osiemdziesiątych lat zaczęli Niemcy przyjeżdżać tu, to ani on, ani nikt z jego rodziny tu nie trafił.
- Może on nie stąd.
- Możliwe, inaczej by z innymi pojechał wcześniej. A tak go zamknęli.

Ja w tym czasie chciałem mieć pewność, że zrobiłem wiejski widok, naciągam migawkę, ostawiam kadr (mniej więcej) i trzask.

- Nie wyjdzie panu.
- Słucham?
- Zdjęcie. Pod światło nie robi się.
Nie wyjdzie.

* * *


2009/02/15

Rudolf Moser - Moser - Potomak

Jako fan Einstürzende Neubaten jestem zachwycony solowym albumem Rudolfa Mosera, perkusisty (o ile można go tak nazwać) tegoż zespołu. Jeśli mam być szczery, a raczej jestem, to bardziej mi się podoba on solo niż nowe prace samego zespołu, ale to może przez dojmujący brak Słońca. Moser stworzył bajeczne układy melodii w industrialnym klimacie, melancholijne, idealne jak tło do myślenia. Nie jestem specem od muzyki i na dodatek piszę to na świeżo, czyli właśnie jestem w trakcie słuchania tej płyty, więc nie napiszę nic, co melomanowi by zaimponowało. Jeśli połączyć psychodelię ścieżki dźwiękowej Fight Club z Islandzkimi syntetycznymi dźwiękami, to mniej więcej będzie to ta płyta. Mniej więcej, bo Moser łączy dźwięki jak najbardziej naturalne w dużej mierze, da się usłyszeć tuby z tworzyw sztucznych, aluminiowe radiatory, stare gitary i całą masę innych wydobytych ze złomowiska instrumentów.

Płytę można nabyć tu i przeczytać recenzję kogoś, kto na muzyce zna się lepiej niż ja, a wydał ją jak zwykle w tej materii Potomak w 2008 roku. Miliard gwiazdek. 

2009/02/12

hexar od wuja

Miki dostał pierwszy aparat od Wuja. Wuja o tożsamości nie do ujawnienia. Domyślą się Ci, którzy go znają choćby po tym, że zapakował go w kominiarkę, koszulę i spodnie typu bojówki, pełniące rolę folii pęcherzykowej. Wuj jak będzie chciał to sam się ujawni, a jak napiszę, co to za Wuj, to zaraz każdy będzie chciał mieć takiego Wuja i w rok Wuj pozbędzie się Eos'a 5D, szkieł, Visty 4x5, Mamiyi 7II, Hasselblada ładnego (chyba 500), Monitora Eizo, Pałer Maka G5, Magnifaxa 4, Dursta Labocolor, działki na obrzeżach Wszawy.

Zostałby sam z kotem. Do czasu, aż urodzi się wybraniec, jeden na dwa tysiące lat, co rodzi się i nie ma alergii na cokolwiek (czyli na wszystko), wtedy nawet kota odda.

Wuju, Miki się cieszy. Miki myśli. Miki widzi. Miki pamięta.

2009/02/10

konstrukcje niestabilne







Pierwszego lutego 2009 roku Lokalny wyszedł rano z pustego domu. Niedziela. Żona i Potomek Lokalnego w szpitalu. Żona czwarty dzień po porodzie, Potomek czwarty dzień na świecie. Spadł śnieg, były chmury. Głęboko koncepcyjno-analityczny umysł nakazał przeprowadzenie analizy zachowania. Post-analizy. Życie Lokalnego miało się zdestabilizować. Czy to przypadek, że ruszył za płot na działki? Może i nie, bo to przecież tego dnia pogoda w końcu pozwoliła zrealizować jego zamysł. Czyżby przypadki się zdarzały?

Może. Wyszło nie wiadomo po co Słońce zza grubej i równomiernej warstwy chmur, które uczyniły poranek tak miłym dla oka. Ulubiona Erbetka na statywie ulubionej marki innej niż Manfrotto na luźnej głowicy Manfrotto. Śnieg zaczął lepić się do butów. Dzwoni telefon: Przyjedź po nas. Możemy iść do domu.

Konstrukcja okazała się niestabilna. Pozornie. Ustabilizowała się. Głęboka metafora momentu przejścia znaleziona na ogródkach P.O.D. Chemik w Oławie.

Pojawienie się zakładanej niestabilności jest w sumie stabilnością.

2009/02/03

by zakończyć temat






Obrobiłem foty z porodu. Już w piątek, ale nie miałem kiedy ich tu wrzucić. O dumie nie będę pisać, bo już pisałem. Na poziomie mentalnym jestem dumny z siebie, że widzę to, co opisałem w poprzedniej notatce. Na poziomie twórczym jestem zadowolony tych zdjęć, które ilustrują ważną dla mnie chwilę. Na poziomie życia po prostu jestem zadowolony. Po dwóch dobach (czytaj: nocach) z synkiem w domu jestem może niewystany, ale bardzo nakręcony. Pieluchy, kąpanie i przytulanie. Idzie mi dobrze.